Cała prawda o Danucie Wałęsie? "To mnie przeraziło"
Pani Danuta zaprosiła mnie na promocję swojej książki, żadnych wskazówek jednak nie było. Pani prezydentowa ma bardzo zdrowy stosunek do wielu spraw, wychodzi z założenia, że film jest tylko filmem. A jako taki, nie pretenduje do tego, by stawiać go na równi z życiem i codziennymi sprawami - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka Grochowska, aktorka, która wciela się w rolę Danuty Wałęsy w filmie "Wałęsa" Andrzeja Wajdy. Jak przygotowywała się do roli? Jak układa jej się współpraca z filmowym Wałęsą, czyli Robertem Więckiewiczem?
18.01.2012 | aktual.: 25.01.2012 10:43
WP: Joanna Stanisławska: Gdyby nie książka pani prezydentowej, musiałaby pani rolę zbudować właściwie z niczego, Danuta Wałęsa milczała 30 lat, wywiadów było niewiele, publicznych wystąpień również.
Agnieszka Grochowska: - Zanim ukazała się ta książka, byłam przerażona, zupełnie nie wiedziałam, na czym się oprzeć. Danuta Wałęsa była absolutną zagadką. Z 500 stron "Marzeń i tajemnic" wyłonił się jednak konkretny obraz niezwykle silnej, głęboko wolnej kobiety, która z własnego wyboru żyła w cieniu swego męża. To mnie ośmieliło. Teraz nie wyobrażam sobie podchodzenia do roli bez tej książki. Tyle, że w tym samym momencie zrodził się inny problem, można powiedzieć: klęska urodzaju. Kłopot w tym, że to nie jest film o Danucie, ale o Lechu Wałęsie. Bardzo nad tym ubolewam, ale wiele rzeczy, które są zawarte książce, nie zmieści się w filmie.
WP:
Spotkały się panie w Krakowie. Pani prezydentowa udzieliła pani rad?
- Pani Danuta zaprosiła mnie na promocję swojej książki, żadnych wskazówek jednak nie było. Ma bardzo zdrowy stosunek do wielu spraw, wychodzi z założenia, że film jest tylko filmem. A jako taki, nie pretenduje do tego, by stawiać go na równi z życiem i codziennymi sprawami.
WP: Danuta Wałęsa widziała w roli samej siebie Joannę Brodzik, stwierdziła, że ta aktorka ją rozumie. Pani ma poczucie, że rozumie swoją bohaterkę?
- Mam takie wrażenie. Oceni to jednak pani Danuta po obejrzeniu filmu.
WP:
Czuje się pani przez nią zaakceptowana?
- Rozumiem, że zaproszenie na spotkanie było rodzajem akceptacji. Wyszłam z niego silniejsza, wsparcie pani prezydentowej bardzo mi pomogło. Nauczyłam się przykładać właściwą proporcję.
WP:
To ta najważniejsza rola?
- Gra u Andrzeja Wajdy to dar. Zupełnie niespodziewane, wspaniałe spotkanie, które na pewno jest dla mnie ważnym doświadczeniem. Ale też ogromnym wyzwaniem, bo bardzo trudno jest wcielić się w żywą legendę. Wciąż jestem w trakcie tworzenia tej roli, nie wiem, czy udało mi się to zadanie.
WP: Danuta Wałęsa z prostej kobiety ze wsi, która była całkowicie podporządkowana starszemu i bardziej doświadczonemu mężowi przeistoczyła się w świadomą swoich wyborów i potrzeb kobietę. Czy to jej, można powiedzieć, feministyczne przebudzenie zostanie ukazane w filmie?
- Mam taką nadzieję, choć metamorfoza pani Danuty była bardzo wewnętrzna. Z niektórych rzeczy zdała sobie sprawę właściwie dopiero teraz, w wieku 60 lat. Ta zmiana trwała więc niemal 40 lat. Natomiast film obejmuje znacznie krótszy okres - kończy się tuż przed tym, jak Lech Wałęsa zostaje prezydentem. Danuta Wałęsa z filmu nie ma więc jeszcze tej świadomości, co Danuta - autorka autobiografii. Będziemy walczyć o to, by postać pani prezydentowej była bardziej wyeksponowana w filmie. Scenariusz powstał jednak na rok przed ukazaniem się jej książki, ta publikacja była dla nas wszystkich ogromnym zaskoczeniem.
WP: Krystyna Janda stwierdziła, jeszcze zanim książka się ukazała, że należało nakręcić film o Danucie, bo to jest interesująca opowieść. A o Wałęsie każdy już nakręcił film w swojej głowie.
