W ubiegłym tygodniu minister zdrowia Ewa Kopacz szumnie ogłosiła uruchomienie dodatkowej puli pieniędzy, które mają trafić do szpitali i przychodni zdrowia w całym kraju. Resort zdrowia wysupłał dokładnie 516 mln zł, które mają być zapłatą za tzw. dodatkowe świadczenia medyczne wykonane w 2009 r. Z jednym "ale".
- Te pieniądze przeznaczone będą na procedury, naszym zdaniem, priorytetowe: leczenie onkologiczne, procedury wysoko-specjalistyczne i ratujące życie, według klucza, który w tej chwili ustala prezes Narodowego Funduszu Zdrowia i z taką dyspozycją roześle do oddziałów - mówiła minister zdrowia Ewa Kopacz.
Centrala zdrowia właśnie policzyła, ile pieniędzy i dokładnie za co zapłaci szpitalom. NFZ na razie rozdysponował połowę pieniędzy pomiędzy kilka oddziałów funduszu, w tym łódzki. Z rezerwy centrali zdrowia region dostanie dokładnie 29 mln zł. Najwięcej pieniędzy zainkasują szpitale - 15,5 mln zł. 4,5 mln dostaną przychodnie podstawowej opieki zdrowotnej, a 9 mln zł NFZ przeznaczył na dopłaty do recept.
Szpitale choć chętnie wyciągają ręce po pieniądze z funduszu, to już szybko policzyły, że to kropla w morzu potrzeb. - Potrzeby szpitali są dużo większe, poza tym pieniądze będą przeznaczone tylko na część procedur. Ponadlimitowych zabiegów jest dużo więcej - mówi Adriana Sikora, rzeczniczka wojewódzkiego szpitala im. Kopernika w Łodzi.
"Kopernik" policzył, że w pierwszym półroczu 2009 roku uciułał nadwykonań za 7 mln zł. Większość pieniędzy centrala zdrowia już oddała. Szkopuł w tym, że za to półrocze nadwykonań będzie znów za około 7 mln zł, a NFZ twardo zapowiada, że nie da już szpitalom ani złotówki.
- Od dawna powtarzamy, że nadwykonania nie będą przez nas finansowane. W tej kwestii nic się nie zmienia. Dodatkowych pieniędzy nie będzie, a tych 25 mln zł jeszcze zabraknie - mówi wprost Anna Leder z łódzkiego oddziału NFZ.
Stanowcze zapowiedzi centrali zdrowia wzięli sobie do serca dyrektorzy szpitali. W szpitalu w Sieradzu szefowie lecznicy już ograniczyli przyjęcia na planowane zabiegi. Nie odmawiają tylko chorym w nagłych przypadkach. - Nie mamy innego wyjścia, musimy trzymać się ustalonych limitów. Nie możemy robić czegoś, za co później nie będziemy mieli zapłacone. Pacjenci się zaczynają skarżyć, ale nic na to nie poradzimy - powiedziała Grażyna Kieszniewska ze szpitala w Sieradzu.
W lecznicy policzyli, że z kasy funduszu należy im się 1,7 mln zł za nadwykonania. Szpital przekraczał limity głównie w poradniach i na rehabilitowaniu pacjentów. Dlatego wyznacza chorym wizyty u specjalisty w... styczniu i lutym. - Liczymy, że w nowym roku coś się zmieni - mówi Grażyna Kieszniewska.
Ale to złudne nadzieje. Adam Fronczak, wiceminister zdrowia z ramienia PSL, w rozmowie z Radiem Łódź już zapowiedział, że w 2010 roku, jeżeli szpitale przekroczą tak zwane limity przyjęć pacjentów, nie mają co liczyć na dodatkowe pieniądze, bo ze względu na spowolnienie gospodarcze do kasy NFZ wpływa coraz mniej pieniędzy z tytułu składek zdrowotnych. Oznacza to, że szpitale jeszcze bardziej będą spoglądać do sakiewki i liczyć, ile zabiegów mogą wykonać, by nie przekroczyć limitów. To z kolei odbije się na pacjentach, którzy dłużej postoją w kolejkach do specjalistów.
- Jeszcze dłużej? Przecież już teraz muszę odczekać swoje. To chore - denerwuje się Paulina Staszczyk, łodzianka, która chciała zapisać się na wizytę do okulisty. Usłyszała, że zostanie przyjęta dopiero w przyszłym roku.
U innych specjalistów wcale nie jest lepiej. W szpitalu im. Barlickiego w Łodzi na wolne łóżko na oddziale neurologicznym trzeba czekać dokładnie 412 dni. Do prowadzonej przez szpital w Głownie poradni chirurgii ogólnej dostaniemy się za ponad 100 dni. Ponad dwa miesiące muszą czekać nawet chorzy w stanach pilnych. Równo dwa miesiące na poradę u chirurga czekają też pacjenci ZOZ-u przy ul. Mireckiego w Tomaszowie Mazowieckim.
Nie psuje to humoru minister zdrowia Ewie Kopacz. Pani minister chwali się, że w tym roku szpitale dostaną w sumie 1,7 mld złotych więcej niż planowano. Pierwsza pula dodatkowych pieniędzy spłynęła do szpitali już w sierpniu.