Springer - tak się to robi
Największymi gazetami w Polsce i Niemczech zarządza muzykolog. Teraz kupił telewizję. Czy Mathias Döpfner chce tylko zarabiać, czy rządzić umysłami w Europie?
22.09.2005 | aktual.: 22.09.2005 09:57
Wygląda jak Jay Gatsby ze słynnego filmu o amerykańskim krezusie. Przystojny, w nienagannych garniturach, przyciągający uwagę otoczenia. Ale Mathiasa Döpfnera nie zajmuje paradne życie towarzyskie. Interesują go wpływy. Szef największego w Europie wydawcy gazet idzie w ślady Ruperta Murdocha - chce zamienić spółkę Axela Springera w międzynarodowe imperium multimedialne. "Gdziekolwiek się pojawi, wszędzie zostawia to samo wrażenie: że na czele Springera stoi wreszcie ktoś, kto wie, co jest grane" - pisał o nim swego czasu "Die Zeit". I sądząc po rosnących zyskach koncernu, Döpfner wie chyba coraz lepiej.
Okrętem flagowym Springera jest "Bild", wzór polskiego "Faktu". W samych Niemczech dzienniki, tygodniki i periodyki Springera czyta aż 35 milionów ludzi. Obroty koncernu wynoszą 2,5 miliarda euro. To drugie miejsce w Niemczech i tylko jedna dziesiąta tego, co uzyskuje imperium Murdocha, ale - jak ironizuje Döpfner - "rachunki są rzeczą zmienną". Życiorysy także. Zanim trafił na szczyt Media Gruppe Axel Springer AG, Döpfner studiował muzykologię i teatrologię. W 1982 roku został krytykiem muzycznym we "Frankfurter Allgemeine Zeitung". Później był niezależnym korespondentem w Brukseli, a od 1992 roku co dwa lata wspinał się po kolejnych szczeblach kariery: najpierw został asystentem w zarządzie koncernu Gruner+Jahr, w 1994 roku objął szefostwo w tygodniku "Wochenpost", od 1996 roku kierował bulwarówką "Hamburger Morgenpost", a dwa lata później trafił do Springera - jako redaktor naczelny "Die Welt". Szefostwo całego koncernu objął cztery lata później. Wcześniej wdowa po Axelu Springerze zmieniała dyrektorów
jak rękawiczki, a pożegnanie każdego z nich kosztowało ją miliony. Döpfner był inny. Podobno przypadł jej do gustu, bo z temperamentu i charakteru przypomina jej męża. Dziś 62-letnia Friede Springer darzy Döpfnera ogromnym zaufaniem, traktuje niemal jak syna. Co nie zmienia faktu, że Döpfner jest tylko jej pracownikiem.
Władca tytułów
Ma niespożytą energię, odwagę, potrafi być bezwzględny i bezkompromisowy. Na jednym z zebrań mówił, że "stosunki w koncernie powinny być jak w rodzinie". Na innym ogłosił, że dla poprawy kondycji finansowej zamierza zlikwidować co dziesiąte miejsce pracy. Na 14 tysięcy "członków rodziny" padł blady strach. Döpfner nie chce wyrzucać pieniędzy w błoto. Chce inwestować i wydawać nowe tytuły. Pierwsze uderzenie skierowane było na Europę Środkowo-Wschodnią. W ciągu półtora roku Springer zaczął wydawać w naszym regionie aż 24 gazety. W Polsce najpierw był "Newsweek", potem wzorowany na "Bildzie" "Fakt", który wbrew ostrożnym założeniom zaczął przynosić zyski już w pierwszym kwartale swojego istnienia. W tym roku ruszyła drukarnia w Sosnowcu. Ale po szale zakupów nieuchronnie przychodzą oszczędności - warszawskiej redakcji "Newsweeka" Döpfner nałożył gorset finansowy, który odczuwa cały zespół. Do Rosji Springer wszedł z "Forbesem" i "Newsweekiem", potem przyszła kolej na Węgry i Litwę. W ubiegłym roku Döpfner
próbował nawet kupić brytyjski "Daily Telegraph". Poza tą ostatnią większość inwestycji się powiodła.
