W aplikacjach randkowych można znaleźć prawdziwą miłość - przekonują nasi rozmówcy (zdjęcie ilustracyjne)© Getty Images | teksomolika

Prawdziwa miłość z apek randkowych. "Nie mogę się już doczekać, aż się zobaczymy"

Anna Śmigulec
11 lutego 2024

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Na Tinderze większość ludzi nie szuka związku, tylko zabawy. Ale akurat Julio szukał żony, a ja szukałam męża. I tak się znaleźliśmy". Karolina, Rafał i Marta nie mieli wielkich nadziei, wchodząc na apki randkowe. A teraz są w szczęśliwych związkach z 10-letnim stażem. Choć po drodze musieli pokonać wiele przeszkód.

MARTA

Marta w realu poznaje samych aroganckich macho, za to na Badoo kulturalnych dżentelmenów. Umawia się z pięcioma, dziś jeden z nich jest jej mężem.

- Po czym pani poznała, że to ten? – badam.

- Ale ja od razu wiedziałam, że to nie ten! Jak na pierwszym spotkaniu powiedział, że jest po rozwodzie i opiekuje się trzyletnim dzieckiem, bo żona ich zostawiła, to pomyślałam: "O, nie pakuję się w to, mowy nie ma!".

W dodatku z wyglądu też nie jej typ. Ale za to szczery i zabawny, zupełnie inny od miastowych facetów w Krakowie, gdzie mieszka Marta. Umawia się z nim drugi raz. I kolejne.

Aż Tomek zaprasza ją do siebie na weekend.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dziwnie. Kalwaria Zebrzydowska – cel pielgrzymek. Czuje na sobie badawcze spojrzenia sąsiadów. A w domu Tomka kobiecą rękę jego byłej żony. Żadnej męskiej jaskini, konsoli do gier, zalegających w zlewie brudnych naczyń.

- A może herbatkę ci zrobię? Może się położysz? Przyniosę ci kołdrę – rozpieszcza Tomek.

Marta zdumiona. Do tej pory to ona zabiegała i dogadzała partnerom: "A może coś do jedzenia? Może kawkę?".

Po powrocie opowiada koleżance, z którą wynajmuje mieszkanie:

- Ja tam przyjeżdżam i sobie leżę, nic nie robię, a chłop biega koło mnie i wpatruje się we mnie jak w obrazek!

We trójkę

Tomek dogadza Marcie, chce z nią być, ale nie potrafi w pełni otworzyć się na nowy związek. Nie pomagają nawet wizyty u psychologa.

Za to Marta czuje stałą obecność jego eks. Aż wypala:

- Tomek, ja nie mogę ciągle żyć z twoją byłą kobitą na plecach!

Bo ta, jak widzi, że pojawiła się nowa partnerka, zaczyna mu robić na złość. Nawet kosztem opieki nad dzieckiem. To doprowadza Tomka do emocjonalnej ruiny.

Ale Marta nad nim pracuje: tłumaczy, ociepla. I po półtora roku wprowadza się do niego.

- W pewnym wieku nie ma co za długo chodzić za rączkę.

Oboje mają 33 lata. Ona jest stylistką paznokci, ma swój salon w Krakowie, on pracuje u brata w firmie: robią typowe dla Kalwarii meble. Ona może dojeżdżać te 60 km do pracy, on nawet nie rozważa przeprowadzki, chce być blisko córki.

Marta też wie, czego chce. Dwóch rzeczy.

Ślubu. Tylko że Tomek wiecznie niegotowy i czarno widzący: - I co, znowu się rozwiodę?

I dziecka. A on: - Kolejne dziecko z rozbitej rodziny?

Nie dopuszcza do siebie, że może być inaczej. Marta rozumie, że dla niego i dla małej to trudne. Np. kiedy Tomek próbuje wytłumaczyć pięciolatce, że Marta się wprowadzi, córka pyta:

- A nie możemy zamieszkać z babcią i z dziadziusiem?

Dlatego ślub biorą dopiero po pięciu latach. W 2018 r.

Prawie powrót

Jeszcze przed ślubem Tomek szczerze przyznaje, że eksżona chciała do niego wrócić. Bo mężczyzna, dla którego go zostawiła, okazał się nie taki złoty. Ona rzuciła się na głęboką wodę, nie znając go dobrze i nagle szok: pije, awanturuje się, wyzywa.

- Strzeliła sobie w kolano – stoicko komentuje Marta. – Na jej miejscu popełniłabym sepuku. Rzuciła rodzinę, dom, córkę. Ja to rozumiem. Pewnie się zakochała. I nagle odkryła, że jej wybranek to totalna porażka. I cała wieś o tym huczy.

Kalwaria to mała społeczność, tu wszyscy się znają. Marta doświadcza tego na własnej skórze. Raz idzie do sklepu i czuje, jak się na nią gapią. Aż się odwracają.

- Jezus, brudna jestem, czy co?

Rozgląda się i nagle olśnienie: w tłumie eksżona Tomka. A miejscowi przecież wiedzieli, kto się od niego wyprowadził, a kto wprowadził.

- Ja nie znałam tych ludzi, ale oni mnie znali.

Dziecko

- Tomek, zrozum: ty masz dziecko, a ja go nie mam – wałkuje temat. - Nie mogę zbierać batów za to, że tobie się nie poukładało w przeszłości.

Po czterech latach Tomek godzi się na dziecko. Radość!

Tylko że ciąży nie widać.

Zaczynają pielgrzymować z Kalwarii do klinik leczenia niepłodności. Najpierw Marta: monitorowanie owulacji, stymulacja hormonami, zastrzyki, udrażnianie jajowodów. Potem Tomek: badanie nasienia, bardziej szczegółowe badanie nasienia, leki na poprawę jakości nasienia. Bierze je przez dwa lata.

Po nich nadal nie ma ciąży, za to Tomek ma zakrzepicę.

Marta się załamuje:

- Nie zażywaj już więcej tych tabletek! Dziecka nie będę miała, a za chwilę nie będą miała też męża!

Tak mija pięć lat.

Zanim podchodzą do in vitro.

I znów: chodzenie po klinikach, pakiety badań co pół roku – każde 2 tys. zł, kilkuminutowa wizyta u lekarza 300 zł, nie licząc benzyny, dojazdów i czasu.

Marta pracuje w salonie od 9.00 do 21.00, ma wrażenie, że tylko na to.

Cztery inseminacje. Jedna próba in vitro. Nieudana.

30 tys. zł w błoto.

Nadzieja

Ale przy nakładaniu hybrydy Marta słyszy radę od swojej klientki-lekarki:

- Niech pani zacznie od najprostszej rzeczy.

- Jakiej? Wszystkiego już próbowałam!

- Niech pani idzie do dietetyczki.

Marta wybiera młodą i konkretną. Ta każe jej zrobić badania krwi i jelit. Wychodzi insulinoodporność, zły mikrobiom, zarodek nie ma się gdzie zagnieździć… - dalej Marta przestaje rozumieć.

Przechodzi na dietę. Żadnego nabiału, glutenu, cukru, drożdży. Je produkty, które widzi pierwszy raz w życiu: bezglutenowe humusy, wegańskie twarożki. Musi kupować trudne do zdobycia składniki, przyrządzać pięć posiłków dziennie, a przecież cały czas pracuje. Kończy gotować w nocy.

- No nie wydolę! – płacze.

Ale się nie poddaje. Znajduje dziewczynę z punktu gastronomicznego, która gotuje to dla niej.

Od stycznia do czerwca chudnie 15 kg. Dietetyczka przegląda badania:

- Marta, masz idealne wyniki, żeby zajść w ciążę.

Niespodzianka

Tymczasem nadchodzi termin wizyty u wziętej endokrynolożki, na którą Marta czekała pół roku. Ta zleca serię badań, w tym krzywej cukrowej, które trwa dwie godziny. Znów kilka dni wyjętych z życia.

Jeśli ta kuracja nie zadziała, ma iść na tomograf przysadki mózgowej.

Podłamana i zrezygnowana, pokazuje plik dokumentów medycznych mężowi:

- Zobacz, co ja tu znowu mam. Muszę brać nowe leki, ale przy nich nie można pić alkoholu, a we wrześniu mieliśmy jechać na wakacje.

- Więc jedźmy – zachęca mąż. - A leki zaczniesz brać, jak wrócimy. A potem ogarniemy ten tomograf.

Po urlopie Marta robi sobie kawę w pracy. Łyk, drugi… Niedobrze jej. Wylewa kawę i nagle olśnienie:

- Zaraz, a kiedy ja miałam ostatni okres?

Przez pięć lat musiała drobiazgowo liczyć, kiedy wypadają dni płodne i niepłodne, żyła od miesiączki do miesiączki. Od czasu nieudanego in vitro poczuła:

- Mam dość. Nie chcę już tego liczyć ani wiedzieć.

I wyrzuciła to z głowy.

Wieczorem dzieli się wątpliwościami z Tomkiem:

- Chyba powinnam zrobić test ciążowy. Ty pamiętasz, kiedy miałam ostatni okres?

Test pokazuje dwie wyraźne kreski: ciąża!

Dalsze badania: Marta była w ciąży już przed wakacjami.

- Chodziłam do endokrynologa, żeby zajść w ciążę, nie wiedząc, że już w niej jestem!

W wieku 42 lat rodzi zdrową córkę.

Trochę zdziwiona:

- Że też ja nie tupnęłam nogą w którymś momencie i nie rzuciłam tego wszystkiego. Naprawdę, szacunek dla mnie. Że tymi rozmowami i cierpliwością wyleczyłam Tomka ze starych ran. I teraz jest najszczęśliwszym tatusiem na świecie. Bardziej opiekuńczy niż ja dla tego dziecka. Jak kichnie, to on już po nocach nie śpi. Już do lekarza wiezie, zajmie się wszystkim, on pierwszy!

W tym roku ich córka skończy 3 lata. Martę dopada refleksja:

- Wiele przeszliśmy przez te 10 lat, ale teraz czuję się spełniona. I pomyśleć, że to dzięki apce randkowej. Bo w realu nie zwróciłabym na Tomka uwagi. Nie był w moim typie. Ale najśmieszniejsze, że on miał tutaj dwóch kolegów - braci, chodził do nich grać na playstation. Obaj single, wstydliwi, nieśmiali. Więc im też założył konta na Badoo. Na początku nawet za nich pisał, bo oni byli takie dupy, że nie wiedzieli, jak zacząć. I teraz obaj mają żony z Internetu!

- Serio? I zna pani te żony?

- No jasne, byliśmy na ich ślubach.

Ale coś się zmieniło. Przy manicurze Marta wysłuchuje zwierzeń swoich klientek:

- Teraz to tragedia! Kiedyś jak się człowiek umówił na Tinderze czy innej apce randkowej, to facet naprawdę się starał: zaprosił na kawę czy na spacer w jakieś ładne miejsce. A teraz klientka mi mówi, że jeden chłopak umówił się z nią na stacji benzynowej i wyszedł z domu w pantoflach, żeby zerknąć, czy w ogóle warto się wysilać.

RAFAŁ

Rafał przychodzi na pierwsze spotkanie cały na biało.

T-shirt, spodnie dresowe, sportowe buty za kostkę. Tylko skórzana kurtka na ewentualny chłodny wieczór jest czarna. Przydaje się, bo rozmowa tak ich pochłania, że przerywają, dopiero kiedy robi się ciemno.

A siedzą na ławce na peronie, jakby czekali na pociąg.

Dla Rafała to trudne.

Ma 16 lat, mieszka na wsi, gdzie wszyscy się znają. I wytykają palcami każdego, kto inny. Nie ma szans, żeby tu znalazł chłopaka albo się ujawnił.

