Bo chusta odsłaniała zbyt wiele, czyli jak zapłonął Iran
Kobiety palą hidżaby, symbol obyczajowej opresji ze strony państwa, mężczyźni je wspierają. A razem chcą upadku całego reżimu. Bo dotychczasowy okazał się niewydolny pod każdym względem. Irańczycy nie chcą dłużej żyć w biedzie i izolacji od świata. Iskrą, która wznieciła ten pożar, było zakatowanie przez policję obyczajową Mahsy Amini. Bezprecedensowe protesty trwają w całym Iranie.
Anna Śmigulec: Zaczęło się od tego, że 22-letnia Mahsa Amini zmarła, bo zdaniem policji obyczajowej miała nie dość starannie założoną chustę i wystawały spod niej włosy. Teraz protesty w Iranie rozlały się już na cały kraj i według ostatnich doniesień zginęło w nich 76 osób. Co tam się wydarzyło?
Jagoda Grondecka, iranistka, dziennikarka, korespondentka "Krytyki Politycznej": Wiemy, że Mahsa Amini została zatrzymana 13 września w Teheranie, dokąd przyjechała razem z bratem ze swojego rodzinnego Kurdystanu, żeby pozałatwiać jakieś sprawy.
Policja obyczajowa zauważyła ją w pobliżu stacji metra, zainterweniowała, po czym zawiozła na posterunek. I nie wiemy w gruncie rzeczy, co się wydarzyło potem. Najprawdopodobniej została po prostu skatowana przez te służby.
Świadkowie widzieli, jak policjanci uderzali jej głową o samochód.
Natomiast władze twierdzą, że doszło u niej do ataku serca i że już wcześniej miała problemy ze zdrowiem, dlatego tak niefortunnie zmarła po tym zatrzymaniu. Choć ojciec twierdzi, że była zupełnie zdrowa.
Prezydent Ebrahim Ra’isi zadzwonił nawet do jej rodziny i powiedział, że Mahsa była dla niego jak córka i że osobiście dopilnuje, żeby przeprowadzone zostało szczegółowe śledztwo w tej sprawie. Oczywiście, to się nigdy nie stanie.
Jak właściwie działa ta policja obyczajowa? Podobno ich biało-zielone furgonetki są znienawidzone przez Irańczyków. W ostatnich dniach zresztą władza wycofała je z ulic.
To prawda. To są służby, które w ciągu kilku lat potrafiły dokonać milionów zatrzymań. W większości nie kończyły się oczywiście aresztem, tylko zwyczajnym upomnieniem. A pretekstem do tego mogła być np. nieodpowiednio założona chusta, podarte jeansy, ubranie zbyt obcisłe lub w zbyt jaskrawych kolorach. Generalnie wszystko, co nie mieściło się w definicji stroju oraz zachowania skromnego i odpowiedniego dla przestrzeni publicznej.
Mężczyźni bywali zatrzymywani przez policję obyczajową za noszenie długich bród. To zresztą ciekawe, bo w sąsiednim Afganistanie rządzonym przez Talibów, który przecież powołuje się na te same boskie prawa, mężczyźni byli w latach 90. zmuszani do tego, żeby brody zapuszczać. I za pomocą pięści sprawdzano, czy mają odpowiednią długość.
Kiedy byłam w Teheranie, słyszałam poruszające relacje od samych Iranek. Na przykład znajoma, która mieszka na co dzień w Niemczech, ale ma irański i niemiecki paszport, przyleciała, żeby odwiedzić rodzinę i została zatrzymana przez policję obyczajową za to, że jej płaszcz i spodnie odsłaniały kostki i stopy w sandałach. Zabrali jej nawet paszport na kilkadziesiąt godzin.
Ale bywa gorzej. Zdarza się, że kobietom, które miały za bardzo odsłonięte kostki nóg, policja obyczajowa wkładała bose stopy do wiader z karaluchami. W ramach kary i żeby im przypomnieć, że stopy nie mogą być odkryte. Brzmi niewiarygodnie, jak się o tym opowiada z zewnątrz. Natomiast taka jest rzeczywistość Irańczyków.
Pani mówi o zatrzymaniach przez policję obyczajową. Ale Mahsa Amini została zabrana na posterunek na przymusowe szkolenie z zasad islamu. Czyli nie kończy się na pouczeniu czy wlepieniu mandatu?
Tak, to jest jedna z form nawracania obywateli przez policję. W języku perskim nazywa się ona Gaszt-e Erszad, a to oznacza dosłownie "patrol ds. przewodzenia". Więc w zamyśle i w teorii policja miała nawet nie tyle kontrolować, ile przewodzić duchowo społeczeństwu i wskazywać właściwą drogę. Natomiast w praktyce używa bezpośredniego przymusu - pod postacią zatrzymań, upomnień, czy właśnie ze szkoleń z zachowania.
