Taśmy prawdy
Wydarzenia w Budapeszcie pokazują, że społeczeństwa nie można okłamywać bezkarnie. To bunt nie tyle ludzi biednych, co pogardzanych i lekceważonych.
29.09.2006 | aktual.: 29.09.2006 09:15
Przed trzema tygodniami byłem w Budapeszcie. Nic nie zapowiadało wówczas, że po huraganie, który w ciągu kilkudziesięciu minut zniszczył centrum stolicy Węgier, miasto czeka nowy kataklizm. Tym razem jednak nie wywołały go burze i nawałnice, lecz kilka minut nagrania przemówienia premiera Ferenca Gyurcsányego.
Wczoraj aparatczyk, dzisiaj milioner
W kwietniu br. Węgierska Partia Socjalistyczna wraz z liberałami po raz drugi pokonała prawicowy Węgierski Związek Obywatelski – Fidesz, który chociaż regularnie otrzymuje największą liczbę głosów, nie ma partnera do stworzenia większości parlamentarnej. I nadal rządzą socjaliści, czyli przekształcona po 1989 r. dawna partia komunistyczna.
Lider socjalistów, premier Ferenc Gyurcsány, może uchodzić za symbol tej zakończonej sukcesem transformacji. Pochodzący z ubogiej rodziny student pedagogiki w 1984 r. wstąpił do Związku Młodzieży Komunistycznej, którego został jednym z przywódców. Z polityki wycofał się po 1989 roku i zajął się handlem, m.in. operacjami na rynku rosyjskim. Przyniosło mu to spore dochody, które zainwestował w firmę „Altus”. Firma odgrywała ważną rolę w przejmowaniu upadających przedsiębiorstw państwowych. Potrafił się także dobrze ożenić, biorąc sobie za towarzyszkę życia wnuczkę Antala Apro, członka Biura Politycznego, który w czasach Kadara nadzorował tajną policję polityczną. Wszystko razem spowodowało, że kiedy węgierscy socjaliści poszukiwali nowego lidera., wybór w 2004 r. padł na młodego biznesmena, wówczas już milionera, jednego z najbogatszych Węgrów. Gładki, na luzie, potrafiący się zaprezentować oraz dobrze znający język angielski Gyurcsány zyskał szybko popularność nie tylko na Węgrzech, ale także w środowiskach
międzynarodowej lewicy. Wspierał go zwłaszcza premier brytyjski Tonny Blair. Jego głównym rywalem był dynamiczny lider Fideszu i były premier Victor Orbán. To na jego wiece przychodziły dziesiątki tysięcy Węgrów, on wprowadził Węgry do Unii Europejskiej i umocnił więzi z NATO. W osobie Gyurcsányego otrzymał wymagającego rywala. Ich starcie w czasie wiosennej kampanii wyborczej było niezwykle ostre i spolaryzowało węgierskie społeczeństwo. O włos wygrali socjaliści, którzy jednak po kilku tygodniach zupełnie zrezygnowali z przedwyborczych obietnic. Oświadczyli, że z powodu dziury budżetowej konieczna jest seria drastycznych podwyżek cen energii, wielu usług oraz wzrost podatków. Opinia publiczna przyjęła ten program z oburzeniem, Fidesz zapowiadał protesty. Nic jednak nie wróżyło kataklizmu.
Taśma z Balatonoszodi
Nie ustają spekulacje, kto dokonał nagrania wypowiedzi premiera w czasie spotkania z kierownictwem węgierskiej partii socjalistycznej w ośrodku rządowym nad Balatonem. Politycy rządzącego ugrupowania zastanawiali się, jak wyjść z pułapki przedwyborczych obietnic, które zapewniły im sukces w wyborach parlamentarnych. W niezwykle brutalnych, a czasami po prostu chamskich słowach premier ocenił dotychczasowe zachowanie swojej formacji, a także własnych rodaków i cały kraj. Okres swoich rządów nazwał jednym wielkim kłamstwem. Kłamaliśmy w dzień i w nocy, przekonywał, wzywając do reform, które miały zapobiec nieuchronnie nadciągającej katastrofie gospodarczej. Najbardziej jednak Węgrów zabolało, gdy usłyszeli, że o własnym państwie premier mówi: ten k...ski kraj. Emisja nagrania wypowiedzi premiera w jednej ze stacji radiowych wywołała najpierw szok, a następnie demonstracje, które w nocy z 16 na 17 września zamieniły się w całonocne bójki z policją. Demonstranci opanowali nawet na moment gmach telewizji
publicznej, która przerwała emisję swego programu. Zamieszki powtórzyły się także w ciągu następnych dni, przyjmując coraz bardziej charakter chuligańskich ekscesów. Jednocześnie towarzyszyły im wielkie demonstracje w Budapeszcie i wielu innych miastach węgierskich. Głównym hasłem demonstrantów byłą żądanie dymisji Gyrscányego. Słowo „Precz” najczęściej wypisywano na transparentach i wykrzykiwano pod parlamentem. Bunt czy prowokacja?
Nie wiadomo, kto był inspiratorem pierwszych demonstracji. Ważną rolę w tym procesie odegrały prywatne media, których relacje z ulicznych wydarzeń przyczyniły się do szybkiego rozlania się protestów na całe miasto. Dziwne było także, że np. w szturmie na budynek telewizji wzięła udział również grupa policjantów, a akcja sił porządkowych prowadzona była wyjątkowo nieudolnie, jakby zachęcając do aktów wandalizmu i przemocy.
