Polityka"Szkoła Marcinkiewicza była skazana na klęskę"

"Szkoła Marcinkiewicza była skazana na klęskę"

Szkoła Liderów Politycznych założona w ubiegłym roku przez Kazimierza Marcinkiewicza nie będzie prowadzić naboru na kolejny rok studiów podyplomowych – podał tygodnik "Polityka". Dr Marek Migalski, politolog z Uniwersytetu Śląskiego, mówi, że cieszy się, że ze szkoły nic nie wyszło. – Pomysł od początku wydawał mi się okrutnie żartobliwy – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską.

"Szkoła Marcinkiewicza była skazana na klęskę"

18.02.2009 | aktual.: 19.02.2009 19:02

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Czy upadek Szkoły Liderów Politycznych oznacza to, że w Polsce nie ma warunków do stworzenia szkoły dla przyszłych polityków?

Marek Migalski:Szczerze mówiąc cieszę się, że z tej szkoły nic nie wyszło. Nie mówię jednak dlatego, że źle życzę Jarosławowi Gawinowi (rektorowi Wyższej Szkoły Europejskiej, w ramach której działała Szkoła Liderów – przyp. red.), ale dlatego, że sam pomysł wydawał mi się okrutnie żartobliwy.

WP: Dlaczego?

– Polityk to nie murarz czy kierowca. Bycia politykiem nie da się nauczyć. Jeśli ktoś ma ambicję bycia politykiem, to powinien wcześniej skończyć studia, które dawałyby mu pewną orientację i wiedzę. Dopiero potem powinien systematycznie dokształcać się, ale nie w kierunku bycia politykiem, lecz kompetentnym urzędnikiem lub osobą, która ma rozeznanie zarówno w świecie jak i w mechanizmach rządzących ekonomią, socjologią, czy mediami.

WP: Gdzie zatem należałoby edukować przyszłych polityków?

– O wiele lepszym pomysłem jest kształcenie kandydatów na polityków lub czynnych polityków w ramach think-tanków – ośrodków usytuowanych wokół partii politycznych. Takie jednostki szkoliłyby przyszłe kadry i zatrudniały ekspertów, którymi, na wypadek wygranych wyborów, można obsadzić stanowiska.

WP: Lada dzień ma ruszyć taka szkoła – Akademia Polityczna Prawa i Sprawiedliwości. Wśród wykładowców znajdzie się część osób, które uczyły w szkole Marcinkiewicza – m.in. Adam Bielan. Czy daje pan jej większe szanse niż inicjatywie Marcinkiewicza?

– Tak, ponieważ takie rozwiązania sprawdzają się na Zachodzie. Przy każdej niemieckiej czy francuskiej partii politycznej, działają ośrodki, które są skupione na podnoszeniu kwalifikacji swoich członków. Ludzie, którzy kończą takie placówki, będą w przyszłości sprawować wysokie funkcje urzędnicze z ramienia tej partii. Wspieranie tego rodzaju pomysłów leży w interesie państwa i partii politycznych, które zamiast zaśmiecania ulic ulotkami będą wydawać pieniądze na kształcenie polityków. Popieram też takie inicjatywy jak francuska École Nationale d’Administration, która kształci urzędników państwowych. To jest sensowne, ponieważ uczyć się w niej mogą różni ludzie, bez względu na to jakie mają korzenie polityczne.

WP: W Polce na początku lat 90. powstała placówka na kształt ENA – Krajowa Szkoła Administracji Publicznej. Nie osiągnęła jednak spektakularnego sukcesu jak francuska. Przyzna pan, że trudno byłoby chyba wymienić nazwisko znanego polskiego polityka, który ją ukończył.

