Warszawski wehikuł czasu. Osiedle Przyjaźń nie zmieniło się od 60 lat. Teraz umiera
To jedno z najbardziej klimatycznych miejsc w Warszawie. W dziesiątkach drewnianych domków niegdyś zamieszkiwali budowniczy Pałacu Kultury i Nauki, a od lat 60. był to studencki azyl. Był, bo osiedle od czasu budowy się nie zmieniło, a coraz gorszy stan budynków skutecznie odstrasza współczesnych żaków.
18.07.2020 | aktual.: 18.07.2020 15:37
"Drugiego takiego miejsca w Warszawie nie ma" słyszę od mieszkańców Osiedla Przyjaźń na warszawskich Jelonkach. I trudno się z tym nie zgodzić. Przejście między ekranami dźwiękoszczelnymi na warszawskim Bemowie, które prowadzi na osiedle, trochę przypomina drzwi do Narni. Tylko zamiast fantastycznego świata odkrywamy podupadający fragment historii stolicy.
"Osiedle Przyjaźń", a dawniej "Osiedle Przyjaźni Polsko-Radzieckiej" to relikt socjalistycznej przeszłości. Drewniane baraki (rozrzucone na 40 ha) były stawiane na terenie dawnej wsi Jelonki, która ledwie rok przed budową stała się częścią Warszawy. Ich pierwszymi lokatorami, na początku lat 50. XX wieku, byli budowniczowie Pałacu Kultury i Nauki. W latach 60. miejsce to zmieniło się w osiedle akademickie. I w dużej mierze tak zostało do dziś. Tylko że ze studenckiej oazy, gdzie co weekend rozbrzmiewały dźwięki muzyki, do dziś przetrwała coraz bardziej zapomniana przez los fasada w gęstej zabudowie nowych bloków.
Obecnie kolorowe domki, ulokowane na 40 ha ziemi, są wynajmowane osobom prywatnym, a także studentom. Część z nich wygląda zupełnie jak na czarno-białych zdjęciach z lat 50. Inne zostały już nieco zmienione. Pojawiły się tarasy i ogrody pełne kwiatów.
Osiedle Przyjaźń jak bajka. Kolorowe domki, śpiew ptaków i lokalny folklor
Wejście na Osiedle Przyjaźń sprawia wrażenie podróży w czasie. Gdzieś za mną znika ruchliwa, głośna ulica. Dookoła widzę tylko kilkadziesiąt kolorowych, drewnianych domków rozrzuconych pomiędzy starymi drzewami. Do uszu dociera śpiew ptaków. Raz na jakiś czas nieśpiesznie mija mnie pojedynczy samochód lub mieszkaniec osiedla. Miejsce to w niczym nie przypomina głośnej i pędzącej Warszawy, czy nawet ruchliwej ulicy Górczewskiej znajdującej się po drugiej stronie ekranów dźwiękoszczelnych.
Moim zdaniem Osiedle Przyjaźń przypomina warszawski azyl spokoju. Azyl, który jednak ma swój specyficzny folklor. Już stawiając pierwsze kroki i robiąc pierwsze zdjęcia, spotykam dwóch panów, którzy pytają, co robię. Po krótkiej rozmowie dostaję zaproszenie na kielicha na jednym z ganków kolorowego domku. Grzecznie odmawiam i ruszam na dalszy spacer alejkami pełnymi drzew.
Podczas spaceru spotykam mężczyznę, który zajmuje się utrzymaniem porządku na osiedlu. Na pytanie, jak mu się tu pracuje, mówi że jest bardzo zadowolony. Podoba mu się praca na świeżym powietrzu. Kiedy pytam, czy studenci zostawiają po sobie bałagan, uśmiecha się i mówi, że ciężej bywa tylko w poniedziałki, bo trzeba pozbierać butelki zostawione podczas weekendu.
Idąc dalej, słyszę dźwięki muzyki. Podążając w jej kierunku, wyraźnie słyszę rytmiczne "Hej szalała, szalała", a za zakrętem natrafiam na znajomych już panów od zaproszenia na kielicha. Porywają mnie do tańca w rytm "Ore, ore".
Osiedle Przyjaźń na przestrzeni lat. "Wszystko zależało od portfela rodziców danych studentów"
Naprzeciwko jednego z domków zamieszkanego przez studentów spotykam małżeństwo, które na Osiedlu Przyjaźń mieszka od 30 lat.
Pytam, jak to jest mieszkać naprzeciwko akademika. Pani uśmiecha się i mówi, że na przestrzeni lat to się zmieniało, a "wszystko zależało od zasobności portfela rodziców danych studentów". Z wyraźnym smutkiem w głosie dodaje też, że teraz osiedle powoli umiera.
- Tamta dekada była gorszą dekadą, jeśli chodzi o inwestycje. Ale jeśli chodzi o życie studenckie, to była dużo, dużo lepsza niż teraz. Kilka lat temu coś się działo - teraz nie dzieje się kompletnie nic. To jest najgorsze, że życie studenckie umiera. Kiedyś były koncerty. Piątek, sobota, niedziela. I to, że student w weekend poszalał, nikomu nie przeszkadzało - wdycha starsza mieszkanka osiedla.
- A w tej chwili tu się nic nie dzieje. Wielu studentów pracuje i nie ma czasu na zabawę. A inni jedynie myślą, jak wykurzyć ludzi, pozbyć się terenu i zabudować blokami - podkreśla ze smutkiem.
Zauważa również, że osiedle coraz rzadziej zamieszkują polscy studenci. - Teraz mamy dużo ludzi z Ukrainy. Ja cały czas słyszę język ukraiński, a nie polski. Polscy studenci nie chcą już mieszkać na Osiedlu Przyjaźń.
Mieszkanka podkreśla, że studentom we znaki mógł dać się koronawirus. Od wybuchu epidemii lokatorzy nie dzielą już pokoju z innymi. Z powodu wirusa muszą mieszkać pojedynczo, co powoduje zwiększenie kosztów. - Wynajęcie mieszkania na mieście w kilka osób, jak ktoś jest z kimś zaprzyjaźniony, jest tańsze - mówi moja rozmówczyni.
Osiedle Przyjaźń ma swoją ciemniejszą stronę
Pierwsze wrażenie, że na Osiedlu Przyjaźń zatrzymał się czas i mieszka się tu jak we wczesnym PRL, wcale nie jest mylne. Tak właśnie tutaj jest. Ma to swój urok - ale też jest powodem do zmartwień mieszkańców.
- Nic się nie dzieje także w naszych budynkach. Wszystko robimy na własny koszt. Są tylko opłaty i to nie są wbrew pozorom małe kwoty. Mam bardzo duże rachunki za światło, wszystko jest na prąd. Nie mamy ciepłej wody, korzystamy z termy. Mamy powymieniane okna, ale w bloku studenckim są już w nich dziury. Widzi pani przez nie ulicę. Tu, żeby mieć cieplej, musieliśmy na własny koszt je wymienić – mówi mi napotkana kobieta.
Na zły stan budynków wskazuje również inna mieszkanka Osiedla Przyjaźń. W jednym z domków mieszka od roku. Wprowadziła się tam jeszcze podczas studiów i mimo iż zakończyła już naukę, na osiedlu postanowiła zostać dłużej.
- Czasami jest zimno - mówi. - A z kolei w lecie czasem nie mogę otworzyć okna, bo mieszkam po stronie ganku i tuż za nim ktoś pali papierosa - dodaje.
Standard pokoi na Osiedlu Przyjaźń zależy od domku, a także od zaangażowania jego lokatora. W jednych pokojach wygląda to, jak w "cygańskim taborze". W innych można by zacytować kultową komedię i stwierdzić, że "Marian, tu jest jakby luksusowo".
Pytam jedną z mieszkanek o kuchnię oraz łazienkę i słyszę: - Nie mamy kuchni, więc samemu trzeba gotować w pokoju. Łazienki są wspólne, podzielone tylko na męską i damską. Czasami wieczorem zdarzają się kolejki do prysznica, bo mamy tylko jeden, a w domku mieszka ok. 10 osób. W jeszcze gorszej sytuacji są studenci. W ich budynkach jeden prysznic przypada czasami na ponad 20 osób.
- Raz w tygodniu część wspólną domku sprząta sprzątaczka, ale nie robi tego dokładnie, więc jest brudno – zaznacza.
Moja rozmówczyni zwraca również uwagę na bezpieczeństwo. - Boimy się, że ktoś obcy wejdzie do środka. Nie wszyscy zamykają drzwi do budynku. Ja teraz jestem na zewnątrz, ale drzwi do pokoju mam otwarte. Martwimy się więc, że ktoś może nas okraść, ale póki co nikt tego nie zrobił.
Kiedy pytam, dlaczego w takim razie została na Osiedlu Przyjaźń, odpowiada: - Czasami nie lubię tego osiedla, ale czasami bardzo lubię. Bo dookoła mam przyrodę. Nigdzie w Warszawie nie znajdę takiego miejsca, że mogę sobie wyjść przed drewniany domek, posiedzieć, poćwiczyć, nad głową śpiewają mi ptaszki. A kilka minut spacerkiem stąd mam wielkie miasto - tramwaje, sklepy, ludzi.
Osiedle Przyjaźń zachowało swój niepowtarzalny w skali stolicy klimat. Jednak trwający o to miejsce spór (kwestia właścicieli gruntów, na którym się znajdują się budynki) sprawia, że osiedle na Bemowskich Jelonkach podupada. Kolorowe domki i piękne ogrody, przeplatają się z trawą sięgającą pasa i powszechnym zaniedbaniem. O ile fasady budynków nadal zachwycają oko odwiedzającego, o tyle smród toalet i wilgoci wewnątrz skutecznie odstraszają nowych lokatorów. Osiedle Przyjaźń umiera, a jego przyszłość pozostaje niewiadomą.
Znasz jakieś wyjątkowe miejsce w Warszawie? Chcesz nam opowiedzieć jego historię? Napisz do nas przez dziejesie.wp.pl