"Za rok zapomną, że są Ukraińcami". Przerażający proceder Rosji
Kilkaset tysięcy ukraińskich dzieci porwano lub deportowano do Rosji. Za rok najmłodsze z nich już nie będą pamiętały, skąd pochodzą i co się z nimi stało – mówi dla Magazynu WP Daria Herasymczuk, pełnomocniczka prezydenta Ukrainy ds. praw dziecka i rehabilitacji dziecięcej.
Tatiana Kolesnychenko: 16-letni Serhij miał w Ukrainie krewnych, ale Rosjanie siłą umieścili go w rodzinie zastępczej. Kilka tygodni temu ukraińskie media opisały jego historię. Jak udało się go wydostać z Rosji?
Daria Herasymczuk: Jeśli znamy imię i nazwisko dziecka oraz miejsce jego przebywania w Rosji, jesteśmy w stanie sprowadzić je do Ukrainy. Niestety, Rosjanie bardzo pilnują, żebyśmy tych informacji nie mieli. Utajniają dane, ciągłe przenoszą dzieci w inne miejsca. Rozpraszają je na całym terytorium Federacji Rosyjskiej, żeby nie miały ze sobą kontaktu. Uniemożliwiają też kontakt z rodzinami w Ukrainie. Robią wszystko, żeby utrudnić poszukiwania i powrót dzieci.
Jednak Serhijowi udało się poinformować ukraińskie służby o miejscu, w którym się znajdował.
Nie mogę zdradzić, w jaki sposób to zrobił, bo Rosjanie natychmiast zablokują ten kanał i jeszcze bardziej utrudnią powrót ukraińskich dzieci do domu.
Mogę tylko powiedzieć, że Serhij wykazał się niesamowitą odwagą. Miał plan i konsekwentnie go realizował.
Jego rodzice zmarli niedługo przed rosyjską inwazją. Chłopak ze starszym rodzeństwem mieszkał pod Mariupolem, we wsi Nikolskie. Siostra, jako osoba pełnoletnia, mogła sprawować nad nim opiekę, ale okupanci wyciągnęli go prosto z domu. Wywieźli do okupowanego Doniecka, a potem do internatu w Rostowie nad Donem. Tam dowiedział się, że chcą go umieścić w rodzinie zastępczej.
Nie chciał tego, ale Rosjanie siłą zawieźli go pod Moskwę. Liczyli, że łatwo złamią nastolatka. Pójdzie do technikum, zostanie mechanikiem. "Ukraińskie dzieci łatwo się asymilują" – powtarza na każdym kroku rosyjska propaganda. Ale Serhij nie zamierzał wyrzekać się swojej tożsamości. Chciał wrócić do Ukrainy i był gotowy o to walczyć. Postanowił, że stanie się dla nowej "rodziny" niewidzialny. Nie będzie z nimi rozmawiać ani zwracać na siebie uwagi. Czekał na odpowiedni moment, aby zacząć działać. Jego plan się powiódł. W grudniu został odebrany na rosyjsko-ukraińskiej granicy.
Jest 125. dzieckiem, które udało się wyrwać z rąk Rosjan.
Ile ukraińskich dzieci mogło po inwazji trafić do Rosji?
Szacujemy, że kilkaset tysięcy.
Jednak liczby w oficjalnych statystykach są zdecydowanie mniejsze. Skąd te różnice?
Oficjalne statystyki zawierają tylko udokumentowane przypadki. To oznacza, że znamy imię, nazwisko, datę urodzenia dziecka. Według stanu na 03.01.2023 r. od początku inwazji zginęło 450 dzieci. Rannych zostało 872, zaginęło 358, odnaleziono 8597, a deportowano 13 876.
W rzeczywistości te liczby są wielokrotnie większe. Mamy dane wywiadowcze, a także relacje świadków, że na okupowanych terytoriach trwa przymusowa deportacja. Rosjanie wywożą całe rodziny albo porywają dzieci pod różnymi przykrywkami. Dokładnej liczby wywiezionych dzieci jednak nie możemy określić. Skala tego procederu wyjdzie dopiero po wojnie.