Zakłada sobie profil na Fellow – aplikacji randkowej dla gejów. Na komputerze babci. Jedynym w całym domu u nich na wsi, więc korzystają z niego wszyscy: starszy brat Rafała i jego żona, młodsza siostra, a nawet dalsza rodzina, która zwykle przyjeżdża na święta.

Musi być czujny. Za każdym razem kasować konwersację i się wylogować.

Jest 2012 r.

Z Marcinem od początku fajnie się gada, ale mieszka 60 km od Rafała, w Krakowie, więc raczej się nie zobaczą na żywo. Dopiero po sześciu tygodniach ta wiadomość: "Jadę w delegację, będę przejeżdżał przez twoje okolice. Chcesz się spotkać?".

To wtedy umawiają się na stacji kolejowej w sąsiednim miasteczku.

Marcin jest o 10 lat starszy od Rafała i o pół głowy wyższy. Szczupły blondyn o niebieskich oczach. Pracuje w firmie, która wprowadza dane osobowe do systemów, dużo podróżuje służbowo. Odpowiedzialny i opiekuńczy. Już wtedy, po pierwszej randce, odwozi Rafała. Pod jego byłą szkołę, o tej porze zamkniętą. Nie pod dom, bo byłoby we wsi gadanie.

- E, nic z tego nie będzie – czuje Rafał. – Dzieli nas zbyt duża różnica wieku i odległość.

Rafał marzy, żeby się wyprowadzić do Krakowa, gdzie mógłby być sobą, ale nie ma pojęcia, jak i kiedy to nastąpi. Na razie to równie realne, jak lot w kosmos.

Na szczęście są wakacje i Rafał robi sobie wypad do Krakowa do kumpla. Ten zna Marcina, więc spotykają się w trójkę. Pod koniec zostają we dwóch i rozmowa klei się jeszcze bardziej niż na peronie. Marcin proponuje podwózkę, Rafał zmieszany: "Koleś widzi mnie drugi raz w życiu i chce mnie wieźć półtorej godziny do domu i drugie tyle wracać?".

Ale to wtedy przełamują lody.

Dalej idzie już gładko: Marcin zaprasza Rafała do kina, innym razem na spacer, na piwo, widują się coraz częściej, zostają parą.

Teraz

Rafał prasuje 5-metrowe firanki z przyjemnością. Podobnie jak ich wszystkie ciuchy. To go wycisza i odpręża.

- Gdyby to Marcin prasował, ucierpiałyby albo firanki, albo żelazko – żartuje.

Za to Marcin z przyjemnością gotuje. Dobrze się składa, bo Rafał woli jeść.

Obaj są pedantami i tu akurat pojawia się pole do konfliktu. Rafał lubi prać brudy od razu, zanim się nazbiera.

- A Marcin woli, żeby pralka była pełna, a nie prała tylko dwie skarpetki.

Metaforycznie też nie zamiatają pod dywan. Jak tylko pojawia się problem, starają się go rozwiązać.

- Czy się kłócimy? Gdybym miał to obliczyć… Średnio co drugi dzień wychodzi jakaś sprzeczka.

Rafał ma alergię na tzw. wypominki: "Bo ty zapomniałeś o tym…", "Ja musiałem zrobić to…". Rzuca wtedy:

- Czy możemy już skończyć?

To sygnał, że ma serdecznie dość i zbliża się do granicy wybuchu.

Ale poważnych kryzysów nie mieli.

Przyciąganie

- Czuję się bezpiecznie w tym związku – mówi Rafał, aktualnie wzięty stylista fryzur. – Marcin ma poukładane w życiu i w głowie. Jak sobie wytyczy cel, to do niego dąży. Jak jedziemy na wakacje, to on wszystko organizuje. Jest opiekuńczy. Kiedy gdzieś wychodzimy, zwraca uwagę na to, czy dobrze się czuję, czy odpowiada mi atmosfera. No i cokolwiek by się nie działo, zawsze pomoże. Nawet przy włączeniu telewizora.

- Nie macie pilota?

- Mamy, ale dekoder czasem się zawiesza.

Marcin przyciąga też do siebie dzieci i zwierzęta.

- Lgną do niego, mimo że o to nie zabiega – mówi Rafał z lekką zazdrością.

Całe życie marzył o psie, Marcin w końcu uległ i kupili owczarka szkockiego collie, który wygląda jak filmowy Lessie. Ale Rafałowi trochę smutno:

- Czas pokazał, że woli Marcina niż mnie. Jak trzeba iść na spacer, to ewidentnie szczeka w jego kierunku i chodzi koło niego. Na mnie nawet nie spojrzy.

Dzieci podobnie: wystarczy, że Marcin wyciągnie rękę czy się uśmiechnie, a one już się do niego kleją.

- Żeby była jasność: my jako związek nie chcemy mieć dzieci! – oświadcza Rafał. – Obaj za nimi nie przepadamy. Ja mogę cudze dziecko przypilnować, ale nie za długo.

Gesty

Rafał wraca do domu ze świadomością, że ktoś na niego czeka.

- To już nie jest ten etap, że z kolacją przy świecach, po tylu latach takie rzeczy schodzą na dalszy plan. Ale jednak z kolacją, bo Marcin gotuje dla nas obu.

Ale po 10 wspólnych latach wciąż się starają.

- Wczoraj Marcin pojechał do swoich rodziców, a ja wyszedłem na chwilę na zakupy. Wróciłem pierwszy, ktoś dzwoni. Otwieram drzwi, a on stoi na progu z czerwoną różą.

- Tak bez okazji? – dziwię się.

- Oczywiście. Na przykład walentynek nie obchodzimy. Bo jeśli dwie osoby się kochają, to powinny to sobie okazywać codziennie, a nie w jakiś sztucznie wyznaczony dzień w roku. Podobnie z Dniem Matki czy Babci.

Dlatego ja też czasem, jak wracam z pracy, wstępuję do kwiaciarni i kupuję różę dla Marcina. Mały gest, a dużo znaczy.

Na zawsze

Rodzice Marcina od początku wiedzą, że żyje z mężczyzną. Ale Rafała poznają dopiero po czterech latach.

To mama zaprasza go na rodzinny obiad, żeby się w końcu zapoznać.

Rafał przychodzi z bukietem róż i paraliżującym stresem. Chce zrobić dobre wrażenie, ale pierwszy raz w życiu ujawnia się jako gej. Spodziewa się najgorszego.

Jak u siebie w domu. Raz zapomniał się wylogować, a babcia przejrzała jego czat i na oczy. Wybuchło piekło. Rafał próbuje wyprzeć tamte wspomnienia.

A tu u teściów – niebo! Przyjaźni, serdeczni, przyjmują go jak syna.

Od teraz regularnie zapraszają na wspólne obiady, a na Dzień Dziecka ich obu na miasto.

- Bardzo lubię z nimi spędzać czas. Robią dużo dobrego nie tylko dla Marcina, ale i dla nas obu, za co jestem im ogromnie wdzięczny.

Pomagają urządzić mieszkanie: przesunąć ścianę, pomalować pokoje, kupić zastawę stołową. Wspierają finansowo. Bo kredyt musi być na jedną osobę.

Chłopaki spłacają go razem, ale nie są małżeństwem.

- Pewnie, że byśmy wzięli ślub, gdyby to było możliwe w naszym kraju – zamyśla się Rafał.

Przecież żyją jak typowe małżeństwo. Dzielą obowiązki i opłaty, chodzą do kina, restauracji, teatru, na koncerty, ze znajomymi na piwo. Ale przytulają się publicznie i trzymają za ręce tylko za granicą. Ostatnio w Meksyku, Barcelonie i w Rzymie. W Polsce nie czują się bezpiecznie.

- Jest nam ze sobą dobrze i mam nadzieję, że ten związek będzie trwał do ostatnich chwil naszego życia. Nie wyobrażam sobie, żeby po tylu latach przestał istnieć. Ciężko byłoby wracać do pustego domu. Widzę po swoich znajomych, też homoseksualnych, jak brakuje im tej drugiej osoby.

KAROLINA

Karolina ma 23 lata, długie blond włosy i urodę Barbie. Gra na fortepianie i śpiewa szkolonym głosem "z piaskiem" – jak wokalistka jazzowa. Ale nie lubi hałasu, imprez i chaosu. Studiuje w szkole pielęgniarskiej w Krakowie i marzy o założeniu rodziny.

Chłopaka już ma. Amerykanina z Kalifornii. Są razem od dwóch lat i właśnie przyleciała do niego do San Diego.

Problem: on tylko siedzi w dresie przed komputerem i gra w gry.

Większy problem: ma trzydziestkę na karku, a nie ma pracy ani planów, mieszka u rodziców. Ich związek od dawna dogorywa, ale Karolina kupiła bilet dużo wcześniej i nie chciała go zmarnować.

I teraz wokół przestrzeń i bryza znad oceanu, a Karolina czuje się jak w klatce: żeby gdziekolwiek się dostać, trzeba mieć samochód, a ona nie ma nawet prawa jazdy. Jest zależna od partnera. Błędne koło.

- Dobra, skoro już tu jestem, 10 tys. km od domu, powinnam coś zrobić…

I wchodzi na Tindera, którego niedawno zainstalowała.

Od razu pojawia się Julio. Urodziwy brunet o brązowych oczach, uroczym uśmiechu i meksykańskich korzeniach – choć sam urodził się już w Stanach. Pracuje w IT jako designer stron i aplikacji, Tindera testuje od miesiąca. Starszy od Karoliny o dwa lata.

Cud, że wszedł w jej zasięg, bo dzieli ich 160 km. Cud, że właśnie zatrzasnął sobie od zewnątrz drzwi świeżo kupionego domu i nie może się do niego dostać i pracować online. I kolejny - nie mając nic do roboty i czekając, aż agentka nieruchomości przywiezie zapasowy klucz, rozmawia z Karoliną.

Dwie godziny. Trzy godziny. Nie mogą przestać. W kolejnych dniach ślą sobie wiadomości po 10-12 godzin non stop.

Po tygodniu decydują się spotkać. Na autobus do San Diego podrzuca Karolinę jej chłopak. Przekonany, że dziewczyna jedzie zwiedzać miasto.

Tam czeka już Julio.

Cały dzień spędzają na plaży. Najpierw La Jolla, później jadą na wyspę Coronado.

Leżą obok siebie. Już zakochani.

Wieczorem patrzą w gwiazdy, leżąc na przodzie samochodu na parkingu przed Starbucksem.

Miłość od pierwszego wejrzenia.

Tydzień później Karolina opuszcza chłopaka i przyjeżdża do Julia. Przebukowuje bilet i zostaje o dwa tygodnie dłużej. W noc przed wylotem prawie się pobierają w Las Vegas. Z miłości. I w nadziei, że to umożliwi Karolinie dalsze pobyty w Stanach, bo na razie ma wizę turystyczną tylko na sześć miesięcy. Powstrzymuje ich prawnik Julia:

- Idźcie, dzieci, spać.

Zobacz także

Śluby

Jest wrzesień 2014 r. Karolina wraca do Polski na studia. Godzinami rozmawiają przez Skype’a.

Julio przylatuje na Boże Narodzenie i przywozi butelkę z piaskiem z plaży, na której się spotkali.

Na sylwestra lecą do Paryża.

Nie mogą bez siebie żyć. W 2015 r. Karolina odwiedza Julia w marcu. On ją w maju. Ona jego w lipcu. Studia pielęgniarskie skończone, więc zostaje już w Stanach.

Ale wcale nie jest różowo. Karolina czuje się osamotniona i sfrustrowana. Julio pracuje po 8-9 godzin, a ona nie może pracować, bo jeszcze nie dostała pozwolenia. A zawsze była samodzielna, również finansowo i nie lubi być od kogokolwiek zależna. Nie może się odnaleźć, często się sprzeczają.

