Rozdzieliła ich wojna, złączył internet
Potomek Polaka stał się bohaterem Argentyny, gdy dzięki mediom społecznościowym odnalazł rodzinę w Polsce. - Spoglądając w niebo, myślę: Bolesławie, misja wykonana - mówi "Rzeczpospolitej" Alejandro Trybuchowicz. Jest mieszkańcem Claromecó, niewielkiej miejscowości w prowincji Buenos Aires, położonej nad brzegiem Atlantyku. Jego nazwisko zna już jednak niemal cała Argentyna. Stało się to właśnie za sprawą misji, którą powierzył mu przed śmiercią ojciec Bolesław.
Alejandro Trybuchowiczowi udało się odnaleźć w Polsce rodzinę, którą ojciec zostawił, udając się na emigrację. Ojca zmusiła do wyjazdu II wojna światowa. Przed jej wybuchem mieszkał z żoną i córką Stasią w Brześciu na terenie dzisiejszej Białorusi. Zaciągnął się do polskiego wojska, a po klęsce kampanii wrześniowej wywieziono go do obozu jenieckiego NKWD na Syberii. Żona trafiła z kolei do obozu koncentracyjnego w Treblince. Wcześniej córkę Stasię udało się pozostawić pod opieką krewnych.
Cała trójka cudem przeżyła wojnę. Jednak nigdy nie dane jej było się ze sobą złączyć. Bolesław zaciągnął się do uformowanej w Związku Sowieckim armii generała Andersa, z którą przeszedł szlak bojowy i walczył pod Monte Cassino. Po zakończeniu wojny uznał, że powrót do kraju byłby zbyt niebezpieczny.
Zdecydował się na Argentynę, bo liczna Polonia w tym kraju podczas wojny wspierała polskich żołnierzy paczkami żywnościowymi. Ożenił się z Włoszką, a owocem tego małżeństwa jest m.in. Alejandro.
"W dniu śmierci ojciec zostawił mi dziedzictwo"
Jednak nie pozbył się tęsknoty za ojczyzną. - Nigdy nie widziałem go uśmiechniętego. Gdy szedł na ryby, zawsze spoglądał ponad horyzont oceanu, tak jakby próbował znaleźć tam odpowiedź na swoje pytania i wypatrzyć ojczyznę - wspomina Alejandro Trybuchowicz.
Szczególna więź połączyła go z ojcem przed jego śmiercią w grudniu 1980 roku. To wtedy Alejandro uznał, że nie spocznie, póki nie znajdzie siostry Stasi. - W dniu śmierci ojciec zostawił mi dziedzictwo. Wymalował w moim sercu drogę, mapę trwałą jak przeznaczenie - mówi pan Alejandro.
Stasię bezskutecznie próbował znaleźć za pośrednictwem polskiej ambasady w Buenos Aires. Gdy pojawił się internet, założył w języku angielskim stronę Poszukując Stasi Trybuchowicz, która działa do dziś. Bezskutecznie. - 25 lat minęło bez żadnych wieści - wspomina.
Jego świat stanął na głowie 1 stycznia 2012 roku. Wtedy dostał na Facebooku zaproszenie do grona znajomych od osoby, której nazwisko pierwotnie nic mu nie mówiło. Ta osoba napisała: "Jestem synem Stasi i nazywam się Sławomir. Jak się masz, wujku?". - Zapłakany zszedłem na dół i zdołałem tylko wydusić do swojej żony: znalazłem swoją rodzinę - opowiada Trybuchowicz.
Zaczął komunikować się z krewnymi przez internet i z zaskoczeniem poznał tajemnice, które skrywał przed nim ojciec. Okazało się, że zostawił w Polsce nie jedną córkę, ale trzy. Oprócz Stasi była to Helena i nieżyjąca już Czesia. Dlaczego to ukrył? Być może bał się reakcji drugiej żony w Argentynie. Wyszło też na jaw, że w 1952 roku, zanim ją poznał, Bolesław usiłował część rodziny, z którą był w kontakcie listownym, sprowadzić do Ameryki Południowej.
Po internetowych rozmowach z krewnymi Alejandro zdecydował się przyjechać do Polski, a wcześniej jego historia stała się już głośna w Argentynie. Zaczęło się od mediów lokalnych. - W narodzie argentyńskim niemal każdy ma korzenie imigranckie, mój pierwszy wywiad odbił się szerokim echem - wspomina.
W efekcie sprawą zainteresował się "La Nación", czołowy konserwatywny dziennik argentyński o historii sięgającej XIX wieku. Nazwał historię wzruszającą. Rozmowę z Alejandro wyemitowała popularna rozgłośnia radiowa Mitre, a informacja przebiła się nawet za granicę do jednego z dwóch największych dzienników w Peru "La República".
Trybuchowicz stał się w Argentynie lokalnym celebrytą
W najdrobniejszych szczegółach sprawę zaczął jednak opisywać lokalny dziennik "La Voz del Pueblo" z siedzibą w pobliskim mieście Tres Arroyos. Wysłał nawet specjalnego korespondenta, gdy Alejandro Trybuchowicz w połowie maja przyjechał do Polski.
Jego rodzina mieszka obecnie w województwach dolnośląskim i lubuskim. W Polsce spotkał obie żyjące siostry oraz kilkoro siostrzeńców i siostrzenic z rodzinami. "Odtąd Alejandro nazywa się Olek" - emocjonował się korespondent "La Voz del Pueblo". Relacjonował też, że dość często można usłyszeć tu polskie słowo "wujek".
Obserwując łamy "La Voz del Pueblo", można dojść do wniosku, że Alejandro stał się w Argentynie lokalnym celebrytą. "Rodzina Trybuchowiczów znów wszystkich zaskoczyła" - napisał na przykład dziennik pod koniec maja, informując o narodzinach Mai, pierwszej prawnuczki Bolesława. Gazeta zamieściła zdjęcie Alejandro pochylonego nad szpitalnym łóżeczkiem z informacją, że zwracał się do dziecka słowami: "buzi, buzi".
Alejandro Trybuchowicz w Polsce spędził niemal miesiąc. Powiedział "Rzeczpospolitej", że płakał, przekraczając polską granicę, zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem. - Myślę, że nikt nigdy nie widział mnie tak szczęśliwego jak wtedy w Polsce. Jednak był tam ze mną ktoś jeszcze. Czułem, że w podróży towarzyszył mi ojciec - podkreśla.
Wiktor Ferfecki