"Przeciek starachowicki" - nie ma winnych?
Posłowie Andrzej Jagiełło, Henryk Długosz i b. wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Zbigniew Sobotka powtórzyli w mowach końcowych, że są niewinni. W Sądzie Okręgowym w Kielcach odbyła się ostatnia rozprawa w procesie o przeciek tajnych informacji o akcji policji w Starachowicach. Za tydzień sąd ogłosi wyrok.
Sobotka podkreślił, że w trakcie jego pracy w resorcie spraw wewnętrznych podpisał tysiące wniosków o stosowanie przez policję technik operacyjnych, które nieraz dotyczyły osób z pierwszych stron gazet, osób, które znał. Ani razu nie przyszło mu do głowy, by przekazać te informacje osobom nieuprawnionym. Oznajmił, że czuje się upokorzony, przez tę sprawę stracił wszystko, na co pracował przez całe życie. Zwrócił uwagę, że proces miał wymiar polityczny, a on - mimo że jest niewinny - medialnie został już skazany.
Długosz powiedział, że wychowano go na uczciwego człowieka i w głowie mu się nie mieści, że mógłby pomóc przestępcy. Sprawa starachowicka zniszczyła mu życie. Mimo to próbuje wybaczyć osobom, którym to "zawdzięcza", również Jagielle.
Jagiełło powtórzył, że dzwoniąc do starachowickich samorządowców, nie miał świadomości, iż mogą być oni sprawcami przestępstwa (wcześniej wyjaśniał, że chciał zweryfikować uzyskane od Długosza informacje). Podkreślił, że wiadomości uzyskane od Długosza (dotyczące nieprawidłowości w starachowickim samorządzie) traktował jako niewiarygodne plotki. Nie znał Leszka S. (głównego oskarżonego w procesie starachowickiej grupy przestępczej), więc nie mógł być jego poplecznikiem.