Co ciekawe wcześniej, po rewolucji z 1979 r., działały podobne formacje wyodrębnione z innych służb mundurowych. Ale ta policja obyczajowa w obecnej formie została utworzona późno, bo dopiero w 2005 r. I dla wielu Irańczyków stała się symbolem obyczajowej opresji ze strony państwa. Ingerowanie w prywatną sferę życia, szczególnie dla młodszych Irańczyków jest już nie do przyjęcia.
Dla tego pokolenia, które nie pamięta rządów Rezy Szaha Pahlawiego, ani rewolucji z 1979 r., taki model działania państwa jest zupełnie oddalony od sposobu, w jaki oni myślą i w jaki chcą żyć.
Przeciwko takiemu ostremu podejściu opowiedziała się nawet konserwatywna Komisja ds. Promocji Cnoty i Zapobiegania Występkowi.
Nawet w talibskim Afganistanie braterski odpowiednik irańskiej policji obyczajowej, który działa na podobnej zasadzie, jest mniej rygorystyczny. Wysłannicy tego tzw. Ministerstwa Promowania Cnót i Zapobiegania Występkom chodzą po ulicach i interweniują, kiedy ktoś się zachowuje w sposób nieodpowiedni: słucha muzyki w samochodzie, lub niezamężna para siedzi razem w restauracji, lub ktoś jest niestosownie ubrany. Wtedy upomina się te osoby i przypomina im o właściwej drodze.
A jak wygląda ta chusta, którą noszą Iranki? Czy to hidżab okrywający tylko głowę, czy może czador, czyli rodzaj płaszcza, który wygląda jak namiot narzucony na głowę?
To zależy od tego, z jakiej klasy społeczno-ekonomicznej wywodzi się kobieta. I czy jest z miasta, czy z prowincji. W Iranie strojem, który tradycyjnie noszą kobiety jest czador, co rzeczywiście po persku oznacza namiot. I to jest duża czarna płachta, która zasłania całą kobietę, z wyjątkiem jej twarzy. Dosłownie: ogromny czarny namiot.
Natomiast w Teheranie czy w innych dużych miastach jak Isfahan, czy Shiraz, można zobaczyć młode dziewczyny w tunice czy płaszczu, które sięgają do połowy uda i zakrywają pośladki. Dla nich hidżab to chustka na głowie, która ledwo cokolwiek zakrywa, bo noszą kok lub koński ogon i na nim ta chusta się zaczyna.
I już od lat widać tendencję, że ten strój się zmienia, choć w pewnych ramach zostaje zachowany: właśnie to odzienie wierzchnie zakrywa pośladki i jest dłuższe niż zwykła bluzka. A chusta na głowie jest, ale bardzo różnie noszona, w zależności od indywidualnych kwestii: religijności czy obyczajowości tej kobiety.
Jakiś czas temu w Iranie pojawił się nawet ruch "białe środy", w ramach którego Iranki publicznie zdejmowały chusty, sprzeciwiając się obowiązkowemu noszeniu hidżabu. Zapoczątkowała go Masih Alinejad, która obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych. Musiała uciec ze względu na swój aktywizm antyreżimowy i prokobiecy.
Zobacz także
Ale przecież już kilkadziesiąt lat temu Reza Pahlawi wręcz zabronił kobietom noszenia chust i wszystkim nakazał ubierać się po europejsku, bo chciał zmodernizować kraj. Wtedy Iran był bardziej postępowy, a teraz się uwstecznia?
Tylko że ten Reza Szah, który tak bardzo chciał zeuropeizować Iran, zresztą wzorując się na Ataturku, lubił wracać w swoich wystąpieniach na różnych państwowych uroczystościach do przedmuzułmańskich korzeni Iranu. Do dziedzictwa imperium perskiego itd. I bardzo odżegnywał się od kultury islamskiej, która przyszła do Iranu w VII w. A to spotkało się z oporem wielu Irańczyków, bo dla nich była to ważna część ich tożsamości.
Wiele kobiet nie wyobrażało sobie wyjścia z domu bez założenia chusty. Zresztą do dzisiaj tak pozostało. Z drugiej strony, pojawiło się już pokolenie kobiet, które zwyczajnie nie chcą, żeby noszenie hidżabu było dla nich nakazem.
Ale na razie żadna kobieta nie może sobie wybrać, czy założyć chustę czy nie?