- Ta książka to gotowy materiał na film. Widzę niektóre przedstawione w niej sytuacje jako poszczególne sceny.
WP:
Co panią w niej najbardziej uderzyło?
- Jej uniwersalizm. To nie jest książka żony polityka, ale może być bliska wielu kobietom. Panią Danutę zapytano kiedyś, jak się z tym czuje, że jej mąż robi takie wielkie rzeczy, dostał Nobla... A ona odpowiedziała na to: "A zajmowanie się rodziną to nie jest wielka rzecz?". Swoją postawą pokazuje, że stworzenie domu, zadbanie o rodzinę to tak samo istotne, a nawet większe zadanie, niż walka rewolucyjna. Myślę, że to piękna i ważna perspektywa. Z tej książki płynie ogromna moc, mnie dała energię do zawalczenia o zwykłe życie, codzienność, relacje z mężem, rodziną, przyjaciółmi. Żyłam dotąd w jakimś totalnym zamieszaniu, przez ostatnie cztery lata zrobiłam 12 filmów, grałam w teatrze, cały czas pracowałam. Ta książka dała mi poważnie do myślenia, teraz wyciągam wnioski. WP: W zależności od tego, jak rozłoży pani akcenty w swojej roli, będzie pani musiała zająć stronę w domowym sporze. Lech Wałęsa poczuł się bardzo dotknięty książką żony.
- To kwestia emocji. Trudno mi się wypowiadać na temat prywatnych spraw pana prezydenta i jego żony. Nie mam takiego poczucia, że będę się opowiadać za wersją Lecha czy Danuty. Jest scenariusz, na podstawie którego realizujemy film, a tę historię opowiada osoba trzecia, ktoś, kto widzi ją po swojemu i tak ją interpretuje. Tą osobą jest Andrzej Wajda. To będzie jego wersja i on bierze za nią pełną odpowiedzialność. Zresztą pan Wałęsa deklarował, że ma do niego pełne zaufanie.
WP:
Prasa spekuluje, że rozwód wisi na włosku...
- Prasa chętnie podchwytuje i rozdmuchuje takie sprawy. W długoletnim, skomplikowanym związku nagle żona powiedziała swoje zdanie prawdy, które dla drugiej strony jest trudne do przyjęcia. W tym przypadku najbardziej problematyczne jest to, że zostało ono wypowiedziane publicznie. Prawda bywa bolesna, ale zawsze jest lepsza niż nieprawda. Polacy mają takie poczucie, że państwo Wałęsowie do nich należą, są dobrem ogólnonarodowym, a to sprawia, że dochodzi do jeszcze większego zaognienia sytuacji. Ta książka jest tak szczera, prawdziwa, trzeba być bardzo odważnym, żeby coś takiego napisać. Myślę, że kiedy przeminie szum medialny, bilans będzie pozytywny.
WP: Monika Jaruzelska w wywiadzie dla Wirtualnej Polski stwierdziła, że w tej sprawie jest solidarna z Lechem Wałęsą, ponieważ pani prezydentowa nie byłaby tą samą Danutą, którą jest teraz, gdyby nie jej mąż. Zachowała się nielojalnie wobec niego, ujawniając intymne szczegóły na temat ich małżeństwa.
- Pani Danuta jest wolną jednostką, może robić to, co uważa za słuszne. Ja bym powiedziała odwrotnie: Lech Wałęsa nie byłby tym samym człowiekiem, gdyby nie Danuta. Jestem przekonana o tym na dwieście procent. Są zresztą wypowiedzi Lecha z tamtego okresu, które dowodzą, że wsparcie żony było dla niego nie do przecenienia. W tak trudnych warunkach, stworzyła rodzinę, paradoksalnie tak wielką, wyłącznie własnymi wyrzeczeniami. Nie miała ani chwili dla siebie, wystarczy sobie wyobrazić, jak trudnym logistycznie zadaniem było zadbanie o to, by rano ośmioro dzieci po kolei umyło zęby, ubrało się, zjadło śniadanie, wzięło drugie śniadanie do szkoły... Na taki posiłek trzeba było przecież pokroić aż trzy bochenki chleba! Lech Wałęsa miał do czego wracać i to generowało siłę.
WP:
Mam jednak wrażenie, że odebrał tę książkę jako kolejny cios, po licznych atakach na niego.
