Zbigniew Siemiątkowski: zastanawiam się, która torpeda mnie w końcu zatopi
(RadioZet)
Gościem Radia ZET jest poseł SLD, Zbigniew Siemiątkowski były szef Agencji Wywiadu. Wita Monika Olejnik, dzień dobry. Dzień dobry. Panie pośle, czy czuje się pan trafiony – zatopiony? To zależy, jak na to patrzeć. Jak patrzę na tę nagonkę, która jest na moją skromną osobę co najmniej od roku, to się tak zastanawiam, która w końcu torpeda mnie zatopi. I jak patrzę na ostatnie publikacje, to patrzę, że chyba zbliżam się do tego momentu, że mnie jednak zatopią. Sprawy, które mi pozakładała komisją, zarówno orlenowska, jak i ds. służb specjalnych, które są w prokuraturze, pomału, pomału na moją korzyść zostają wywikłane. O tym oczywiście media nie informują. Informują, informują. Ale rzadko które. Np. “Rzeczpospolita”, która pisała o dzikiej lustracji w wykonaniu Zbigniewa Siemiątkowskiego parę dużych tekstów, ani się nie zająknęła, przynajmniej nie wiedziałem, że 6 czerwca warszawska Prokuratura Okręgowa umorzyła śledztwo, uznając, że działania szefa Agencji Wywiadu były zgodne z prawem. No dobrze, ale torpeda
do pana płynie teraz z Poznania, bo pan rozmawiał ze swoją koleżanką Renatą K., zdaje się Komorowską, która rozmawiała z biznesmenem płockim. Mówiła, żeby wyczyścił papiery, że informacje ma od ministra ds. służb specjalnych. Oczywiście ja znam tę panią, luźna znajomość, tak jak każdego dobrego posła, który zna dziesiątki, jeśli nie setki ludzi, którzy są w strukturach, w tym przypadku ta pani była w strukturach Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Przypominam sobie nasze rozmowy, one głównie dotyczyły z jednej strony jej próśb i interwencji poselskich, jak każdego wyborcy, jak i również – w związku z tym, że była w strukturach Sojuszu Lewicy Demokratycznej – rozmowy dotyczące sytuacji wewnętrznej w płockiej SLD, która to sytuacja była fatalna. Ja sam należałem do krytyków tego układu, w sytuacji, w której zostały sfałszowane wybory prezydenckie, w sytuacji, w której prezydent, a później prezes dużego koncerny państwowego w Płocku, jest pod zarzutami prokuratorskimi. Ja wyrażałem dezaprobatę zarówno w rozmowach z
ta panią, jak i z innymi ludźmi... A rozmawiał pan nt. biznesmena Graczykowskiego z tą panią? Nie. W życiu. To nazwisko poznałem dopiero jak wypłynęło w mediach. Wypłynęło dzięki ABW, bo ABW nagrało rozmowę między panią Renatą K., a panem Graczykiem. No tak. Zdarzyło się tak, że ta pani – mówiąc językiem operacyjnym – zaplątała się w sieć i przy okazji zaplątała moje nazwisko, powołując się w rozmowie z panem Graczykowskim na jakoby informacje, które uzyskała ode mnie. Ja mogę powiedzieć, że jeżeli jakakolwiek była moja rozmowa na temat sytuacji w PERN-ie konkretnie, to się posiłkowałem tylko informacjami, które miałem z mediów, miejscowej prasy płockiej. No ale na ten temat pan z nią rozmawiał, posiłkując się informacjami z mediów. Ja nie mogę wykluczyć, że mogłem rozmawiać i mówić, że musi być ten prezes w końcu odwołany, bo on nas kompromituje. Jeśli dobrze pamiętam, ta rozmowa była w marcu, a w kwietniu prezes PERN-u został odwołany. Tyle sobie dzisiaj przypominam z tych faktów, resztę czekam na
