Wałęsa kontra IV Rzesza
Co by było, gdyby Niemcy nie przegrały II wojny światowej?
Jak mógłby dziś wyglądać świat, gdyby Niemcom udało się wyjść obronną ręką z wojny światowej? Jaki byłby globalny rozkład sił, gdyby Niemcom udało się zachować status mocarstwa dominującego nad ogromnymi obszarami Europy Środkowej i Wschodniej? Aby wyobrazić sobie alternatywny świat w roku 2000, gdyby realizowany był scenariusz Tysiącletniej Rzeszy, użyliśmy metod symulacyjnych.
Główni gracze: Stany Zjednoczone i Niemcy
Największym mocarstwem globu w scenariuszu Tysiącletniej Rzeszy są Stany Zjednoczone. Dysponują one najpotężniejszą gospodarką (PKB na mieszkańca - 33 tys. dolarów). Po okresie, kiedy dokonania gospodarcze Niemiec wydawały się przyćmiewać osiągnięcia amerykańskiego kolosa, w latach 80. i 90. nastąpił jego prawdziwy renesans.
Cały świat - z mieszkańcami Berlina włącznie - pije coca-colę, korzysta z oprogramowania Microsoftu, odwiedza zbudowane pod Frankfurtem, Tokio, Pekinem i Bombajem parki Disneylandu i chodzi do kina na kolejne części "Gwiezdnych wojen" i przygód Indiany Jonesa (choć Hollywood nie lubi Niemiec: stałymi przeciwnikami doktora Jonesa są naziści, a lord Vader mówi z wyraźnym niemieckim akcentem).
Budzi respekt potęga militarna Stanów Zjednoczonych. Dysponują one najsilniejszą na świecie marynarką wojenną, której trzon stanowią ogromne lotniskowce, zapewniające bezpieczeństwo zarówno własnemu terytorium, jak i najważniejszym sojusznikom. Supernowoczesne strategiczne siły nuklearne, z którymi konkurować mogą jedynie siły Rzeszy, dobrze chronią kraj przed atakiem jądrowym z zewnątrz.
Mimo niechęci i stałej konkurencji między Waszyngtonem i Berlinem od czasów normalizacji stosunków na początku lat 60. współpraca między obu mocarstwami układa się całkiem znośnie. Niemcy masowo inwestują w Stanach Zjednoczonych, Amerykanie zaś traktują zbudowane pod Frankfurtem, Lipskiem i Berlinem europejskie siedziby swoich koncernów za drugie w hierarchii ważności - po centralach u siebie. Od czasu do czasu dochodzi też do spektakularnych transatlantyckich połączeń firm.
Mimo to obie strony zachowują wobec siebie ostrożny dystans. Waszyngton czuwa, aby do firm rywala nie wypływały najnowsze amerykańskie technologie, Berlin natomiast pilnie uważa, by amerykańskie giganty przypadkiem nie przejęły któregoś z wielkich niemieckich banków lub koncernów farmaceutycznych. Doroczne spotkania czterech ludzi kontrolujących większość światowej gospodarki: prezydenta USA, kanclerza Niemiec oraz premierów Chin i Japonii, również nie są wolne od sporów. Trzeba jednak przyznać, że pod koniec wieku uczestnicy tych spotkań myślą bardziej o współpracy niż o konfrontacji.
Rzesza Niemiecka dysponuje wprawdzie w roku 2000 mniejszą siłą niż Stany Zjednoczone, ale jest ona wystarczająca do odgrywania roli światowego mocarstwa o globalnych interesach. Przy mniejszej o ponad połowę ludności oraz nieco niższym poziomie PKB na mieszkańca (31 tys. dolarów) skala niemieckiej gospodarki jest znacznie skromniejsza niż u rywala za Atlantykiem. Wzmacnia ją jednak ekonomiczna dominacja nad Wspólnotą Niemiecką oraz nieskrępowany dostęp do wschodnioeuropejskich rynków krajów członkowskich MOWG (Mittel- und Osteuropische Wirtschaftsgemeinschaft) oraz Rosji. Ponad 300 milionów konsumentów, zamieszkujących obszar rozciągający się od Renu po Kaukaz i Ural, daje niemieckiemu przemys-łowi szansę ogromnej ekspansji.