I powiększa zyski, które przy kurczącym się rynku reklamowym w Europie Zachodniej są Döpfnerowi bardzo potrzebne. Nie bez znaczenia jest różnica kosztów: pensje w oddziałach Springera w Europie Środkowej są kilku-, a nawet kilkunastokrotnie niższe niż w niemieckiej centrali. Sukces za wschodnią granicą spowodował, że Döpfner szykuje ,nowe tytuły". Jakie i gdzie? - tego nie zdradza. Z przecieków wiadomo, że będą to dzienniki, zapewne następne mutacje "Bilda". Decyzje mają zapaść na początku przyszłego roku. Drapieżna ofensywa Döpfnera nie kończy się na Odrze. W najnowszych planach koncernu jest uruchomienie darmowego dziennika w Niemczech. Przewidywany nakład - dwa miliony egzemplarzy. To odpowiedź na inicjatywę norweskiego koncernu Schibsted, który przygotowuje do startu w Niemczech 15 darmowych gazet regionalnych. Wejście na rynek planowane jest tuż przed mistrzostwami świata w piłce nożnej. - Każdy dzień bez darmowej gazety to dobry dzień. Ale skoro inni nas zmuszają, nasza reakcja będzie mocna - mówi
rzecznik Springera Tobias Fröhlich. Nowy dziennik ma już nazwę: "Gratissimo". To wszystko jednak drobnostka przy najnowszej - i największej - inwestycji Döpfnera.
- Guten Tag i szalom - tak Mathias Döpfner powitał niedawno amerykańskiego miliardera Haima Sabana w monachijskim Palais Monteglas. Panowie spotkali się, by z wielką pompą podpisać umowę o sprzedaży spółki ProSiebenSat.1 AG. Döpfner ziścił sen nieżyjącego Axela Springera - kupił w pakiecie połowę rynku telewizyjnego Niemiec.
Döpfner namawiał Friedę Springer do tego interesu od dawna. Po przejęciu stacji telewizyjnych główna akcjonariuszka zachowa większościowe udziały (55 procent) i do niej będzie należało decydujące słowo. Döpfnera i jego chlebodawczynię łączy zasada: nie ma sukcesu bez ryzyka. To właśnie Döpfner podłożył dynamit pod imperium Leo Kircha - dzięki żonglerce udziałami Springera w KirchMedia Gruppe w 2003 roku puścił z torbami monachijskiego ,cara medialnego". Z jakiegoś powodu Springer kupił wtedy tylko 12 procent akcji ProSieben i Sat.1. Resztę, za marne pół miliarda euro, wziął Amerykanin Saban. Teraz za 62,5 procent udziałów Sabana i mniejszych akcjonariuszy Springer zapłaci łącznie 4,15 miliarda euro, ale za to zyska koncern po restrukturyzacji z łącznymi obrotami na poziomie dwóch miliardów euro. Umowa ma zostać zrealizowana w ciągu trzech miesięcy.
Wielka tuba konserwatystów
Inwestycje na wschodzie poprawiły wyniki finansowe Springera, ale zakup telewizji to coś znacznie większego. Jeśli transakcja nie zostanie zablokowana przez urząd antymonopolowy, a fuzja się powiedzie, Springer będzie siódmym co do wielkości koncernem medialnym na Starym Kontynencie i pierwszym, jeśli chodzi o siłę oddziaływania na europejską opinię publiczną. Berlusconi trzęsie tylko Włochami, wpływy Murdocha ograniczają się do Wielkiej Brytanii, francuski rynek jest podzielony. Tymczasem Döpfner ma już pod kontrolą największe dzienniki w dwóch krajach i grunt pod kolejne, zaś wejście w telewizję zwielokrotni jego możliwości inwestycyjne i apetyt na zakupy.
Ekspansja Springera budzi coraz większy niepokój niemieckich polityków. Zwłaszcza lewicy. Mathias Döpfner jest konserwatywnym liberałem i przyjaźni się z Helmutem Kohlem. Nie bez wkładu ,Bilda" zmienił się na korzyść wizerunek Angeli Merkel, rywalki Gerharda Schrödera. Jednocześnie mnożą się zarzuty, że gazeta urządza nagonki na polityków Zielonych i SPD, obrzuca ludzi błotem i szerzy nieprawdę. I bez telewizji ,Bild" może zniszczyć dowolnego polityka. W berlińskich kuluarach władzy obowiązuje niepisana zasada: z ,Bildem" się nie walczy, ,Bildowi" udziela się wywiadów. Chadecy klaszczą z radości: jeśli Urząd Antymonopolowy zgodzi się na zakup ProSiebenSat.1, powstanie największa w powojennej historii RFN tuba konserwatystów.