prokuraturę poznańską, która – jak rozumiem, czytając z gazet – zdecyduje się na wysłanie dokumentów o uchylenie immunitetu, poza tym mam prawo zapoznać się z materiałami i uzasadnieniem tych wniosków i się ustosunkuje do tego. Rozumiem, że najpierw były informacje w mediach z ABW i dopiero pan z nią rozmawiał na ten temat? Nie, proszę pani. Było wiele informacji, które posiadałem, niekoniecznie posiłkując się wiedzą operacyjną, o tym, że jest fatalna sytuacja w Płocku i w PERN-ie, związana z prezesem PERN-u. A taką wiedzę operacyjną pan miał? Wiedzy operacyjnej nie miałem, dlatego, że moja agencja nic nie robiła w Płocku, dlatego, że nie były to kompetencje Agencji Wywiadu. A co konkretnie robiła Agencja Bezpieczeństwa, to nie dzieliła się z Agencją Wywiadu, przynajmniej tak sobie to dziś przypominam. Nigdy nie maiłem zwyczaju i nie mam, z kimkolwiek rozmawiać, kto jest nieuprawniony i posiłkować się wiedzą, którą zaczerpnąłem z dokumentów klasyfikowanych. To jest dla mnie bardzo bolesne. Zajmowałem jedne z
najwyższych stanowisk w państwie przez wiele lat dotyczących naszego wspólnego bezpieczeństwa, to państwo powierzyło mi największe tajemnice swojego wywiadu, w mojej głowie są tajemnice, które mogą nawet i mnie chwilami porażać i w związku z tym, to jest dla mnie frustrujące, że stawia mi się zarzut, że ujawniłem coś, co było tajemnicą, osobie nieuprawnionej. Tak jak ja byłem ostrożny w takich różnych kontaktach, to było dla mnie zdumiewające. Ale panie ministrze, nie zawsze był pan ostrożny, niech pan sam sobie przypomni, jak pan sam wyniósł notatki, które pan sporządzał. W tamtej sprawie toczy się kolejne postępowanie w prokuraturze, mam nadzieje, że zakończy się tak jak te w sprawie lustracji pana prof. Belki. Ja logicznie rozumowałem, że jeżeli główna notatka, która została sporządzona z rozmowy z panem Kulczykiem, została odtajniona, to wszystko to, co ewentualnie było pomocnicze do stworzenia tej notatki, też jest jawne. Nigdy bym nie poszedł na komisję z informacjami, które by mnie obciążały. Przecież
nie jestem szaleńcem, żeby przed tą komisją sam siebie obciążać, a wyszło na to, że chciałem komisji pomóc, chciałem udowodnić, że to ja miałem rację w rozmowie z panem Kulczykiem, że to pan Kulczyk kręcił, że to on powiedział to, co powiedział. Mało tego, że komisja uznała, że jest to dobry dowód pomocniczy do udowodnienia, że kręci pan Kulczyk, ale w drugim odruchu złożyła oczywiście doniesienie na mnie. Mam kolejną nauczkę. Ta sprawa jest w prokuraturze okręgowej, jestem przesłuchiwany w niej w charakterze świadka, spokojnie czekam na rezultat. A w Poznaniu był pan przesłuchiwany? Jak rozumiem, prokuratura poznańska nie chce mnie już przesłuchiwać, to znaczy chce mnie już przesłuchać w charakterze osoby podejrzanej. To jest już absolutnie inna sytuacja procesowa i jeżeli prokuratura zdecyduje się mnie przesłuchać w charakterze świadka, to ja oczywiście zachowam się tak, jak kodeks postępowania karnego nakazuje, zgodnie z moim obiektywnym interesem. Po pierwsze zapoznam się z materiałami, a potem, w