– Tak, ale dobrze, że mamy w Polsce kuźnię tylko dla urzędników, bo nie wolno robić ze szkoły „loży masońskiej”, która będzie dokonywać nieformalnych przesunięć w systemie politycznym. Jej absolwenci mają być użytecznymi urzędnikami do sprawowania funkcji państwowych przy zmieniających się rządach. I taką rolę miała odgrywać KSAP. Zgadzam się, że nie wykształciła zbyt wielu polityków, bo ci odchodzili z administracji publicznej ze względu na zbyt niski prestiż zawodu urzędnika i małe zarobki.

WP: Wróćmy jednak do szkoły Marcinkiewicza. Już na początku wielu pracowników innych uczelni mówiło, że Szkoła Liderów Politycznych stawia głównie na nazwiska, wśród wykładowców byli sami politycy. Brakowało specjalistów innych, pokrewnych dziedzin. Czy taki dobór kadry był właściwy?

– Powiem tak: specjaliści nie mają żadnego interesu w tym, aby swoją wiedzę ukrywać i chcą ją rozpowszechniać wśród studentów. Tymczasem politycy nie chcą mówić młodym ludziom, którzy być może w przyszłości będą również politykami, co mają naprawdę do powiedzenia. Łatwo jest się więc domyślić, czym dzielili się podczas wykładu ze studentami. Myślę, że były to same ogólniki, truizmy i banały, bo klucz do polityki chcieli zachować dla siebie. To była słabość tej szkoły. WP: Słabością był też poziom zajęć. Nie organizowano staży, nie było też zajęć z języków obcych. Sam Marcinkiewicz pytany kiedyś o to, w jaki sposób będzie egzaminował studentów, odpowiedział, że będzie odpytywał ich… z sylwetek mężów stanu. Czy to nie zakrawa na absurd?

– Jeśli nauka trwała rok, to przez ten czas można było najwyżej poznać się z politykami i usłyszeć parę anegdot. Podczas kilku zjazdów jeszcze nikt nie nauczył się bycia mechanikiem samochodowym, a co dopiero politykiem. To było z góry skazane na niepowodzenie, bo przez kilka miesięcy nie da się wykształcić profesjonalnych polityków.

WP: Czy pana zdaniem to nie było trochę tak, że Marcinkiewiczowi chodziło o zbicie kapitału politycznego na tej szkole?

– Ale nie można mieć do polityków pretensji, że chcą się zaprezentować jak najlepiej i dostać za to fajne pieniądze. Jeśli urlopowany polityk myśli o powrocie do polityki, to w jego interesie leżało prezentowanie się tym, którzy w przyszłości będą częścią świata polityki. Potrafię zatem zrozumieć motywy jego postępowania. Marcinkiewicz zrobił wiele gorszych głupstw, dlatego założenia szkoły nie zaliczałbym mu na minus.

WP: Problem w tym, że w szkole bywał sporadycznie. Pojawił się zaledwie dwa razy w ciągu całego roku akademickiego.

– No tak, można powiedzieć tylko tyle, że Gowin nie był jedyną osobą wobec której Marcinkiewicz nie wywiązywał się z obowiązków.

WP: Czy pana zdobyte w Szkole Liderów Politycznych doświadczenie pomoże, czy zaszkodzi jej absolwentom w dalszej karierze? Jak mogą odebrać to pracodawcy?

– Gdyby ktoś do mnie przyszedł z takim CV, nie myślałbym o nim ani lepiej, ani gorzej, bo wiem, że w ciągu roku, nie mógł znacząco podnieść swoich kwalifikacji. Być może jednak będą tacy, którzy uznają, że chodzenie do takiej szkoły świadczy o ambicjach człowieka. W końcu zadał sobie trud, zainwestował w siebie.

WP: I wydał prawie 7 tysięcy za rok

– Jeśli chodzi o wysokość czesnego za tę szkołę, to sądzę, że mogą się znaleźć tacy, którzy uznają to za źle zainwestowane pieniądze. Mogą nie zrozumieć, dlaczego ktoś chciał wydać tyle pieniędzy, by przez dziesięć zjazdów „poocierać się” o świat wielkiej polityki.

Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)