Błotna amunicja
Założyciel Axel Springer zasłynął tym, że zapisał swoje przekonania w statucie wydawnictwa - do dziś jego gazety mają obowiązek bronić prawa istnienia państwa Izrael, sojuszu transatlantyckiego, zjednoczonej Europy i społecznej gospodarki rynkowej, a każdy pracownik podpisuje kartę zasad.
Döpfner obstaje, że koncern jest apolityczny, a swoich dziennikarzy nazywa ,piraniami wrażliwymi na kulturę" - bo ,ich mała ławica potrafi upolować wielkie zdobycze". Ale ławica wcale nie jest mała. U Springera pracuje kilkanaście tysięcy ludzi, a dyrektor generalny doskonale zdaje sobie sprawę z potęgi wysokonakładowej gazety. Zdaniem mecenasa Christiana Schertza za niektórymi tekstami "Bilda" kryją się motywy polityczne.
A w zagranicznych tytułach Springera? Przed rozszerzeniem Unii "Fakt" nie skąpił łamów na przedstawianie obaw związanych z członkostwem Polski we wspólnocie. Podobne obawy - ale z innych powodów - mieli chadecy, zwłaszcza z bawarskiej CSU. Trudno powiedzieć, na ile linia "Faktu" w sprawie integracji wynikała z troski o polskich obywateli, a na ile pokrywała się z interesami części niemieckich polityków, którzy chcieli spowolnić rozszerzenie.
W niemieckim Springerze już mnożą się spekulacje, kto obejmie telewizyjny geszeft. Wśród kandydatów jest naczelny ,Bilda" Kai Diekmann. W świecie niemieckich mediów zapanował tymczasem strach: o wpływ koncernu na konkurencję, o wpływy z reklam i życie polityczne w RFN. Kanały ProSieben, Sat.1, Kabel Eins i informacyjny N24 ogląda codziennie co czwarty Niemiec, a na rynku reklam zgarniają one 45 procent zleceń. - Skupienie tak wielkiej siły w jednej ręce jest groźne dla politycznej równowagi w mediach i dla demokracji w ogóle - ostrzega prezes Niemieckiego Związku Dziennikarzy Michael Konken.
Bo sprzedam swoje
Döpfner udowodnił już nie raz, że potrafi zadbać o swoje. Gdy dwa lata temu deficytowe "Tagesspiegel" i "Berliner Zeitung" zaczęły rozmawiać o połączeniu redakcji, szef Springera napisał list do ministra gospodarki Wolfganga Clementa z ostrzeżeniem, że jeśli dopuści do fuzji, on przestanie wydawać "Die Welt" i "Berliner Morgenpost", do których "też dokłada miliony".
Istnieją obawy, że media Springera samą siłą wzajemnej reklamy przyłożą się do upadku konkurentów - trudno wyobrazić sobie, że bulwarowy "Bild" będzie napadał na programy ProSieben czy Sat.1, a wychwalał należący do Bertelsmanna kanał RTL. Telewizje z pewnością będą napędzać sprzedaż tytułów prasowych. - Jesteśmy mieszczańskim, liberalnym domem i dlatego inni reagują na nas jak na sól w oku - tłumaczy Döpfner. Zapewnia, że "koncern nie może sobie pozwolić na partyjno-polityczną misyjność", a szefowie stacji telewizyjnych i gazet "nie dadzą sobie niczego dyktować".
Jestem solą w oku
"Niemiecki Murdoch" uspokaja, że koncern Bertelsmanna jest cztery razy większy od Springera. To fakt, ale jego siła opiera się na książkach, a nie masowych dziennikach czy nadającej na okrągło telewizji. W odpowiedzi na inwestycję Döpfnera szefostwo Bertelsmanna i grupa RTL zaczęły zastanawiać się nad własną gazetą. Stawka jest wielka. Jak mawia wdowa po wielkim wydawcy, "koncern to mój dom, to moje całe życie". By wykupić ProSiebenSat.1, Döpfner zadłużył ten dom na trzy miliardy euro, Springer emituje też akcje. Ale jeśli strategia i ludzie okażą się właściwi, Friede Springer zostawi po sobie koncern parokrotnie większy niż zostawił jej mąż, a Döpfner awansuje do pierwszej ligi medialnych graczy, w której nie ma w tej chwili żadnego Europejczyka. "To człowiek wielkich ambicji, który chce rządzić światem" - napisał kilka miesięcy temu "Economist". Chyba że Friede Springer postanowi go zwolnić.
Piotr Cywiński, Berlin