Prawo Zamówień Publicznych. Co z in‑housem?
Pracodawcy, związki zawodowe i strona rządowa chcą zmian dotyczących zamówień in-house. Zdaniem samorządowców to niepokojące, bo ustawa zezwalająca na tego typu działania obowiązuje ledwie półtora roku.
30.10.2018 16:26
- Ustawa pozwalająca jednostkom samorządowym na zlecanie zadań bez przetargów miejskim spółkom działa od początku 2017 roku.
- Głośno mówi się o kolejnych zmianach w sprawie in-house.
- Dla gospodarki odpadami to sprawa trzeciorzędna – ocenia jednak ekspert.
Na ostatnim spotkaniu Rady Dialogu Społecznego podjęto uchwałę stwierdzającą, że należy się przyjrzeć wyłączeniom ze stosowania Prawa Zamówień Publicznych, w tym szczególnie zamówieniom in-house, i trzeba je ograniczyć.
O ile niechęć do in-house ze strony pracodawców była oczywista od początku, to za uchwałą głosowali także związkowcy i strona rządowa. To z kolei budzi niepokój samorządów, które stanowczo sprzeciwiają się proponowanym przez Urząd Zamówień Publicznych oraz Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii zmianom w Prawie Zamówień Publicznych.
Wejście w życie nowelizacji Prawa zamówień publicznych, która rozszerzyła katalog przypadków, w których gmina może udzielić zamówienia publicznego, było rozwiązaniem kompromisowym, bo nawet samorządy, które mogły tu uchodzić za wygrane, nie do końca były zadowolone.
Ustawę obwarowano bowiem licznymi ograniczeniami, których – jak podkreślają samorządowcy – w innych państwach Unii nie ma.
Jednym z nich jest to, aby co najmniej 90 proc. przychodów z działalności podstawowej spółki miejskiej dotyczyło wykonywania zadań powierzonych jej przez zamawiającego sprawującego kontrolę.
Z drugiej strony zupełnie niezadowoleni byli pracodawcy. Związek Pracodawców Polskich wystosował nawet specjalne memorandum, w którym napisał o in-house:
- Nowy przepis w praktyce oznacza, że samorządy mogą z wolnej ręki udzielać zamówień swoim własnym spółkom komunalnym po spełnieniu określonych w ustawie warunków. Dodatkowe obwarowania zostały dodane do projektu ustawy wskutek wzmożonej krytyki środowisk przedsiębiorców, obawiających się zmonopolizowania rynku usług publicznych przez spółki gminne. Istotą kryterium osiągania 90 proc. przychodów z działalności na zlecenie zamawiającego jest ograniczenie możliwości bezprzetargowego udzielania zamówień spółkom gminnym tylko do tych podmiotów, które nie prowadzą działalności na rynku, również na rzecz innych niż zamawiający podmiotów.
Zdaniem ZPP istotna część spółek gminnych w Polsce nie spełnia tego warunku, jednak ustawodawca wyposażył samorządy w narzędzie do skutecznego obchodzenia tego kryterium – wystarczy powoływać się na „reorganizację” podmiotu i „wiarygodne prognozy handlowe” dotyczące prawdopodobieństwa osiągania przynajmniej 90 proc. przychodów z działalności na zlecenie zamawiającego. Taka sytuacja stanowi wypaczenie podstawowej idei, która powinna stać za regulacjami dotyczącymi zamówień publicznych, tj. dbałości o rozsądne wydawanie środków publicznych, a także troski o swobodną konkurencję w zakresie ubiegania się o uzyskanie zamówienia.
Pracodawcy zaapelowali – „w trosce o zachowanie wolnej konkurencji wszędzie tam, gdzie jest to możliwe, a także z uwagi na dobro konsumentów objawiające się cenami usług publicznych adekwatnymi do ich jakości” – o zmianę i uszczelnienie przepisów tak, by samorządy nie mogły całkowicie swobodnie powierzać własnym spółkom zamówień w trybie bezprzetargowym.
Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich mówi:
- In-house działa i wbrew temu, co niektórzy sugerowali, nie stała się żadna tragedia. Mieszkańcy są sprawnie obsługiwani, nie miał też miejsca masowy upadek firm komunalnych.
Wójcik dodaje jednak, że mamy za sobą dopiero jeden pełny rok działania ustawy (2017) i za wcześnie na kolejne znaczące zmiany.
- Tymczasem są założenia do noweli Prawa Zamówień Publicznych sugerujące, że trzeba się temu in-housowi przyjrzeć, a na Radzie Dialogu Społecznego mówi się wyraźnie, że związki zawodowe, pracodawcy i rząd chcą wracać do dyskusji na ten temat. To niepokojące i dmuchamy na chłodne, bo już nie na zimne – dodaje przedstawiciel ZMP.