Raz jadą do apteki, a Julio rzuca w samochodzie:

- Will you marry me? Because I’d like to date you (Wyjdziesz za mnie? Bo chciałbym się z tobą umówić).

To cytat z filmu "The Proposal" – "Narzeczony mimo woli", w którym bizneswoman z Kanady (grana przez Sandrę Bullock) zmusza swojego asystenta, żeby ją poślubił, żeby uzyskać amerykańską wizę i móc zostać w USA.

To ich wewnętrzny żart: wiedzą, że się kochają na zabój, ale i tak znajdą się ludzie, którzy zarzucą Karolinie, że wychodzi za Julia dla zielonej karty.

Jadą do sądu umówić termin i 18 września biorą ślub cywilny. Jest z nimi tylko dwóch przyjaciół Julia, bo potrzebują świadków. Żadnych gości ani imprezy. Tylko grill w ogródku przy domu w Moreno Valley (ten dom wybrali już razem), po którym wskakują do basenu.

Dopiero pół roku później Julio zabiera Karolinę na plażę, na której się poznali i oświadcza się romantycznie. Z przyklękiem i z pierścionkiem zrobionym ze sreberka od sylwestrowego szampana z Paryża.

Ciąża

Karolina jest już wtedy w ciąży.

Są szczęśliwi, bo oboje chcieli stworzyć rodzinę i mieć dzieci, a nie tylko chodzić na randki i się bawić.

Zresztą Karolina była w ciąży już miesiąc po ślubie cywilnym. Wtedy poroniła.

Przed nimi wielki ślub i wesele w Polsce zaplanowane na wrzesień.

W końcu nadchodzi. Jeden z najpiękniejszych dni w życiu Karoliny. Zaczyna go od przeczytania listu od Julia. Bo zgodnie z tradycją pan młody nie może widzieć panny młodej aż do ślubu, więc Julio przygotował dla niej odręcznie napisane listy na różne momenty dnia:

"Kiedy się obudzisz…"

"Kiedy zakładasz sukienkę..."

"Kiedy jesteś w samochodzie w drodze do kościoła..."

W każdym jest co innego, ale ogólne przesłanie: "Pamiętaj, że jestem przy tobie. Nie mogę się już doczekać, aż się zobaczymy".

Nawet teraz po latach Karolina się wzrusza:

- Czasami się zastanawiam, czym sobie zasłużyłam na tak wspaniałego faceta. Wygrałam los na loterii.

Kryzys

Rodzi się Alex i zaczynają się poważne kłopoty.

Chłopiec nie chce jeść, wymiotuje i prawie nie rośnie. Ma osiem miesięcy, a pasują na niego ubranka dla trzymiesięcznego dziecka. Chichot losu. Bo Karolina jest pielęgniarką i doradczynią laktacyjną, o karmieniu noworodków i niemowlaków wie wszystko, i z sukcesem doradza innym. A z Alexem chodzi od lekarza do lekarza i każdy jej mówi, że nie karmi swojego syna wystarczająco.

Dopiero po półtora roku pada diagnoza. Chłopiec cierpi na rzadką chorobę genetyczną: zespół Silvera-Russella.

Kiedy ma dziewięć miesięcy, Karolina zachodzi w druga ciążę, też trudną. Alex chciał się urodzić od 20. tygodnia, więc była na lekach, z Oscarem trafia do szpitala w 33. tygodniu.

- Nie mieliśmy wtedy problemów w związku, bo nie było związku – mówi dzisiaj. – Bo jak masz dwójkę dzieci, w tym jedno chore, a drugie malutkie, to po prostu walczysz o przetrwanie. Próbujesz się trochę przespać, zjeść coś w biegu i tyle dla siebie. A potem przyszedł covid i jeszcze pogorszył sytuację.

Zobacz także

Terapia

Lockdown. Utknęli w domu z dziećmi i patrzą na siebie zdziwieni:

- Kim ty w ogóle jesteś?

