Kłopoty z władzą biskupią [OPINIA]
Choć zapanowała radość po mianowaniu na nowego metropolitę krakowskiego kard. Grzegorza Rysia, to jednak nie powinna ona przesłaniać faktu, że sama procedura wyboru ujawniła wiele problemów, jakie rodzi obecny model mianowania biskupów - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Brak transparentności, brak wyjaśnienia przyczyn podjęcia danych decyzji, absolutnie tajny model wybierania kandydatów i już nawet nie tyle gabinetowy, co całkowicie zależny od nuncjusza i kilku hierarchów proces wskazania i oceny kandydatur na biskupa - to wszystko ujawniło się podczas procesu wyboru nowego metropolity krakowskiego z całą mocą.
Do tej listy dopiszmy całkowite ignorowanie głosu szeregowych duchownych i świeckich spoza układów. Konia z rzędem temu, kto wiem, dlaczego arcybiskup Marek Jędraszewski - naprawdę nie cieszący się uwielbieniem sporej części swoich księży, został na swoim stanowisku ponad półtora roku po przejściu na emeryturę, gdy inni metropolici byli odwoływani z dniem przejścia na emeryturę albo krótko później?
Nuncjusz gromił księży
Jakie były powody, dla których półtora roku trwała procedura wskazania nowego kandydata? I na ile jej przyczyną był fakt, że rozmaite niejawne frakcje w Kościele zwalczały się, a na ile było to (a taka sugestia też się pojawia) celowe działanie nuncjusza apostolskiego, który miał wskazywać kandydatury, które nie przejdą sita - a to umożliwi z kolei dalsze sprawowanie władzy przez arcybiskupa Jędraszewskiego?
I wreszcie: dlaczego nuncjusz tak mocno gromił księży krakowskich, którzy prosili o zmianę?
Oczywiście odpowiedzi na te pytania nie poznamy, bo system nominacji biskupich jest i pozostanie jeszcze długo, kompletnie nietransparentny i pozbawiony realnego wpływu świeckich i duchownych. Obecnie u jego podstaw leży wcale nie wola Watykanu (co tak często jest podkreślane), ale procedura.
Procedura, w której swoich następców wskazują obecnie urzędujący biskupi (podczas wizyt ad limina, konsultacji, spotkań z nuncjuszem lub dzięki osobistym wpływom w Kurii Rzymskiej), a także wskazani przez (często, co widać w Polsce, zblazowanego z biskupami) nuncjusza nieliczni duchowni.
Duchowny ostro o arcybiskupie Jędraszewskim. „Oczekuję od biskupa uczciwości”
Efekt jest zaś taki, że to wcale nie papież, ale właśnie rozmaite miejscowe układy zatwierdzane przez znajdującą się daleko Kurię Rzymską, zwyciężają. I promują zazwyczaj nie tyle najlepszych duszpasterzy, najlepszych zarządców, co księży, którzy najlepiej poruszają się po kościelnym światku, sprawnie ukrywają własne poglądy (bo po co się ujawniać z tym, że myśli się inaczej, niż przełożony) i surfują po opiniach kościelnego mainstreamu.
Pod płaszczykiem Ducha Świętego
Wpływ nie tylko wiernych, ale nawet księży na ten proces jest minimalny, i to nawet jeśli porównywać go do przeszłości kościelnej. Historycznie władze lokalne, ale też wierni czy kapituły złożone z księży, miały o wiele większy wpływ na wybory biskupów, a teraz pod płaszczykiem działania Ducha Świętego (bo to on ma przecież towarzyszyć wyborom biskupa) stworzono system, który w istocie replikuje się w kolejnych pokoleniach.
System ten - i jest to jeszcze smutniejsze, nie ma też wiele wspólnego z teologią urzędu biskupa. Ten ostatni ma być zaślubiony (to właśnie symbolizuje pierścień, który biskup nosi) konkretnej diecezji i zgodnie ze starą tradycją (od samego początku niekiedy łamaną) powinien pozostać w diecezji do końca swoich dni - tak jak małżonkowie pozostają ze sobą. Te zaślubiny nie dotyczą po prostu Kościoła, ale konkretnej diecezji, tak jak mąż nie jest zaślubiony po prostu kobiecie, ale konkretnej osobie.
Ta teologia nie zostawia wiele miejsca ani na biskupów pomocniczych (którzy są zaślubiani moim zdaniem jakimś od dawna nieistniejącym diecezjom w miejscach niegdyś chrześcijańskich, co generuje fikcję i prawną i teologiczną), ani tym bardziej na przenoszenie biskupów z miejsca w miejsce.
Tyle że tym - choć wiele słyszymy o tym, jak istotna jest w Kościele doktryna - nikt się nie przejmuje, bo istotniejsza jest wygoda, pragmatyka i możliwość zrobienia kariery w Kościele.
Zobacz także: Dobra decyzja i kilka złych sygnałów [OPINIA]
Można oczywiście powiedzieć, że się czepiam. Można powiedzieć, że to, o czym piszę, to jakieś rozważania filozoficzne, które nie mają znaczenia w konkretnym działaniu, ale wcale tak nie jest. Dwie polskie ważne metropolie i ich wierni przekonali się ostatnio, że są archidiecezjami drugiej kategorii, bo zabrano im metropolitę, by przenieść go gdzie indziej. Trudno nie zadać pytania, co poczuli księża i świeccy, których metropolici zapewniali, że czują się związani z archidiecezją, ale później ją opuścili?
Bajki dla naiwnych
Smutne jest także to, że to kolejny sygnał, że opowieści o rzekomych zaślubinach biskupa z diecezją to teologiczna mowa-trawa, bajki dla naiwnych. Prawda jest bowiem taka, że biskup odejdzie bez żalu, jak mu się wskaże nowe miejsce. Jeśli Kościół chce, byśmy poważnie traktowali jego teologię, to powinien zerwać z takimi zwyczajami. Chyba że chce jasno powiedzieć, że bycie biskupem to po prostu zwykły element kariery, a cała reszta do bajki dla naiwnych.
Istotnym problemem jest także to, że my - świeccy - wciąż dowiadujemy się o nominacjach jako ostatni, że nie mamy na nie żadnego wpływu, że wszystko decyduje się na górze, a potem jest nam łaskawie objawiane. Ten proces niestety nie sprzyja wyborowi najlepszych, a raczej wzmacnia tożsamość korporacyjną, niejasne powiązania i blokuje potrzebę komunikacji z wiernymi. My tak naprawdę w procesie wyboru biskupa jesteśmy niepotrzebni, a zatkać nam buzie można odwołaniem się do magicznej (i celowo używam tego słowa, bo tak dokładnie jest to przedstawiane) wspomnianej tu już roli Ducha Świętego w wyborze.
Warto też zwrócić uwagę na fakt, że - co stanowi poważny problem - urząd biskupi jest kompletnie niekontrolowalny. Relacje biskupa z księżmi i świeckimi, to czy umie się on z nimi kontaktować czy nie, czy spełnia swoje zadania czy nie, nie podlega to jakiejkolwiek adekwatnej ocenie.
Rzym jest daleko, a władza biskupa w diecezji jest niemal absolutna, co sprawia, że nie istnieją jakiekolwiek funkcje kontrolne. Wystarczy dobry układ z nuncjuszem i hulaj dusza piekła nie ma. I choć oczywiście są świetni biskupi, to jednocześnie są tacy, którzy po roku powinni zostać usunięci z urzędu. Tyle że nie ma narzędzi, by to przeprowadzić.
I wreszcie wszystko to podawane nam jest w sosie sakralnym - jako konieczny elementem religijnego traktowania urzędu biskupiego, jako efekt działania Ducha Świętego itd. Sakralizacja władzy oznacza zaś, niestety, często także sakralizację nadużywania władzy, sakralizację biurokracji i bronienie rozwiązań, które są czysto historyczne, a niewiele mają wspólnego z wiarą. Za to wiele z ochroną obecnych układów władzy.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".