Marek Wójcik przypomina, że reguły zezwalające na zamówienia in-house są akceptowane przez Unię Europejską i to w formie znacznie bardziej radykalnej niż u nas.
Warszawa bez in-house
Sporo o zamówieniach dla własnych firm mówiło się ostatnio na przykładzie Warszawy, która wycofała się z przekazania zadań własnej spółce (MPO) i ogłosiła przetarg.
Na pytanie, czy to nie pokazuje, że jednak nie wszędzie komunalne firmy są dobrze przygotowane do działania (co często sugeruje ZPP), Marek Wójcik odpowiada:
- Wręcz przeciwnie. To dowód na to, że samorządy powinny mieć maksimum możliwości w zakresie realizacji usług publicznych i wówczas mogą same podejmować decyzję. Nigdzie nie ma obowiązku wprowadzania zamówień in-house, JST mają wybierać takie rozwiązania, które są lokalnie uzasadnione.
Jak dodaje, w Warszawie nie stało się nic, co podważałoby zasadność in-house'u: - Po prostu władze miasta wybrały inny model, bo takie jest ich prawo - mówi.
Zdaniem naszego rozmówcy to dowód na to, że nie jest tak, jak sugerują przeciwnicy zamówień „z ręki”, że in-house jest wprowadzany wszędzie „na siłę” – czy uzasadniony, czy też nie. Jak podkreśla Wójcik, z tego typu rozwiązań korzysta ok. 30 procent gmin, co też świadczy o tym, że samorządy nie mają tu monopolu.
Zdaniem przeciwników in-house ma także powodować rosnące koszty, które samorządy miałyby przerzucać na mieszkańców.
- Ceny rosną także tam, gdzie działają prywatne przedsiębiorstwa i wszyscy wiedzą, dlaczego; generalnie mamy taką sytuację gospodarczą, że koszty usług rosną, choćby przez podwyżki cen paliwa – mówi ekspert ZMP.
Jak dodaje, mieszkańcy płacą więcej także przez nowe przepisy.
- Zbieranie kolejnych frakcji, które narzuca resort środowiska, wyższe opłaty muszą powodować wzrost kosztów, dlatego mówienie, że to wina samorządów, jest odwracaniem uwagi od faktów. Każdy wójt czy burmistrz będzie chciał utrzymać jak najniższe ceny, bo wie, czym grozi mu wprowadzanie podwyżek – komentuje Wójcik.
Jak zauważa, istotą samorządu jest także fakt, że mieszkańcy poprzez swoich radnych mają decydujący wpływ na to, jak działa gmina.
- To oni wpływają na to, czy gmina inwestuje w przedsiębiorstwo komunalne czy też nie. To jest prawo lokalnych społeczności o decydowaniu o sobie i nie powinno się tego prawa ograniczać – podkreśla samorządowiec z ZMP.
Nie tylko in-house
Niepokój wśród samorządów jest tym większy, że proponowane są również zmiany w całym systemie gospodarki odpadami.
- A o in-housie mówimy głównie w kontekście gospodarki odpadami, tymczasem nowe propozycje ministerstwa dążą do wprowadzenia odrębnych zamówień na zbieranie i przetwarzanie odpadów – mówi Wójcik i dodaje:
- To jest kompletnie inna droga od tej, do której nas namawiano przez lata, bo my budowaliśmy potencjał naszych przedsiębiorstw komunalnych do działań kompleksowych. Wprowadzenie takich zmian to jest po prostu niegospodarność, bo w te komunalne spółki zainwestowano wiele społecznych pieniędzy.
Na razie nie jest przesądzone, jak potoczy się dalej spór, ale jak mówią eksperci, dla efektywności funkcjonowania gospodarki odpadami ma to trzeciorzędne znaczenie.
- Sam in-house niczego tak naprawdę w działaniu tego systemu nie zmienia – mówi dr Marek Goleń z SGH. - Nie w tym bowiem tkwi problem z naszą gospodarką odpadami, kto to będzie robił, tylko jak to będzie robione. Tu mamy jedynie spór podmiotów, które w taki czy inny sposób chcą na tym zarobić.
Marek Goleń dodaje także:
- Ja uważam, że należałoby pomyśleć o rekomunalizacji branży gospodarki odpadami, ale musiałoby to być działanie całościowe, które wprowadza jeden wspólny system, przy tym dość ściśle kontrolowany. Wydaje się, że gdyby ten system nie był rozproszony i sprowadzony do tego, że każdy ciągnie w swoją stronę, to prawdopodobnie działałoby to lepiej. W sytuacji jednak, gdy o in-housie mówi się tylko jako o fragmencie działań związanych z odbiorem odpadów, nie jest to zbyt istotne.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl