Wyskakujcie z kasy na swoje armie. Tym razem Trump będzie miał ułatwione zadanie
Donald Trump domaga się zwiększenia wydatków europejskich państw NATO na obronność. Jego działania mogą okazać się skuteczne, bo do Europy powoli, ale dociera, że jeśli chce być bezpieczna, to innej drogi po prostu nie ma.
Donald Trump wróci do Białego Domu za kilkanaście dni, ale jego linia polityczna związana z NATO znana jest od dawna. Już podczas swojej poprzedniej prezydentury naciskał do wydawania na obronność przez państwa członkowskie 2 proc. PKB, a następnie sugerując podniesienie tej granicy nawet do 4 proc.
W grudniu "Financial Times" poinformował, że tym razem Trump planuje zażądać od krajów członkowskich zwiększenia wydatków nawet do 5 proc. PKB. Najczęściej mówi się jednak, że przystanie na 3,5 proc.
Jeśli Trumpowi można coś zarzucić to to, że domagając się zwiększenia wydatków na zbrojenia, prawdopodobnie nie do końca rozumie, jak działają budżety sojuszników. Dotyczy to przede wszystkim struktury wydatków. Chociaż Stany Zjednoczone wydają 3,38 proc. PKB na swoje wojsko, zaledwie nieco ponad 2 proc. trafia na zbrojenia. Dzieje się tak, ponieważ opieka zdrowotna dla żołnierzy i weteranów pochodzi z tego budżetu, podczas gdy w państwach europejskich i Kanadzie opieka zdrowotna dla wojska znajduje się w budżecie ministerstw odpowiedzialnych za opiekę zdrowotną, a nie w budżecie wojskowym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tym samym po zrównaniu zasad finansowania, Waszyngton sam miałby problemy z wypełnieniem wymagań własnego prezydenta. Zupełnie, jak Niemcy, którzy jeszcze niedawno nie wypełniali wymogów w sprawie przekazywania na zbrojenia 2 proc. PKB. Niemcom brakowało zaledwie 17 mld euro, choć realnie przekraczali wymagany próg. Problem w tym, że fundusz celowy w wysokości 100 mld euro, przeznaczony wyłącznie na modernizację techniczną nie był ujęty w budżecie resortu obrony. Podobnie zresztą jak opieka zdrowotna i ubezpieczenie emerytalne.
Wbrew obawom Trumpa europejscy członkowie NATO zwiększają nakłady na zbrojenia. Pomagają przy tym wspólne programy Unii Europejskiej - Europejska Strategia Bezpieczeństwa czy Europejska Strategia Przemysłu Obronnego. Ich finansowanie również przekłada się na wzrost europejskich nakładów na bezpieczeństwo.
Wschód liderem
Europejskimi liderami w wydatkach zbrojeniowych są państwa wschodniej flanki NATO, a niekwestionowanym jest Polska. Według raportu NATO w roku 2024 nasze wydatki były na poziomie 4,12 proc. PKB. Na drugim miejscu znalazła się Estonia z 3,43 proc., a podium zamknęła Łotwa z 3,15 proc. PKB.
Nieco inaczej wygląda to pod względem realnych wydatków. Najwięcej na armię wydają Niemcy, potem Wielka Brytania i Francja, które nieco przekraczają próg 2 proc. Polska jest dopiero czwarta, choć przeznacza na zbrojenia dwukrotnie więcej PKB.
Państwa, które doskonale pamiętają sowiecką okupację i cenią odzyskaną wolność, inwestują w bezpieczeństwo. Można odnieść wrażenie, że po rozpadzie ZSRR państwa starego NATO osiadły na laurach i rozpoczęło się rozprężenie. Prawidłowością jest również to, że im dalej od granicy z Federacją Rosyjską i Białorusią, tym wydatki maleją. Progu dwóch procent nie przekroczyło dziewięć państw, w tym Hiszpania, Portugalia czy Włochy.
- Im dalej od Rosji, tym gorsza jest społeczna świadomość, czym jest rosyjski reżim, i że z Rosją nie da się po prostu dogadać. W takich państwach wsparcie na wydatki zbrojeniowe będzie mniejsze, a percepcja zagrożeń odmienna – zauważa dr Michał Piekarski, specjalista ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Do podniesienia wydatków na obronność namawia również nowy Sekretarz Generalny NATO, Mark Rutte.
- Dziś wzywam was do pilnego działania, aby chronić naszą wolność, nasz dobrobyt i nasz styl życia, wasi politycy muszą słuchać waszych głosów. Powiedzcie im, że akceptujecie poświęcenia dzisiaj, abyśmy mogli być bezpieczni jutro – mówił Rutte podczas grudniowego wystąpienia w brukselskim Concert Noble.
