Prof. Antoni Dudek: PiS chce politycznej dominacji nad IPN
- Nie byłem naiwny, spodziewałem się, że jeśli Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory, to będzie chciało zmienić i przejąć Instytut Pamięci Narodowej. Chodzi mi tylko o to, by to przejęcie odbyło się w sposób racjonalny i spójny. Tymczasem proponowane zmiany są chaotyczne, niekonsekwentne i działają na szkodę Instytutu – mówi o projekcie nowelizacji ustawy o IPN prof. Antoni Dudek, Przewodniczący Rady IPN.
19.03.2016 18:52
Prof. Anotni Dudek, Przewodniczący Rady IPN: IPN nigdy nie był otoczony powszechnym szacunkiem. Ubolewam nad tym, ale nie mam złudzeń, że tak będzie również w przyszłości. A wynika to z tego, że jest to instytucja szczególnego rodzaju, powołana do realizacji bardzo trudnego procesu, jakim jest rozliczenie się Polski z epoką dyktatury komunistycznej. Taka misja zawsze będzie budziła niezadowolenie części społeczeństwa, choć – mam nadzieję – nie będzie ona zbyt duża.
Natomiast posła Terleckiego najchętniej odesłałbym do wyników badań opinii publicznej. Niech spojrzy, jakie IPN miał notowania i co o nim sądzili Polacy za prezesury Janusza Kurtyki, a co dziś, kiedy na czele Instytutu stoi Łukasz Kamiński. Obecny społeczny wizerunek Instytutu jest znacznie lepszy. Poza tym mówienie o ''powszechnym autorytecie'' jakiejś instytucji publicznej jest żartem. W Polsce nie ma niestety ani jednej, która mogłaby się takim szczęściem cieszyć. To wspólne dokonanie polityków różnych orientacji.
Przygotowany przez PiS projekt zakłada wręcz rewolucyjne modyfikacje w sposobie działania IPN. Najważniejsza – i już budząca kontrowersje – jest zmiana trybu wyboru prezesa. Nie będzie już publicznego konkursu na to stanowisko. Nowego szefa będzie powoływał Sejm za zgodą Senatu, po zasięgnięciu opinii Kolegium IPN-u – ciała, które ma zastąpić obecnie istniejącą Radę, której jest pan Przewodniczącym. Biorąc pod uwagę obecną pozycję PiS w Parlamencie, to proponowane rozwiązanie rodzi podejrzenie, że fotel prezesa Instytutu będzie obsadzany według klucza politycznego. Podziela pan tę obawę?
Zdecydowanie tak. Dotąd prezesi IPN byli wyłaniani w drodze pewnego rodzaju kompromisu pomiędzy światem akademickim a światem polityki. Ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu, polegało to na tym, że korporacja historyczna przedstawiała swojego kandydata, a Sejm mógł go przyjąć lub odrzucić. Była to więc sytuacja pewnej równowagi. Rada (a wcześniej Kolegium) musiała się liczyć z tym, że musi zaproponować kandydata, który ma szansę na akceptację polityków. A politycy mogli wybierać tylko spośród tych propozycji, które im przedstawiono, ale mieli prawo powiedzieć ''nie''. Natomiast teraz, gdy nowelizacja ustawy wejdzie w życie, a pewnie tak się stanie, większość sejmowa, czyli obecnie PiS, będzie rozstrzygać o tym, kto będzie prezesem IPN. Czyli – jak pan trafnie to ujął – będzie to wybór czysto polityczny. Nikt z nikim – tak jak było to do tej pory – nie będzie musiał już zawierać żadnych kompromisów. Oczywiście, ta zmiana będzie w dłuższej perspektywie bardzo szkodliwa dla Instytutu.
Prof. Antoni Dudek, Przewodniczący Rady IPN fot. PAP
Niektórzy swoje obawy dotyczące zmiany, o której mówimy, formułują dużo bardziej dosadnie. Mariusz Witczak, poseł Platformy Obywatelskiej, powiedział: ''Nie mamy wątpliwości, że granie teczkami to ulubiona dyscyplina sportowa niektórych działaczy PiS, dlatego boimy się o przyszłość IPN, boimy się tego, że historię będą pisali politycy, chcieliśmy takiego IPN, żeby to historycy pisali i analizowali historię". Czy Instytut po tej fundamentalnej zmianie będzie służył historycznej sprawiedliwości i prawdzie, czy – po prostu – realizacji określonych politycznych interesów?
Ten ostatni scenariusz nie musi być wcale przesądzony. Nie jest przecież tak, że osoba, która zostanie prezesem z nadania PiS, z całą pewnością będzie wykonywać polecenia tej siły politycznej. Mam nadzieję, że wykaże on tyle determinacji ile obecny prezes Łukasz Kamiński, który potrafił się przeciwstawić presji ze strony niektórych polityków PO. Instytut zapłacił za to przed kilku laty utratą swej siedziby przy ul. Towarowej, ale obronił swoją niezależność. Nowemu prezesowi przyjdzie takie zachowanie o tyle trudniej, że nikt nie będzie miał już cienia wątpliwości co do tego, komu zawdzięcza swoją nominację. Wybór między lojalnością względem tych, którzy uczynili go prezesem, a rzetelną realizacją misji, do której został powołany Instytut będzie znacznie trudniejszy. To jest realny problem, a nie teczki, o których mówił cytowany przez pana poseł Witczak. Tzw. ''gra teczkami'' od 15 lat – czyli od momentu powstania IPN - sprowadza się przede wszystkim do sprawy agenturalnej współpracy z SB Lecha Wałęsy. To ona
rozgrzewa umysły polityków i części opinii publicznej, ale – tak naprawdę – jest przewartościowana. Tymczasem główny problem polega na tym, czy przyszły prezes IPN będzie w stanie prowadzić całość spraw IPN w sposób niezależny i zgodny z celami ustawowymi Instytutu, czy też będzie koncentrował się raczej na zaspokajaniu politycznych oczekiwań PiS.
Proponowane w nowelizacji zmiany zakładają również likwidację Rady IPN i zastąpienie jej Kolegium. Kompetencje tego ciała będą znacznie okrojone...
W pewnym zakresie – tak. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Owszem, pozycja Kolegium będzie słabsza niż obecnej Rady, ale też nie do końca, mamy bowiem w tym projekcie pewne niespójności. Jak wspomniałem wcześniej, Rada IPN miała prawo przeprowadzania konkursu na prezesa i przedstawiała kandydata Sejmowi. Co ważne, odbierała też co roku sprawozdanie od szefa Instytutu. Mogła go nie przyjąć w tajnym głosowaniu, a w takiej sytuacji prezes musiał podać się do dymisji.
Czyli Rada pełniła funkcję kontrolną względem prezesa?
Tak. Ale ta kompetencja w nowelizacji została usunięta. Skoro więc Kolegium nie przeprowadza konkursu i nie ocenia prezesa, to – jak może się wydawać - mamy do czynienia z radykalnym osłabieniem tego ciała. Jednak równocześnie z tym projekt zakłada inne zaskakujące rozwiązanie. Otóż kandydaci na stanowiska, które są przewidziane statutem IPN (jest ich ponad setka), mają być opiniowani przez Kolegium. Przy czym ta opinia nie będzie wiążąca, tzn. prezes nie będzie musiał brać jej pod uwagę, decydując o obsadzie stanowisk. Spodziewam się, że ta sytuacja może w pewnym momencie generować napięcia między szefem IPN a Kolegium, które z pewnością nie będzie akceptowało bez mrugnięcia okiem jego wszystkich decyzji personalnych. A taki konflikt z czasem może eskalować. Dlatego dla mnie to rozwiązanie jest kompletnie nieracjonalne.
Jednak wydaje się, że Kolegium będzie tworem fasadowym, któremu odebrano najważniejsze funkcje, w tym rolę ''kontrolera'' prezesa...
Z pewnych względów – choćby właśnie po to, by unikać otwartego konfliktu – prezes nie będzie mógł totalnie ignorować Kolegium. Więc chyba jednak nie jest tak, że będzie ono tylko i wyłącznie ciałem dekoracyjnym. Ale prawda jest też taka, że w najważniejszych i kluczowych sprawach prezes będzie mógł – w zasadzie bez żadnego ryzyka dla siebie – zignorować głos Kolegium. Do tej pory było to niemożliwe, bo – jak mówiłem – jeśli szef IPN szedł na konfrontację z Radą, to musiał się liczyć z tym, że nie zostanie mu udzielone absolutorium, a on będzie musiał się pożegnać ze swoją funkcją. Natomiast nowe rozwiązanie prawne zakłada, że prezesa może odwołać tylko Sejm. W tym sensie zgadzam się z panem, że zaprezentowana nowelizacja ustawy o IPN usuwa najważniejszy mechanizm kontrolny. Ale to czas pokaże, jak rzeczywiście ułożą się relacje między nowym prezesem a reaktywowanym Kolegium.
No właśnie, zmieni się nie tylko tryb wyboru prezesa, ale i metoda wyłaniania następcy Rady, czyli Kolegium...
Tak. Do tej pory system wyboru Rady był bardzo skomplikowany. Jej ostateczny kształt był emanacją propozycji personalnych składanych przez środowiska akademickie i korporacje prawnicze Parlamentowi i Prezydentowi. Natomiast nowelizacja zakłada, że Kolegium będzie wybierane tylko przez Parlament i prezydenta. Nie będzie już żadnych prawyborów, będzie czysta decyzja polityczna. Moim zdaniem to również jest złe rozwiązanie. Ale domyślam się, czemu PiS zdecydował się właśnie na taką opcję.
Dlaczego?
Wynika to z tego, że popularność kandydatów PiS w środowisku historyków nie jest zbyt duża. Władze tej partii obawiają się, że proponowane przez nich osoby nie zostałyby wybrane przy obowiązującej jeszcze procedurze. Biorąc pod uwagę to, że PiS ma i większość w Parlamencie, i swojego prezydenta, to nie dziwi, że nowelizacja zakłada rozwiązanie, o którym mówiłem.
Wspominał pan o niespójnościach w ułożeniu relacji między Kolegium a prezesem IPN. Ale jak się temu bliżej przyjrzeć, to składa się to w pewną racjonalną całość...
Tak, jeśli patrzymy na problem wyłącznie przez pryzmat realizacji celu w postaci przejęcia IPN przez PiS. Nie jestem naiwny, spodziewałem się, że jeśli ta partia wygra wybory, to będzie chciała zmienić Instytut. Chodzi mi tylko o to, by to przejęcie odbyło się w sposób racjonalny i spójny. Tymczasem niektóre z zaproponowanych zmian są chaotyczne, niekonsekwentne i w sumie będą działać na szkodę IPN.
Przy tych wszystkich zmianach, które zakłada nowelizacja, zaskakuje brak jednej, która wydaje się być szczególnie potrzebna. Mam tu na myśli rozwiązanie problemów związanych z funkcjonowaniem pionu śledczego Instytutu. Na przykład tego, że prokuratorzy IPN są wyłączeni spod jakiejkolwiek kontroli prezesa, który – jak pan to trafnie ujął w swoim tekście ''Rewolucja w IPN'' – wypłaca im tylko pensje. Dlaczego Pańskim zdaniem PiS tego nie zmienił?
Przyznam, że tego kompletnie nie rozumiem. Pominięcie tej sprawy jest jedną z największych słabości nowelizacji. Jest to uderzające również w kontekście tego, że niedawno – w ustawie o prokuraturze – zniesiono ostatni (skądinąd raczej symboliczny) wpływ prezesa IPN na pion śledczy. Było nim prawo opiniowania kandydata na stanowisko dyrektora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. W ten sposób została zerwana ostatnia nić łącząca prezesa z prokuratorami IPN, a przecież formalnie funkcjonują oni w obrębie jednej instytucji. Również Kolegium nie będzie miało już żadnych uprawnień względem pionu śledczego, nawet do oceny działań. Istniejąca jeszcze Rada ma jedno uprawnienie, które – co prawda – okazało się być iluzoryczne, ale jednak jest. Chodzi o prawo do oceny tzw. polityki ścigania. Powiem tylko, że nasze krytyczne oceny nic nie dały. Doczekaliśmy się tylko skargi prokuratorów IPN do Krajowej Rady Prokuratury. A ta wydała oświadczenie, że Rada IPN... narusza niezależność prokuratorów.
Dlatego, reasumując ten wątek, zastanawia mnie, dlaczego w ogóle nowelizacja nie zakłada ''wyjęcia'' Komisji ze struktur Instytutu? Skoro prokuratorzy IPN zostali całkowicie i konsekwentnie podporządkowani Prokuratorowi Generalnemu i jednocześnie ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, to niech Komisja całkowicie przejdzie pod jego nadzór formalny. Jeśli zaś nie, to prezes IPN powinien uzyskać uprawnienie jakim dysponował już w l. 2007-2010, czyli prawo wnioskowania do Prokuratora Generalnego o przenoszenie zbędnych prokuratorów do prokuratury powszechnej.
Jeśli wziąć pod uwagę skalę zmian, które zakłada nowelizacja, to można odnieść wrażenie, że IPN z marzeń PiS zamienia się w coś na kształt jakiejś centralnej superinstytucji historycznej...
Moim zdaniem IPN już czymś takim się stał, przynajmniej jeśli chodzi o obszar polityki historycznej. I nie widzę w tym niczego złego. Każde nowoczesne państwo powinno mieć instytucję, która zajmuje się polityką historyczną, czy też polityką pamięci. Ważne jest tylko to, by ta polityka była prowadzona w sposób przemyślany i spójny. Natomiast nie ulega wątpliwości, że PiS dąży do tego, by IPN stał się głównym narzędziem do realizacji polityki historycznej. Pytanie tylko, kto i jak powinien wytyczać jej kierunki, i jaka ma być jej treść.
No właśnie, czy polityczne podporządkowanie IPN większości parlamentarnej nie doprowadzi do tego, że dojdzie do dominacji jednej ''jedynie słusznej'' wizji polityki historycznej?
To będzie zależało od nowego prezesa. Dlatego tak bardzo zależy mi na tym, by szef IPN zachował jakąś niezależność wobec obecnej – i każdej przyszłej - większości parlamentarnej. Dzięki temu będzie mógł skutecznie przeciwdziałać tego rodzaju zakusom ze strony władzy.
Weźmy na przykład historyczną narrację dotyczącą ''Solidarności''. Dzieje tego ruchu można opowiadać na różne sposoby, akcentując różne jego elementy. Rola prezesa IPN polega na tym, by ten przekaz nie został zdominowany tylko przez jedną opcję, przez jeden sposób widzenia. By zachowany został pluralizm głosów, oczywiście z wykluczeniem apologetów komunistycznej dyktatury. Jestem zdania, że prezesura kończącego właśnie kadencje dr. Kamińskiego była przykładem takiego zrównoważonego sposobu myślenia i działania. Obawiam się, że planowane w IPN zmiany idą w kierunku degradacji prezesa do roli urzędnika szczebla sekretarza stanu, któremu w Kancelarii Premiera czy Ministerstwie Kultury będzie się wydawało polecenia. A to mi się bardzo nie podoba.
###Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska