Sędzia na lewo załatwiał prawo

Prezes gdańskiego sądu wysłał na Uniwersytet
Gdański list z poparciem dla sędziowskich dzieci, które nie
dostały się na prawo. Skutecznie przynajmniej w jednym przypadku.
Akademicy są oburzeni. Rekrutacją na prawo interesuje się policja -
ujawnia "Gazeta Wyborcza".

10.09.2004 06:10

Na Uniwersytecie Gdańskim prawo od lat bije rekordy popularności: o każde miejsce walczy od sześciu do dziesięciu kandydatów. Wśród nich, wiadomo, dzieci adwokatów, prokuratorów, sędziów. Właśnie cztery pociechy pracowników sądu okręgowego znalazły się w tym roku wśród ponad tysiąca tych, którym zbrakło punktów. Ich ostatnią szansą stały się znajomości. Rodzice - trójka sędziów i urzędnik sądowy poprosili o pomoc szefa: prezesa Wojciecha Andruszkiewicza. Gdański stróż prawa napisał specjalny "list referencyjny" i posłał do komisji rekrutacyjnej - podkreśla "Gazeta Wyborcza".

Ja tych młodych nie znam, ale wiem, że w jednym przypadku chodziło o półsierotę, w innym o dziecko sędziego w trzecim pokoleniu - mówi. Rodzice to doświadczeni sędziowie, zasłużeni... Opisałem ich zasługi i poprosiłem władze uczelniane o wzięcie tego pod uwagę.

Z jakim skutkiem? Na uczelni nie sposób się dowiedzieć: rektor Andrzej Ceynowa twierdzi, że nie widział listu prezesa. Podobnie Jarosław Warylewski, dziekan prawa. Informatorzy "Gazety Wyborczej" na wydziale mówią jednak: uniwersytet uległ.

Na pewno jedno dziecko z tej czwórki się dostało - przyznaje sam prezes sądu. O pozostałych nie wiem, bo ich rodzice są na urlopach - dodaje prezes sądu. (PAP)

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)