zależności od sytuacji, albo złożę zawiadomienie w prokuraturze, albo dopiero w sądzie. W tym przypadku musze już postępować tak jak kodeks nakazuje. Czy kończy się pana życie polityczne, panie pośle? Jak 11 maja składałem dymisje, w zeszył roku, to byłem psychicznie i nie tylko psychicznie przygotowany, że nastał pewien kres. Ja jestem 15 lat w polityce, byłem przez cztery pełne kadencje posłem, zajmowałem w kilku obrotach, dwóch gabinetach stanowiska ministerialne, bądź równe stanowiskom ministerialnym, coś tam zrobiłem dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej w kampanii prezydenckiej chociażby 1995 roku. Jest to też taki normalny moment w życiu każdego z nas, gdzie musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Ja, zarówno psychicznie, jak i organizacyjnie, przygotowałem się do życia w innych rolach i tak prawdę mówiąc od roku jestem już jedną nogą w świecie normalnym. Bo ten świat, do którego przynależę.... No i nie jest pan już w świecie Agencji Wywiadu, to już jest świat normalny. To jest już dużo, że jestem
w świecie, w którym wszyscy posługują się własnymi nazwiskami, a przez duży okres czasu nikt tak się nie nazywał, jak się faktycznie nazywał. Ale pan się nazywa Siemiątkowski? Przedtem też się pan nazywał Siemiątkowski. Jako jedyny w Agencji miałem prawo używać własnego nazwiska, ono było zgodne z moją metryką. No dobrze, czyli nie będzie pan kandydował, nie będzie pan się starał, żeby kandydować? Proszę pani, ja przez 15 lat byłem wybierany rekordowa ilością głosów na moim północnym Mazowszu. W moim rodzinnym Ciechanowie dostawałem zawsze rekordową ilość głosów, 30 kilka tysięcy głosów w ostatnich wyborach. To była przeszłość, a przyszłość? Szefowi partii, czyli Wojtkowi Olejniczakowi stwierdziłem, że decyzja należy do niego. On musi rozstrzygnąć, a ja się tej decyzji lojalnie podporządkowuje, ale z takim przekonaniem, że więcej przemawia za tym, żebym był już człowiekiem, który zajmuje się swoimi sprawami, nie obciążając SLD. A wg pana, Leszek Miller, Jerzy Jaskiernia, Marek Dyduch to są osoby, które
powinny być na listach Sojuszu Lewicy Demokratycznej, czy powinny już pójść sobie na emeryturę? Każda z nich musi sobie we własnym sumieniu odpowiedzieć na to pytanie, tak jak ja sobie odpowiedziałem. Nikt ich nie zwolni z konieczności odpowiedzenia na to pytanie. A to pytanie brzmi tak – czy my swoją osobą, swoim dorobkiem, doświadczeniem będziemy jeszcze służyć lewicy w Polsce, na stanowiskach publicznych, czy też będziemy obciążeniem? Jeżeli w tym rachunku sumienia wpadnie nam, że obciążeniem, to zwykła przyzwoitość i lojalność w stosunku do lewicowego i nie tylko lewicowego wyborcy nakazuje, że trzeba się usunąć w cień. Ale wie pan, niektórzy nie potrafią sobie odpowiedzieć na to pytanie – moje sumienie nakazuje mi odsunąć się w cień. Co wtedy? Po to zapisaliśmy w statusie, że decyduje rada krajowa i zarząd krajowy o kolejności list, a niepisanym prawem szefa partii jest desygnowanie na lidera osoby, która ma otwierać listę, że wtedy się trzeba zdać na decyzje tych gremiów i jednocześnie być osobą bardzo
lojalną, tzn. uznać, że jeżeli te gremia zadecydują, że powinienem się usunąć, to trzeba posłusznie to zrobić. Ja jestem w sytuacji takiego, który nie chce czekać na tego typu decyzje, w związku z tym, z góry oddałem się do dyspozycji mówiąc – panowie, proszę zdecydować za mnie, choć ja uważam, że czas takich ludzi jak ja, już minął. Dziękuję bardzo. Gościem Radia ZET był jeszcze poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Zbigniew Siemiątkowski.