Rosjanie twierdzą, że "ewakuowali" pół miliona ukraińskich dzieci.
Żonglują tymi liczbami. W oficjalnych źródłach i mediach co rusz pojawiają się inne dane. Do tej pory największa liczba, którą widziałam, to 721 tys. "ewakuowanych" dzieci z Ukrainy. Te informacje w grudniu rozpowszechniały rosyjskie agencje.
Oczywiście jest to przekaz propagandowy, bo przed inwazją na okupowanych terytoriach łącznie mieszkało około miliona dzieci. Połowa z nich razem z rodzicami ewakuowała się na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. Część została deportowana do Rosji, część jednak uniknęła tego losu. Dlatego szacujemy, że do Rosji przymusowo wywieziono kilkaset tysięcy dzieci.
Według Rosji te rodziny z dziećmi "ewakuowały" się z własnej woli, bo nikt nie zmuszał ich do wsiadania do autobusów.
Z "ewakuacją" to nie miało nic wspólnego. Ludzie na okupowanych terytoriach nie mieli wyboru. Jeśli nie masz czym nakarmić dziecko albo boisz się wyjść z piwnicy ze względu na niekończące się ostrzały, nie zastanawiasz się, czy wsiąść w autobus. Chcesz ratować rodzinę.
Gdyby była to prawdziwa ewakuacja, Rosja musiałaby przekazać listy ewakuowanych osób do ONZ czy Czerwonego Krzyża, umożliwić mieszkańcom zajętego terytorium wyjazd na kontrolowane przez Ukrainę terytoria lub do innych państw. Zamiast tego ukraińskie rodziny trafiają w odległe rejony Rosji. Z większością nie mamy żadnego kontaktu. Znamy też przypadki, kiedy rodziny były siłą rozdzielane, a dzieci oddawane do adopcji.
Jak to?
Opowiem to na przykładzie 11-letniego Ołeksandra. Mieszkał z mamą w Mariupolu. Podczas ostrzału został poważnie ranny w oko. Matka zaprowadziła go do podziemi huty Ilicza, bo wiedziała, że tam znajdzie ukraińskich medyków. Pewnego dnia Rosjanie podstawili autobusy pod hutę i oznajmili, że "ewakuują" cywilów. Po drodze czekała ich filtracja, podczas której Rosjanie dokładnie sprawdzają każdego wjeżdżającego z terenów okupowanych. Matka Ołeksandra tej filtracji nie przeszła. Do dziś nie wiadomo, co się z nią stało. Jest na listach zaginionych.
Chłopca zawieźli do szpitala w Doniecku, gdzie usłyszał, że po wyleczeniu trafi do adopcji. Ołeksandr zaczął się sprzeciwiać. Tłumaczył, że ma babcię w Ukrainie i zna na pamięć jej numer telefonu. Rosjanie nie pozwolili mu zadzwonić. Zabronili też personelowi medycznemu dawać chłopcu telefon. W końcu, po dwóch miesiącach, Ołeksandrowi udało się skontaktować z babcią. Dzięki temu zdołaliśmy go uratować.
Ta historia niestety nie jest wyjątkiem. Takich sytuacji było znacznie więcej. Pokazuje jednak, że nie było żadnej "ewakuacji". Matka Ołeksandra miała wybór: zostać w Mariupolu i zginąć albo wsiąść do rosyjskiego autobusu "ewakuacyjnego".
Ale nawet, gdyby pojechała, to nie miałaby pewności, że Ołeksandr z nią zostanie. Wiemy, że nawet jeśli dziecko jest deportowane z rodziną, nie oznacza to, że nie trafi do adopcji.
Dlatego szukamy każdego ukraińskiego dziecka. Bez względu na to, czy było wywiezione samo, czy z rodziną.
"Adopcja" ukraińskich dzieci jest szeroko promowana w Rosji. Pełnomocniczka Putina ds. dzieci, Maria Lwowa-Biełowa, też "adoptowała" chłopca z Mariupola – Filipa. Czy wiadomo, co się stało z jego rodziną?
Nie wiemy, kim jest Filip i jakie były jego losy. Możliwe, że imię chłopca zostało zmienione. Przy wyrabianiu rosyjskich dokumentów dzieci mogą otrzymać nowe imiona i nazwiska, żeby jeszcze bardziej utrudnić ich poszukiwania. Jest to ogromny problem, zwłaszcza przy mniejszych dzieciach. One nie mogą same zwrócić się po pomoc, a za rok już nie będą pamiętały, skąd pochodzą i co się z nimi stało.
Wszystko, co mówi i robi Maria Lwowa-Biełowa, dokładnie dokumentujemy. Zrobimy wszystko, żeby ukraińskie dzieci wróciły do domu, zrobimy wszystko, aby ukarać Rosję za zbrodnie wojenne. Porywanie dzieci, deportacje, przymusowe oddawanie do adopcji to poważne naruszenia Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa.
Innymi słowy to, co robi Rosja, wyczerpuje znamiona ludobójstwa. Nie chodzi im o poprawienie swojej sytuacji demograficznej. Celem jest zniszczenie przyszłości Ukrainy.
Co opowiadają dzieci, które udało się wydostać z Rosji? Jak były traktowane?
Każde ma inną historię. Niektóre dzieci wywieziono do Rosji przez Donieck, inne przez Krym. Część trafiła do szpitali, w których panuje całkowity zakaz kontaktowania się ze światem zewnętrznym. Część mieszkała w obozach lub internatach, często odseparowana od rosyjskich dzieci.
We wszystkich relacjach jednak powraca ten sam wątek: próbowano im wpoić miłość do Rosji i nienawiść do Ukrainy. Zmuszano do śpiewania rosyjskiego hymnu, zabraniano mówić po ukraińsku. Próbowano siłą zrusyfikować.
Trudno mi jest nawet wyobrazić sobie, jak bardzo te dzieci czuły się w Rosji zagubione. Część z nich przecież straciła rodziców podczas ostrzałów. Niektóre dzieci były ranne. Każde nosi w sobie traumę wojny. Rozmawiam z nimi, słucham tych przerażających historii.
A potem jadę z raportem do ONZ, a tam rosyjska delegacja, która opowiada o tym wszystkim jako o szlachetnym uczynku. Oni "ratują", "ewakuują" ukraińskie dzieci. Rozdzielając je z rodzinami. To cały czas trwa.
Mówi pani o wywożeniu dzieci z terytoriów okupowanych pod przykrywką leczenia? Wcześniej w podobny sposób wywieziono kilkaset dzieci z obwodu charkowskiego. Miały jechać do obozu nad Morzem Czarnym, w międzyczasie obwód wyzwolono. Teraz Rosja odmawia wypuszczenia dzieci do domu.
Wyzwolenie obwodu nie miało wpływu na zamiary Rosjan. I tak nie wypuściliby dzieci do domu. Ten schemat już wcześniej był stosowany na innych okupowanych terytoriach. Teraz Rosjanie wymyślili badania medyczne dzieci w wieku do 17 lat. Cel jest ten sam – wywieźć je do Rosji pod byle pretekstem.
"Leczenie", "uzdrawianie" – jest to ładnie opakowane masowe porywanie dzieci. Przykładowo prawie 50 wychowanków domu dziecka w Chersoniu Rosjanie mieli zawieźć na Krym do sanatorium. W "rozporządzeniu" okupacyjnych władz jest nawet wskazana konkretna placówka, w której miały wypoczywać. Zamiast tego od razu przywieziono je do szpitala psychoneurologicznego, a następnie porozdzielano do internatów w całej Rosji. Do dziś nie wiemy, gdzie są te dzieci.