- Ale z niej nie płynie przecież negatywny obraz Lecha Wałęsy! Nie rozumiem tego konfliktu, bo dla mnie ta książka w ogóle nie jest kontrowersyjna. Nikt chyba nie oczekiwał, że Lech Wałęsa siedział w domu, to nie jest nowość, że prowadził bardzo intensywną działalność polityczną. To jest dopełnienie historii, którą znamy. To relacja kobiety, która opisuje drugą stronę. Powiem więcej: ta książka opisuje niezwykły koszt, jaki poniósł Wałęsa za swoje zaangażowanie w opozycję. Poświęcił 37 lat małżeństwa, żebyśmy mogli żyć w wolnym kraju.
WP: Nie jest pani fizycznie podobna do Danuty Wałęsowej. Prezydentowa ubolewała, że musiała pani ściąć włosy. W filmie zostaje pani poddana dużej charakteryzacji?
- Faktycznie, nawet nieznajomi zaczepiali mnie w tej sprawie na ulicy i wyrażali swoje ubolewanie. To dla mnie pozytywne zaskoczenie, jak wiele osób przeżywa kręcenie tego filmu. Miałam bardzo długie włosy i nie było możliwe, żebym grała w peruce. Myślę jednak, że dla takiej roli warto zdecydować się na drobne wyrzeczenie (śmiech). Ponieważ pani Danuta na przestrzeni lat miała wiele fryzur, jestem różnie czesana. Śmiejemy się jednak, że to nie jest konkurs na sobowtóra. Pan Wajda coś takiego zobaczył we mnie podczas zdjęć próbnych, że uznał, że mogę zagrać panią Danutę. WP:
Wciela się pani w matkę aż ośmiorga dzieci. To zupełnie nowa dla pani perspektywa.
- To bardzo ciekawe doświadczenie. Ponieważ akcja filmu obejmuje 20 lat na planie pracuje z nami dwadzieścioro dzieci w różnym wieku. Dla mnie najtrudniejsze było zapamiętanie wszystkich prawdziwych imion odtwórców ról, że np. Mały Jarek to Wiktor. Czasem jest takie zamieszanie, bo grając scenę muszę jednocześnie wykonywać wiele fizycznych zadań, że mówię Sławek, to znaczy Bogdan, to znaczy Przemek... To strasznie śmieszne, sytuacja jak z życia wzięta. Sądzę, że każdej matce zdarzają się takie chwile, że tego wszystkiego nie ogarnia.
WP: Rola Roberta Więckiewicza to niemal narodowa sprawa. Jak się układa współpraca? Znacie się dobrze.
- Spotykamy się po raz kolejny w pracy i mam wielką nadzieję, że nie ostatni. Robert jest w życiowej formie i naprawdę, każdego dnia jeszcze mnie zaskakuje. To wielka przyjemność patrzeć, jak w skupieniu buduje rolę, jak ona rośnie z każdą kolejną sceną.
WP: W latach 80., kiedy Lech Wałęsa odegrał największą rolę w polskiej historii pani była małą dziewczynką. Jaki jest pani stosunek do tamtych wydarzeń? Pani rodzice byli zwolennikami "Solidarności"?
- Pamiętam okres prezydentury Wałęsy, okresu PRL-u już raczej nie. Nie mam też żadnych rodzinnych historii "kombatanckich" dotyczących tamtych czasów. Nigdy nie żyłam polityką, natomiast po zapoznaniu się z dokumentami, obejrzeniu archiwalnych zdjęć, przeczytaniu książek, bardzo mnie dziwi, że w dobrym warszawskim liceum nie nauczyłam się, że Lech Wałęsa jest wielkim bohaterem.
WP: Osoba Lecha Wałęsy obecnie dzieli Polaków, wiele środowisk próbuje go zdyskredytować zarzucając mu współpracę z SB. Teraz znajdzie się pani niejako na pierwszej linii frontu.
- Zastanawiam się, dlaczego jako Polacy tak się nawzajem mieszamy z błotem. Robimy sobie krzywdę. Jeżeli sami nie będziemy szanować swoich bohaterów, nikt nam w tym nie pomoże. Nie wiem, z czego płynie ten kompleks.
WP: "Wałęsa", wcześniej "80 milionów", w którym również zagrała pani jedną z głównych ról, "Czarny czwartek", "Mniejsze zło"... Nauczyliśmy się wreszcie mówić w kinie o tamtych czasach?
- W naszej kinematografii panuje obecnie lepsza energia. Zaczęto robić więcej filmów, pojawiły się dobre scenariusze, także dotyczące naszej najświeższej historii. Coś się ruszyło.
WP: 2012 to przełomowy rok w pani karierze. Rola u Andrzeja Wajdy, wcześniej u jego wielkiej uczennicy Agnieszki Holland. Musi czuć się pani doceniona.
- Odbieram to jako ogromne wyróżnienie. Kiedy dostałam telefon od Agnieszki Holland, akurat siedziałam sama w domu. Z emocji zaczęłam piszczeć i skakać po kanapie. To było niesamowite spotkanie i niezwykły film.
