Sąd apelacyjny nie dał szans dysydentowi
Karę dożywotniego więzienia za terroryzm oraz szpiegostwo na rzecz Tajwanu dla dysydenta Wang Bingzhanga potwierdził w piątek sąd apelacyjny w południowochińskiej prowincji Guangdong. W obronie 55-letniego Wanga występował wcześniej rząd Stanów Zjednoczonych, gdzie chiński dysydent ma prawo stałego pobytu.
W sprawie Wanga jest wiele niejasności. Został zatrzymany przez policję w świątyni na południu Chin w lipcu zeszłego roku. Znaleziono go tam związanego. Wang twierdzi, że został porwany przez agentów chińskiego wywiadu w Hanoi i przewieziony do Chin z Wietnamu, gdzie miał spotkać się z działaczami podziemnych chińskich związków zawodowych.
Wang nie był jednak w stanie przedstawić żadnych dowodów, potwierdzających takie twierdzenia. W akcie oskarżenia zarzucono mu posiadanie tajnych dokumentów wojskowych, które miał zamiar przekazać tajwańskiemu wywiadowi a także planowanie zamachu na ambasadę chińską w Bangkoku.
Waszyngtońska organizacja Ruchu Wolnych Chin, na wniosek mieszkającej w Kalifornii córki skazanego, zapowiedziała rozpoczęcia światowej kampanii w obronie Wanga.
Wang emigrował z Chin w 1979 r. i mieszkał najpierw w Kanadzie, a następnie w Nowym Jorku. Uczestniczył tam w wydawaniu prodemokratycznego magazynu "Chińska Wiosna". W 1998 r. odwiedził Chiny, gdzie został natychmiast aresztowany i deportowany do USA. W zeszłym roku zaginął bez wieści, gdy wraz z dwoma innymi działaczami chińskiej opozycji przebywał w Hanoi. Policja chińska twierdzi, że cała trójka została zatrzymana w rejonie Guangxi na granicy z Wietnamem. Przed sądem stanął jednak tylko Wang - pozostali dwaj dysydenci wyjechali z Chin.
Chiński sąd odrzucił w ostatnich dniach prośbę ambasady USA, by pracownikom konsulatu amerykańskiego zezwolono na obserwowanie procesu Wanga. (jask)