Jest faktem, że głównymi „zadymiarzami” byli często zwykli chuligani, ale i członkowie skrajnie prawicowych bojówek. To oni wyrywali z flag węgierskich narodowe godło z koroną św. Stefana, historyczny herb Węgier. W światowych mediach snuto – całkowicie błędne – analogie do wydarzeń z jesieni 1956 r. Wówczas demonstranci także usuwali herb z zielono-biało-czerwonych sztandarów. Tylko wtedy były to czerwone gwiazdy, symbol zniewolenia narodowego i zależności od sowieckiego imperium. Teraz natomiast niszczono herb wolnego, demokratycznego kraju. Robili to młodzi ludzie, którzy demonstrowali pod tzw. wstęgą Arpada, oznaką węgierskich faszystów – strzałokrzyżowców, którzy, rządząc z Niemcami od jesieni 1944 r., dokonali rzezi Żydów i węgierskiej opozycji. Na Węgrzech nie od dziś podejrzewano, że prawicowe bojówki w latach 80. wyhodowała komunistyczna bezpieka, która nadal zachowuje wpływy w tym środowisku. Jest w tym wszystkim także wątek rosyjski. Dla Rosji Węgry mają wielkie znaczenie, dlatego że przez ten
kraj przebiegają ważne linie gazociągowe, a planowana jest ich dalsza rozbudowa. Kilka godzin po rozpoczęciu zamieszek, Gyurscány poleciał na spotkanie z prezydentem Putinem, który jako pierwszy udzielił mu silnego wsparcia. Zapowiedział dalszy wzrost współpracy gospodarczej, zwłaszcza w dziedzinie surowców energetycznych.
Nowa siła?
Paradoksalnie, kompromitacja lewicy wcale nie wzmocniła prawicy, która wyraźnie została zaskoczona siłą społecznego buntu. W obliczu niebezpieczeństwa dalszych niekontrolowanych rozruchów, które prostą drogą mogły prowadzić do dalszej eskalacji konfliktów, Fidesz odwołał planowany wcześniej wielki wiec w centrum stolicy. Orbán wyjaśniał, że obawia się krwawej prowokacji, którą miały przygotować służby specjalne.
23 września blisko 50 tys. Węgrów i tak przyszło pod parlament, spontanicznie organizując się w ruch odnowy moralnej. Jego symbolem stały się białe kokardy, mające wyrażać czystość i sprzeciw wobec kłamstw całej elity rządzącej. Niewykluczone więc, że ostatnie wydarzenia mogą oznaczać porażkę wszystkich sił politycznych, które kierowały państwem od 1989 r. Alternatywą dla nich może być jedynie skrajnie populistyczna, antysemicka prawica, która do tej pory była na marginesie węgierskiej sceny politycznej. Teraz wychodzi do przodu pod hasłami: „oni wszyscy już rządzili i muszą odejść”. Z pewnym opóźnieniem oraz ostrożnie zareagowali na wydarzenia także węgierscy biskupi, którzy potępili wprawdzie kłamstwa rządzących, ale także akty wandalizmu. Wezwali do „rozwiązywania problemów w duchu moralnej odnowy, prawdy i sprawiedliwości”. Ich głos nie ma jednak wielkiego znaczenia politycznego. Dlatego wielu z niepokojem oczekuje dalszego rozwoju wypadków. Z pewno-ścią zdecydowana większość Węgrów popiera postulat
dymisji rządu Gyurscánego, ale na to nie chcą się zgodzić socjaliści, którzy nie mają innego lidera. Fidesz chce przedterminowych wyborów, a jednocześnie nie chce wyprowadzać ludzi na ulice, obawiając się, że straci nad nimi kontrolę. Pozytywnego rozwiązania konfliktu na razie nie widać.
W pierwszą niedzielę października na Węgrzech odbędą się wybory komunalne, które prawdopodobnie wygra Fidesz. Nie wiadomo jednak, czy będzie miał program wyprowadzenia kraju z kryzysu, który zaakceptuje większość obywateli. Węgry może więc czekać długi i bolesny kryzys polityczny, który będzie destabilizował całą Europę Środkową. Premier musi ustąpić
Imre Orbán, logistyk z Budapesztu:
– Przyczyną ostatnich wydarzeń w Budapeszcie były z pewnością błędne kroki rządu. Jego premier, Ferenc Gyurcsány, stracił wiarygodność i powinien ustąpić. Z drugiej strony, nie jest zapewne przypadkowe, że cała afera wybuchła tuż przed wyborami samorządowymi, rozpisanymi na 1 października.
Co do samych rozruchów, to Węgrzy nie są skłonni do tak gwałtownych protestów. Ostatnie tego typu wydarzenie miało miejsce około 1990 r., za czasów pierwszego niekomunistycznego premiera Węgier, kiedy to ruch uliczny w Budapeszcie został zablokowany przez taksówkarzy. Wiadomo też, że niedawne awantury wszczęli raczej szukający okazji do bójki chuligani. Po ich aresztowaniu protesty polityczne przeciwko rządowi miały już spokojny przebieg.
Andrzej Grajewski