Sztuka dawania napiwków
Smakowało? Tak? No to dorzucić kelnerowi parę groszy, czy tylko zapłacić rachunek? A co będzie, jak kelner się obrazi, że dostał za mało? Dawanie napiwków to prawdziwa sztuka.
Gdy wczesnym rankiem przyjechałem do Kalkuty, zawieziono mnie do eleganckiego pensjonatu będącego własnością korporacji, o której miałem napisać. Wyrwany ze snu portier, który miał mnie zaprowadzić do pokoju, nalegał, że wniesie mój bagaż na wysokość kilku pięter w duszącym wilgotnym powietrzu. Gdy dotarliśmy na miejsce, wprowadził mnie do pokoju, po czym zastygł w wyczekującej pozie. Wyjeżdżałem w takim pośpiechu, że nie wziąłem żadnej hinduskiej waluty i z pewnym zakłopotaniem próbowałem teraz wytłumaczyć portierowi, że nie mam przy sobie ani jednej rupii, więc nie mogę mu dać napiwku. – Nic? – zapytał z pogardą. – Przepraszam – odrzekłem i zmieniłem temat, prosząc o butelkę wody.
Byłem w stanie zrozumieć, dlaczego mógł poczuć się urażony, ale zaskoczyła mnie jego wrogość, gdy obrócił się na pięcie i bez słowa przyniósł mi wodę. Moje poprzednie doświadczenia w Indiach były bardzo dobre. Nigdy bym się nie spodziewał, że taki drobiazg, jak przyłapanie mnie na tym, że nie mam czym zapłacić napiwku, spowoduje zgrzyt.
Ale świat się zmienia. Kultura dawania napiwków szybko się rozpowszechnia i oczekuje się ich teraz w krajach, gdzie przedtem o nich nie słyszano albo przynajmniej nie uważano ich za coś oczywistego. W Chinach, które dawanie napiwków tradycyjnie uznawały za wymysł kapitalistyczny promujący nierówność społeczną, zwyczaj staje się coraz powszechniejszy wraz ze zbliżaniem się igrzysk olimpijskich. Wręczanie napiwków na całym świecie rozpowszechniają ludzie Zachodu, podróżujący w interesach i w celach turystycznych, zwłaszcza ci z USA, gdzie napiwki stanowią ważną gałąź gospodarki, wartą około 26 miliardów dolarów rocznie.
Damian Whitworth
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".