Holender wzywał przy tym do obcięcia wydatków socjalnych, które uważa za zbyt duże. Zaznaczył, że dotychczasowy cel przeznaczania 2 proc. PKB na obronność jest niewystarczający i wezwał państwa członkowskie NATO do przyjęcia "mentalności wojennej" w celu skuteczniejszego przeciwdziałania współczesnym wyzwaniom.
Pytanie tylko, czy Europejczycy poświęcą socjalne udogodnienia na rzecz budowania armii? W społeczeństwach świadomość konieczności posiadania sił zbrojnych i ich unowocześniania jest niska i wzrasta jedynie chwilowo w przypadku np. klęsk żywiołowych.
- Obserwując reakcje europejskiej opinii publicznej, widać zmęczenie retoryką wojenną – zauważa Jakub Link-Lenczowski, wydawca Militarnego Magazynu MilMag. - Jeżeli od lat ludzie są straszeni nadchodzącym konfliktem zbrojnym, a muszą borykać się z wysoką ceną masła i Zielonym Ładem, to następuje pewien dysonans poznawczy. To, co może zmienić nastawienie, to coraz śmielsze działania hybrydowe Rosji. Są one wprawdzie poniżej progu wojny jednak bezpośrednio i dotkliwie dotykają poszczególne społeczeństwa w Europie.
Obecnie zyskanie poparcia społecznego dla rozpoczęcia modernizacji europejskich armii stanowi największy problem. Większość polityków zerka na słupki poparcia, a kwestie długoterminowego bezpieczeństwa międzynarodowego są odkładane na później. Tymczasem europejski przemysł zbrojeniowy to uśpiony tygrys.
Śpiąca potęga
W Europie znajdują się jedne z największych zakładów zbrojeniowych na świecie, jednak wiele z nich zostało zamkniętych lub ograniczono w nich produkcję. W zasadzie europejski przemysł utracił możliwość wielkoskalowej produkcji amunicji i systemów artyleryjskich, a także czołgów. Na przykład Wielka Brytania dosłownie zburzyła swoje fabryki broni pancernej Royal Ordnance Factory w Leeds i Elswick w Newcastle upon Tyne, w których powstawały czołgi Challenger.
W innych krajach znacznie ograniczono produkcję, choć pozostają duże wolne moce przerobowe. Francuzi posiadają zakonserwowaną linię produkcyjną czołgów w Atelier de Construction de Roanne, lecz wznowienie produkcji również kosztowałoby zbyt wiele, aby produkcja małoseryjna była opłacalna.
- Europejski przemysł zbrojeniowy ma bardzo duży potencjał – zauważa Link-Lenczowski. - Spełnia on większość wyznaczników charakterystycznych dla państw rozwiniętych. Ma zdolności do produkcji silników zarówno dla pojazdów, okrętów, jak i najbardziej zaawansowanych silników odrzutowych i rakietowych.
- Europejczycy produkują systemy satelitarne, rozwijają nowoczesne czołgi oraz pracują nad nową generacją samolotów bojowych. Problemem jest skala tych działań. Jednak, aby to zmienić potrzeba trudnych decyzji w dziedzinie polityki i gospodarki - dodaje ekspert.
Na razie ważnym krokiem była decyzja o wprowadzeniu w życie Europejskiej Strategii Przemysłu Obronnego. Dokument wyznacza cele przemysłu obronnego do 2035 r. Ma on pomóc w realizacji celu wyznaczonego jeszcze w 2007 r., który zakładał, że 33 proc. wyposażenia będzie produkowane przez kraje Unii. Teraz jest to zaledwie 18 proc.
Obecne założenia zakładają, że aż 50 proc. nakładów na zbrojenia ma trafiać do europejskiego przemysłu, a 40 proc. nowych produktów ma pochodzić ze współpracy krajów unijnych. Ma to znacznie wzmocnić rodzimy przemysł zbrojeniowy i spowodować, że stanie się konkurencyjny na światowych rynkach.
Obecnie Europa ma wystarczająco czasu, aby zacząć się zbroić i dostosować swoje armie do zmieniających się warunków. Rosyjskie zaangażowanie w Ukrainie jest na tyle duże, że Kreml nie posiada chwilowo zdolności, aby prowadzić kolejny konflikt. To z czasem na pewno się zmieni. Dlatego problem leży w przekonaniu obywateli, że zwiększenie wydatków na obronność jest koniecznością.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski