Walka z rakiem po polsku
NFZ ma pieniądze na leczenie, a szpital ich
nie dostaje. Jak rozwiązać ten urzędniczy problem? Postraszyć
pacjenta chorego na raka - wtedy sprawa dotrze do kogo trzeba i
zostanie załatwiona - pisze "Gazeta Wyborcza".
Pani Magdalena ma 41 lat, jest mamą 17-letniej córki. W ubiegłym roku wykryto u niej raka piersi. Przeszła już chemioterapię. Od czterech miesięcy czeka na terapię nowoczesnym lekiem antynowotworowym - herceptyną. Ale szpital nie zaczyna leczenia, bo twierdzi, że nie ma pieniędzy.
Jak to?- pyta pacjentka. _ Przecież mam zgodę NFZ na leczenie!_ 17 listopada mija pół roku od mojej chemioterapii. Lekarz powiedzieli mi, że tyle mogę czekać. A nadal nikt nie wie, kiedy wezmę leki. Z przerażeniem odliczam każdy dzień.
Trzymiesięczna kuracja herceptyną kosztuje 37 tys. zł. Jednak lekarze przekonali się, że ten nowy lek jest bardzo skuteczny. Działa bezpośrednio na komórki rakowe, nie niszcząc przy tym zdrowych. Obliczono już, że o 50% zmniejsza ryzyko nawrotu nowotworu. Jeszcze nie tak dawno herceptynę dawano tylko w ciężkich przypadkach raka piersi. Kilka miesięcy temu Instytut Leków nakazał ją stosować także u kobiet, które nie mają przerzutów. NFZ to zaakceptował. I lekarze zaczęli zlecać lek chorym.
Wtedy też pani Magdalena dowiedziała się, że poza dotychczasowym leczeniem może dostać jeszcze herceptynę. Lekarze wytłumaczyli jej, jak dobroczynne skutki może mieć ta kuracja. A potem dowiedziała się, że nie ma na to pieniędzy. Dlaczego?
Problem w tym, że NFZ nie płaci szpitalowi za konkretny lek, ale za cały proces leczenia - podpisując ze szpitalem kontrakt. A mimo zgody na herceptynę NFZ kontraktu nie zmienił. Sto pacjentek, które - tak jak pani Magdalena - powinny dostać herceptynę, to dla Centrum Onkologii 3,7 mln zł, których nie ma. (PAP)