W roku 2000 Niemcy stanowią drugą najpotężniejszą gospodarkę świata. Coraz poważniejsze problemy, na które natknęły się w ostatnich dekadach XX wieku niemieckie firmy, doprowadziły jednak do poważnego osłabienia wiary w dobre perspektywy rozwoju kraju. W roku 2000 przedsiębiorcy skarżą się na bardzo wysokie podatki, na rozbudowane do granic absurdu wydatki socjalne oraz na przesadnie silną pozycję związków zawodowych - uboczny efekt modelu "społecznej gospodarki rynkowej", na którym kanclerz Adenauer oparł wewnętrzną równowagę powstającej IV Rzeszy.
Odwiedzający Berlin turysta lub biznesmen ma mimo to prawo nie przyjmować do wiadomości narzekań na stan niemieckiej gospodarki. Miasto zostało pod koniec lat 50. gruntownie przebudowane i zmodernizowane. Zgodnie z planami, które Albert Speer przygotował jeszcze w latach 30., powstała nowa oś komunikacyjna Północ - Południe.
Na szczęście nie zrealizowano zaplanowanego na żądanie Hitlera kolosalnego budynku kongresowego Volkshalle - z kopułą o ćwierćkilometrowej średnicy - oraz wielkich pałaców dla fźhrera, armii i marynarki. Wzdłuż wspaniałej ulicy wyrosły za to mniejsze, ale zbudowane z większym smakiem gmachy ministerstw, teatrów, centra konferencyjne, hotele i siedziby wielkich niemieckich banków i koncernów przemysłowych, nadające Berlinowi prawdziwie metropolitalny charakter.
Globalny wyścig
Imponujący wygląd Berlina jest nie tylko efektowną fasadą. Niemcy są drugą potęgą naukową i technologiczną świata. Co roku między ośrodkami naukowymi Rzeszy i USA odbywa się nieformalny wyścig o Nagrody Nobla. Podobny rozgrywa się co cztery lata na olimpiadach, gdzie reprezentanci Niemiec zdobywają więcej medali od Amerykanów.
Do tego dochodzi wyścig w kosmosie: Niemcy, dysponujący najlepszymi na świecie specjalistami w zakresie techniki rakietowej, z Wernerem von Braunem na czele, jako pierwsi wysłali w 1958 r. swojego kosmonautę na orbitę okołoziemską, a w roku 1967 ponownie odnieśli prestiżowy sukces, triumfalnie zatykając flagę Rzeszy na Księżycu. Zainicjowana przez Johna F. Kennedy'ego ogromna mobilizacja Stanów Zjednoczonych pozwoliła z czasem nadrobić straty: Amerykanie wyprzedzili Niemców w budowie pierwszej stałej stacji orbitalnej oraz w konstrukcji promu kosmicznego. Niemiecką odpowiedzią była zapowiedź pierwszego załogowego lotu na Marsa - na początku drugiej dekady XXI wieku.
Do ekonomicznego i technologicznego pojedynku Rzeszy z USA dołącza się rywalizacja militarna i polityczna. Rzesza dysponuje silniejszymi wojskami lądowymi niż USA, podobnym potencjałem nuklearnym, za to znacznie słabszym lotnictwem i marynarką wojenną. Między obydwoma krajami panuje dość zgodne współżycie, które czyni ewentualną wojnę jądrową mało prawdopodobną. Z drugiej strony, stale utrzymująca się konkurencja o wpływy w różnych regionach świata, a przede wszystkim nie kończąca się próba sił na Bliskim Wschodzie - gdzie Amerykanie popierają i wyposażają w broń Izrael, Turcję i Egipt, a Rzesza zbroi Syrię, Irak i Iran - każe zachować ostrożność i traktować drugą stronę jako globalnego przeciwnika.
Główna walka między dwoma gigantami toczy się o wpływy gospodarcze. Wpływy amerykańskie przeważały w Indiach, Indochinach, Iranie, Meksyku i Brazylii. Z kolei Rzesza uzyskała szczególnie mocną pozycję w krajach arabskich (mocnym atutem jest ich niechęć do Izraela), Pakistanie, Indonezji, w południowej części Afryki oraz w Chile i Argentynie. Kontrolowany przez Stany Zjednoczone waszyngtoński Bank Światowy zażarcie rywalizuje z niemieckim Bankiem Światowego Rozwoju Gospodarczego o kolejne wielkie projekty rozwojowe, a amerykańskie i niemieckie koncerny biją się o przodujące miejsce na rynku na wszystkich kontynentach.
Witold M. Orłowski