WP: W filmie "W ciemności" gra pani w skrajnie trudnych warunkach, w prawdziwych kanałach, musiało to panią wiele kosztować emocjonalnie...
- To prawda. Musiałam zanurzyć się w rzeczywistości, w której za żadne skarby nie chciałabym się znaleźć. Każda część mojego ciała mówiła: "Nie chcę tego rozumieć, poczuć". Bałam się, że się rozpadnę na kawałki. To zmienia człowieka na zawsze. Z drugiej strony, poprzez indywidualną historię mogłam choć przez chwilę, w dziwny sposób być bliżej historii, o których czytałam w książkach. Dlatego zdarzało mi się nawet po zakończeniu zdjęć danego dnia dalej siedzieć w kanale, nie wychodzić ze scenografii. To było bardzo prywatne doświadczenie. WP: Podobno na planie dochodziło do wielu nieoczekiwanych sytuacji. Aktorzy sami byli zaskoczeni swoimi reakcjami.
- Byliśmy zbiorem indywidualności, ale jednocześnie przebywając na tak małej przestrzeni przez długi czas staliśmy się niejako jednym organizmem, ktoś był ręką, nogą, głową. Jak ktoś się ruszył w jednym kącie, to coś się działo w drugim. To niemal mistyczne wrażenie.
WP: Wykazała się pani niesamowitą odwagą - zagrała pierwszą w filmie o Holokauście scenę masturbacji, a także jedną z nielicznych scen seksu.
- Miałam poczucie przełamywania tabu, dotąd nie mówiło się o tych aspektach życia w kontekście Zagłady. Ale to nie jedyny raz, kiedy w tym filmie przekraczamy granice. W scenie, w której ostatni raz widzę się z siostrą, spuszczam jej regularne lanie. W tym zachowaniu jest tak wiele negatywnych emocji, taka przemoc, że może to szokować. Jednak do takich sytuacji dochodziło, to były warunki ekstremalne, ludzie byli zrozpaczeni i głodni. Krystyna Chiger w swojej książce "Dziewczynka w zielonym sweterku" opisuje rozpaczliwe próby zachowania człowieczeństwa w kanałach. Ona i jej brat mieli wtedy 7 i 5 lat, ojciec pisał np. dla nich satyry, które potem wystawiali w "teatrzyku". To był jeden ze sposobów, żeby w tych skrajnych warunkach pozostać człowiekiem.
WP: Wiem, że spotkała się pani z wnuczkami swojej bohaterki. Jak przebiegało to spotkanie?
- To było trochę tak, jakby one zeszły z ekranu, bo mają tyle lat, co ja. Historia zatoczyła koło. Powiedziały, że znały babcię z opowiadań i ja zagrałam legendę, którą one żyły. To było niezwykłe wrażenie, bo fakt, że mogłam się z nimi spotkać to dowód na to, że życie zwyciężyło nad śmiercią, nad niewyobrażalną tragedią Holokaustu.
WP: Podoba się pani takie "ludzkie" podejście Agnieszki Holland do tej tematyki, bliskie Markowi Edelmanowi?
- Pani Agnieszka opowiada o tamtych czasach bez sentymentu. Jako aktorka mam tę satysfakcję, że nikt z nas nie został wepchnięty w jakąś szufladkę, w tym filmie nie ma papierowych postaci. Teraz kiedy myślę o "W ciemności", mam wrażenie, że dokładnie tak trzeba było o tym mówić. Tyle, że przyjęcie takiej perspektywy nie było oczywiście ani proste, ani oczywiste. Agnieszka Holland wykazała się niezwykłą odwagą, dlatego ten film tak dotyka wszystkich. W dzisiejszych czasach to niepopularne podejście, by kręcić film, który nie jest łatwą rozrywką. Ludzie nie są przyzwyczajeni do tego, by iść do kina i płakać. A to przecież najważniejsze zadanie sztuki: pobudzać do katharsis. Ten film pod tym względem jest wyjątkowy, sprawia, że coś w nas pęka.
WP: Po takich wymagających rolach zapewne będzie pani chciała, w ramach odskoczni, sprawdzić się w lżejszym repertuarze?
- Dla mnie jest najważniejsze, by ten repertuar był po prostu dobry. Chcę czuć, że twórca ma coś do powiedzenia, że rozumie, o czym chce opowiedzieć. Wtedy jestem gotowa na największe poświęcenia dla roli. Gdyby było inaczej pozostałoby mi odcinać kupony. A tego zupełnie nie chcę.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska