Proces w sprawie Grudnia'70 po długiej przerwie wrócił na wokandę
Na wokandę Sądu Okręgowego w Warszawie wrócił - po ponad półrocznej przerwie - proces dotyczący masakry robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r., w którym odpowiada m.in. gen. Wojciech Jaruzelski.
08.01.2008 | aktual.: 08.01.2008 15:26
We wtorek z długiego zwolnienia lekarskiego wrócił sędzia Piotr Wachowicz prowadzący sprawę. Ostatnia rozprawa w tym procesie odbyła się w czerwcu. Poprzednie przerwy z powodu zwolnień sędziego trwały od końca listopada 2006 r. do stycznia 2007 r.; od stycznia do kwietnia tego roku oraz od czerwca do stycznia 2008. Po wakacjach nie zdołano przeprowadzić żadnej rozprawy, mimo że planowano je pierwotnie na kilka dni w każdym tygodniu.
Sąd musiał rozpocząć wtorkową rozprawę od formalności - sprawdzenia obecności oskarżonych i ich obrońców oraz dowiedzieć się od nich, czy wyrażają wolę kontynuowania procesu - czy też chcą rozpoczynać go od nowa, co byłoby formalnie możliwe po tak długim odroczeniu. Wszyscy zadeklarowali, że chcą kontynuacji sprawy. Te formalności zajęły sądowi prawie dwie godziny, po czym można było przystąpić do przesłuchania świadków.
Jeden z nich, 81-letni dziś Roman P., b. dowódca jednego z pułków wojska, które 17 grudnia 1970 r. w Szczecinie "odblokowywały" obleganą przez demonstrantów Komendę Wojewódzką MO, zeznał, że widział, jak ludzie skandujący "chcemy chleba" obrzucali zapalającymi butelkami wojskowe transportery.
Widział też, jak jeden z transporterów przejechał człowieka i jak inny żołnierz (nie z jego jednostki) "puścił serię z karabinu w bruk", gdy ludzie rozkołysali transporter, na którym ów żołnierz siedział. "To był młody chłopak, najprawdopodobniej wystraszył się, że przewrócą transporter i że on się zapali. Widziałem, jak po tych strzałach upadły dwie osoby z tłumu" - zeznał Roman P.
Pytany przez prokuratora Bogdana Szegdę świadek powiedział, że nie sporządzał pisemnego meldunku z zajść w mieście, a jedynie złożył ustny raport gen. Tadeuszowi Tuczapskiemu (oskarżonemu w procesie), gdy ten przybył do Szczecina.
Na wątpliwość prokuratora, że w podobnych przypadkach użycia broni sporządzało się pisemny raport i przeprowadzano postępowanie wyjaśniające, świadek odparł, że "w tak ekstremalnych sytuacjach nikt nie myślał o prowadzeniu postępowań. Były bardzo szczegółowe postępowania, gdy np. zdarzył się wypadek z bronią na strzelnicy" - dodał.
Świadek przekonywał, że mówienie w tej sprawie o strzelaniu do ludzi to "wielkie nadużycie". "Ja wiem, co to jest siła ognia. Gdyby rzeczywiście strzelano do tłumu, ofiar w Szczecinie byłoby kilkadziesiąt, albo kilkaset, a nie kilkanaście" - zapewniał dodając, że jego żołnierze - w większości pochodzący ze Szczecina - "wcale nie mieli ochoty strzelać do ludzi. Ojciec w stoczni, brat w stoczni, a on - na transporterze. Dlaczego miał strzelać do swoich?" - pytał.
Proces o "sprawstwo kierownicze" masakry robotników trwa przed sądem w Warszawie od października 2001 r. Na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON gen. Jaruzelski, wicepremier PRL Stanisław Kociołek, wiceszef MON gen. Tuczapski oraz trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie.
84-letni Jaruzelski, tak jak i inni podsądni, nie musi stawiać się na rozprawy, choć czasami przychodzi - dziś stawił się w sądzie i przez dziesięć minut stał razem z ochroniarzami BOR przed drzwiami sali, do której nie chciano go wpuścić. Jaruzelski wiele razy mówił, że proces ten zakończy się z "powodów biologicznych".
Od sześciu lat trwają żmudne przesłuchania świadków -głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła o przesłuchanie ok. 1110 osób. W 2004 r. sąd oddalił wniosek prokuratora Szegdy, by ograniczyć ich liczbę do ok. 150. Dotychczas przesłuchano ok. 700 świadków. Ostatnio sąd postanowił, że można ograniczać się do odczytania zeznań tych świadków, którzy się nie stawią - bez ich ponownego wzywania do sądu.
"Wielką hańbą wolnej, demokratycznej Polski jest fakt, że odpowiedzialni za masakrę robotników nie zostali dotąd osądzeni. Proces kolejny raz prawdopodobnie będzie musiał zacząć się od początku" - napisał prezydent Lech Kaczyński w "Super Expressie" w przeddzień grudniowej rocznicy.
"Ryzyko zawsze jest" - tak rzecznik sądu Wojciech Małek odpowiadał wtedy na pytanie PAP, czy procesowi może grozić rozpoczęcie od nowa, gdyby stan zdrowia sędziego uniemożliwił mu dalsze prowadzenie trwającego od jesieni 2001 r. procesu. Jest on - od strony administracyjnej - nadzorowany przez ministerstwo sprawiedliwości, które co miesiąc dostaje od sądu aktualną informację o postępach i ewentualnych opóźnieniach w procesie.
Prezydent Kaczyński mówił w grudniu, że odpowiedź na pytanie, dlaczego nie rozliczono winnych, jest prosta. "Dlatego, że na początku lat 90. zawarto pewne sojusze, że na początku lat 90. efektem wielkiego zwycięstwa naszego narodu była niecałkowita zmiana władzy" - ocenił.
12 grudnia 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r.