Żołnierze w Afganistanie nie dostaną Rosomaków
W styczniu polscy żołnierze walczący w
Afganistanie nie otrzymają ośmiu nowych transporterów Rosomak.
Jak ustalił "Dziennik", transportery nie zostały jeszcze nawet
wyprodukowane. A wszystko przez chaos w Ministerstwie Obrony
Narodowej i w polskich zakładach zbrojeniowych.
20.12.2007 | aktual.: 20.12.2007 04:37
Problem jest poważny. Rosomaki miały zastąpić między innymi maszyny, które zostały zniszczone w trakcie walk - mówi gazecie wysoki rangą urzędnik z MON. Opóźnienie w dostawach nowych "afgańskich Rosomaków" - zdaniem Janusza Zemke, wiceministra obrony w rządach SLD - może wystawić na niebezpieczeństwo polskich żołnierzy. Byłem kilka razy w Afganistanie i wiem, jak ważne są tam te transportery. Doskonale chronią polskich żołnierzy. Świadczą o tym fakty. Mimo ostrzału granatnikami i wjechania na miny nikt nie zginął - mówi Janusz Zemke. Afgańską wersję Rosomaka nie jest łatwo zastąpić, różni się m.in. od wersji standardowej odpornością pancerza. Ma również lepsze urządzenia optyczne.
Do tej pory sprawa opóźnień w produkcji była utrzymywana w ścisłej tajemnicy. O tym, że dostawa nie zostanie terminowo zrealizowana, wiedziało zaledwie kilka osób w MON i w Bumarze - mówi "Dziennikowi" wysoki urzędnik ministerstwa. W ubiegłym tygodniu doszło nawet do poufnego spotkania kierownictwa MON oraz zarządu Bumaru, podczas którego ustalano, kiedy mają zostać dostarczone opóźnione Rosomaki. Zgodnie z zapewnieniami wykonawcy zaległe dostawy powinny zostać zakończone do końca pierwszego kwartału 2008 roku - informuje płk Cezary Siemion, szef służb prasowych MON.
Tyle, że do tej pory do polskich zakładów Bumar Łabędy oraz wojskowych zakładów w Siemianowicach Śląskich, które składają wóz pancerny, nie dotarły nawet wszystkie części. Z Francji nie wysłano elementów układu napędowego. Jak ustalił "Dziennik", w tym tygodniu, na polecenie zarządu Bumaru rozpoczęła się kontrola wewnętrzna w tej firmie. Audyt trwa, nie informujemy o wynikach - ucina Tomasz Szatkowski, wiceprezes Bumaru.
Choć przedstawiciele Bumaru przyznają, że ponoszą część winy za opóźnienie dostaw, to - jak zapewniają - nie chcą uchodzić za kozła ofiarnego. Wskazują na zaniechania po stronie MON oraz działalność... siły wyższej - czytamy w "Dzienniku". (PAP)