Stoczniowcy: kradł, a teraz chce odszkodowania
"Kradnij - otrzymasz odszkodowanie" - takie transparenty mieli stoczniowcy, którzy zgromadzili się pod gmachem Sądu Rejonowego w Gdańsku. Wewnątrz rozpoczął się proces o odszkodowanie w wysokości sześciu miesięcznych pensji (ok. 70 tys. zł), którego domaga się od władz Stoczni Gdańskiej (SG) były prokurent tej spółki Andrzej Żukowski za zwolnienie go z pracy. Stoczniowcy uważają, że działał na szkodę zakładu.
Zdaniem stoczniowców, Żukowski w dużym stopniu odpowiada za wielomilionowe straty finansowe stoczni w ostatnich latach. Żukowski wraz ze swoim pełnomocnikiem opuszczał salę rozpraw pod eskortą policji.
Żukowski został zwolniony z pracy w Stoczni Gdańskiej w marcu tego roku z powodu zmiany koncepcji zarządzania firmą wprowadzonej przez nowy zarząd spółki.
Swoją działalnością doprowadził do gigantycznych, wręcz niewyobrażalnych, strat. Umowy i kontrakty podpisywane przez Żukowskiego zabezpieczały interesy wszystkich podmiotów poza stocznią. Sam natomiast zwalniał ludzi z pracy jak przedmioty - mówił przed sądem jako świadek lider "Solidarności" w SG Roman Gałęzewski, który od trzech miesięcy jest przewodniczącym rady nadzorczej spółki.
Drugi świadek występujący w czwartek przed gdańskim sądem, dyrektor techniczny SG Jurek Czarniecki zeznał, że słyszał wiele krytycznych uwag o pracy Żukowskiego. Podkreślił, że b. prokurent stoczni uchodził za osobę, która miała fundamentalny wpływ na decyzje dotyczące firmy.
Prezes stoczni wielokrotnie cedował swoje obowiązki na Żukowskiego. Cała stocznia wiedziała, że to on stał za każdą decyzją prezesa. Do dziś nie mogę rozliczyć kontraktów na statki nadzorowanych przez Żukowskiego. Ja bym się wstydził takiego zarządzania - dodał Czarniecki.
Zarówno Żukowski, jak i jego pełnomocnik, odmówili jakichkolwiek komentarzy dotyczących sprawy.
Kolejna rozprawa odbędzie się 21 września. Świadkami mają być obecni członkowie zarządu Stoczni Gdańskiej.