Oboje bardzo się zmienili. A ich związek nie nadążył za tymi zmianami. Nie wiedzą, kim są dla siebie i kim są jako ludzie.

- Prawie się rozstaliśmy.

Kryzys trzyma ich od kilku lat, myślą o rozwodzie. Ale idą na terapię par metodą Johna Gottmana. Piekielnie droga nawet dla nich, choć dobrze zarabiają.

Najpierw sesja z obojgiem. Potem tylko z Karoliną, później z Juliem. Przez Zoom, bo trwa lockdown. Mają nagrać swoją kłótnię i przesłać video do analizy. Po miesiącu są jak nowo narodzeni. Jako para.

Rozumieją swoje skrypty z przeszłości i różnice w komunikowaniu się. Zaczynają nad sobą pracować.

- Ostatnie dwa lata naszego związku są wspaniałe - rozmarza się Karolina. - Jakbyśmy... zakochali się w sobie od nowa. Ale musieliśmy się znowu poznać, odkryć i nauczyć robić niemal wszystko inaczej.

Na przykład od pewnego czasu przestali się przytulać. Nawet w łóżku przed snem. Dzięki terapii przegadali wiele nocy i teraz się przytulają w domu i poza nim. Zauważyli, że jak wychodzą ze znajomymi, są jedyną parą, która okazuje sobie czułość.

- Wczoraj poszliśmy na wrotki i jeździliśmy w kółko, trzymając się za ręce.

Problem

Pozostaje jeden poważny problem: Karolina za dużo pracuje.

- W tym domu ja jestem typowym latynoskim mężczyzną, a Julio jest typową matką Polką.

Bo Karolina już dawno rzuciła posadę prywatnej pielęgniarki i założyła własną klinikę. Zatrudnia 12 pracowników, w tym pięć konsultantek laktacyjnych i terapeutkę zajęciową. Prowadzi też firmę, która sprzedaje produkty do karmienia piersią i odciągania pokarmu.

- Kiedyś przyjaciel Julia rzucił, że na pewno wiążę się z nim, bo chcę jego pieniędzy. Bo my Eastern European: kobiety z Europy Wschodniej, nie mamy tutaj najlepszej opinii. Bardzo mi to utkwiło w głowie. Miałam poczucie, że muszę udowodnić, że to nieprawda. Więc strasznie dużo pracowałam. Nawet w ciąży. I szybko wróciłam do pracy po porodzie. I teraz zarabiam więcej niż Julio. Mimo że on awansował i pracuje dla Yahoo.

Ale Julio może wykonywać swoje zadania z domu, więc został "default parent" - panem mamą. To on budzi dzieci do szkoły, robi im śniadanie, zawozi na lekcje i odbiera. To on wstaje, kiedy budzą się w nocy. Ale tak uzgodnili. Bo Karolina kiepsko sypia i jak się wybudzi, to już nie zaśnie. A Julio jest w stanie zasnąć na podłodze i w hałasie. Co jest bardzo przydatne, bo ich młodszy syn Oskar ma ADHD.

Karolina czuje się szczęśliwa i bezpieczna w tym małżeństwie. To ważne, bo sama miała trudne dzieciństwo i żadnego dobrego przykładu od rodziców, jak działa dobra para. Rozwiedli się, kiedy miała 14 lat.

- Na Tinderze większość ludzi nie szuka związku, tylko zabawy. Ale akurat Julio szukał żony, a ja szukałam męża. I tak się znaleźliśmy. Nie wiem, jak bym przeszła przez życie bez niego. Jak patrzę na moich partnerów z przeszłości, to myślę: dziękuję, Panie Boże, że padło na Julia! Bo wcześniej wybierałam takich, którzy aż wołali: "Napraw mnie!". A ja rzucałam się z podejściem: "Oczywiście, że cię naprawię, tylko mi pozwól". A Julio nie był do naprawiania, tylko do budowania.

***

Imiona niektórych bohaterów zmieniłam na ich prośbę.

Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
tinderrandki onlinerandka z badoo
Komentarze (94)