Na poziomie prawa wyjście bez chusty na głowie jest absolutnie zakazane. Ali Chamenei, obecny przywódca republiki islamskiej, który przejął schedę po Chomeinim, już od lat 90. podkreśla, że "trzymanie kobiet w hidżabie"- dosłownie - jest jednym z fundamentow, które ratują Iran przed popadnięciem w całkowitą zgniliznę moralną.
I znowu, to jest coś, co słyszymy w wielu krajach muzułmańskich: że kobiety muszą być stosownie ubrane, żeby nie kusić mężczyzn i przypadkiem ich nie prowokować do molestowania i popełniania przestępstw seksualnych. I właśnie za fasadą tych przepisów regulujących, jak kobieta ma się ubierać w przestrzeni publicznej, zawsze kryje się fałszywa troska o los i bezpieczeństwo kobiet. Ale też i biednych mężczyzn, którzy, nie daj Boże, mogliby zostać przez te kobiety sprowadzeni na złą drogę.
Tylko że coraz więcej irańskich mężczyzn sprzeciwia się takiej narracji, bo bardzo źle świadczy o nich. I coraz więcej mężczyzn w Iranie mówi: "Ale my nie chcemy być traktowani jak jakieś bezmyślne zwierzęta, które, jak tylko zobaczą kobietę, która ma odsłonięta głowę czy kostki nóg, od razu się na nią rzucą".
Czyli protesty zaczęły się od Mahsy Amini, to ona dała im twarz. Teraz w demonstracjach uczestniczy dużo kobiet, a za nimi poszli również mężczyźni. Ale co jest pod spodem? Jakie są emocje protestujących: wkurzenie, frustracja, zmęczenie? I jakie są ich motywacje?
Na pewno czuje się ogromne pokłady frustracji, wynikającej z tego, jak źle funkcjonuje to państwo i cały system. Przewodzą tym protestom ludzie młodzi, którym oficjalna retoryka, na której opiera się istnienie islamskiej republiki, całkowicie przestała wystarczać i odpowiadać.
W 2009 r. też mieliśmy w Iranie ogromne protesty, porównywalne z dzisiejszymi po względem skali, jednak mające inny charakter. Była to tzw. zielona rewolucja, która wybuchła po wyborach prezydenckich, powszechnie uznanych za sfałszowane. Zwyciężył w nich niezwykle kontrowersyjny prezydent Mahmud Ahmadineżad.
I wtedy pojawiały się co prawda pojedyncze hasła typu: "Śmierć dyktatorowi", natomiast protestujący domagali się głównie sprawiedliwości, reform, demokratyzacji, większej transparentności procesu wyborczego – jednak wszystko w ramach tego samego systemu.
A teraz Irańczycy są już niesamowicie sfrustrowani przede wszystkim sytuacją gospodarczą i tym, że Iran jest w bardzo trudnym położeniu: obłożony sankcjami z prawa i lewa. Irański system bankowy jest odcięty od światowego systemu SWIFT, Irańczycy od dawna nie mogą korzystać z kart kredytowych.
A to z kolei bardzo utrudnia prowadzenie biznesów, bo nie można np. zrobić przelewu z konta zagranicznego na irańskie. Obcokrajowiec w Iranie nie może zapłacić swoją kartą Mastercard czy Visa ani wypłacić pieniędzy z bankomatu. Tymczasem rośnie inflacja, galopują ceny podstawowych produktów żywnościowych.
W ostatnich latach nawet rodziny z irańskiej klasy średniej są po prostu wpychane w biedę. A jednocześnie widzą, że islamska republika przeznacza miliony czy wręcz miliardy dolarów na wspieranie islamistycznych bojówek w Libanie, Syrii i Iraku.
Już podczas poprzednich protestów pojawiały się hasła, że nas nie interesuje żadna muzułmańska wspólnota, nie interesuje nas Syria ani Liban, tylko nasze życie.
Później duże protesty wybuchły w Sylwestra 2018 r., kiedy państwo ucięło subwencje na paliwo. Tradycyjnie były one wysokie, bo Iran ma sporo ropy, więc paliwo było tam zawsze bardzo tanie. Ale wtedy z dnia na dzień podrożało o kilkadziesiąt procent. A pamiętajmy, że jest to kraj, w którym niezwykle trudno poruszać się np. komunikacją miejską, bo miasta są przeludnione, zwłaszcza Teheran, a komunikacja miejska mało sprawna. Większość ludzi jeździ samochodami i podwyżki były dla nich ciosem.
Później narastała frustracja wynikająca z tego, że na całym Bliskim Wschodzie Iran najgorzej poradził sobie z pandemią Covid-19.
Więc nastroje antyrządowe i poczucie, że rząd sobie nie radzi, że nie odpowiada na potrzeby obywateli, narastało już od lat.
I teraz Irańczykom już nie chodzi o to, żeby ten system się zreformował, bo wiedzą, że on nie ma żadnego potencjału do jakiejkolwiek wewnętrznej reformy. Oni chcą wreszcie zupełnego resetu i całkowicie nowego rozdania. I to z pewnością przeraża tę władzę.
No właśnie, jak władza reaguje na te protesty?
Od początku brutalnie je tłumi. Zresztą, na wszystkie protesty w najnowszej historii odpowiadała przemocą. Od zielonej rewolucji w 2009 r. protestujący byli bici, zabijani, aresztowani. Część z nich przepadała na zawsze w więzieniach reżimu, a ich rodziny nigdy się nie dowiedziały, co się z nimi stało.
Natomiast bezprecedensowe jest to, że tym razem protestujący masowo atakują siły bezpieczeństwa.
Widzimy to na licznych nagraniach: jak stają nawzajem w swojej obronie, np. kiedy jakaś osoba zostaje aresztowana, to kilkanaście czy kilkadziesiąt osób potrafi rzucić się na policjantów, czy wojskowych, którzy próbują "zaprowadzić porządek". Tego wcześniej w Iranie na taką skalę nie było, bo po stronie protestujących obowiązywała zasada: "Bez przemocy".
Teraz atakują - mimo ogromnego ryzyka. Bo już wiemy o co najmniej 76 osobach, które zginęły. A trudno powiedzieć, na ile to jest prawdziwa liczba. Bo reżim odpowiedział jak zawsze w takich sytuacjach: odłączył Irańczyków od Internetu i od najpopularniejszych serwisów społecznościowych. Żeby protestujący nie mogli się między sobą komunikować ani organizować oraz żeby informacje o tym, co się dzieje, nie wychodziły na światło dzienne i poza granice kraju.
Tym bardziej, że jesteśmy w bardzo ważnym momencie, bo znowu trwają renegocjacje w sprawie porozumienia nuklearnego. I według wielu dyplomatów było już o krok od powrotu do tego porozumienia i podpisania umowy.
Z drugiej strony, tym razem państwowe agencje prasowe podają zaskakująco wysokie i prawdopodobne liczby protestujących, którzy zginęli. Co można odczytać jako próbę zastraszenia Irańczyków ze strony władz i powstrzymania ich przed wychodzeniem na ulice i dalszym protestowaniem.
Przy tym wszystkim władza posługuje tymi samymi wymówkami, co zawsze: oskarża protestujących, że są agentami Zachodu, ogłasza, że protesty nie są oddolne, tylko inspirowane z zewnątrz, podkreśla, że to kwestia bezpieczeństwa i stabilności państwa. Co z kolei ma usprawiedliwić wyprowadzenie na ulice, jak w tym przypadku, regularnego wojska, żeby rozprawić się z protestującymi.
Więc jeśli chodzi o reakcje władz, to te protesty nie są żadnym wyjątkiem.
A nie jest wyjątkowe to, że aresztowani zostają również dziennikarze albo że kobiety zatrzymane podczas protestów są brutalnie traktowane? Jedna z nich opowiedziała BBC, że rzucili ją na ziemię, policjant postawił jej nogę na plecach, kopnął ja w brzuch, związał ręce i wrzucił do furgonetki. Że policja i wojsko grożą kobietom gwałtem i są zachęcani: "Bądźcie bezlitośni"?
Do takich sytuacji już dochodziło w przeszłości. Służby rozprawiające się z protestującymi zwykle były wobec nich bezwzględne i brutalne. Protestujący, którzy zostają aresztowani, nie mogą liczyć na żadną sprawiedliwość czy uczciwy proces. W Iranie jest takie przestępstwo "moharebeh", czyli wystąpienie przeciwko Bogu, szerzenie zepsucia na Ziemi.
Ponieważ irański reżim próbuje to przedstawić tak, że podniesienie ręki na islamską republikę, której przewodzi wykształcony teolog, jest tak naprawdę podniesieniem ręki na Boga i to jest przestępstwo karane śmiercią.
Do takich sytuacji też dochodziło w przeszłości – że osoby protestujące i wznoszące hasła: "Śmierć dyktaturze", "Śmierć Chameneiemu", "Precz z republiką islamską" były oskarżane o tę "moharebeh" i zabijane. Bo w Iranie obowiązuje kara śmierci i wykonuje się ją dosyć często.
Jaka jest skala tych protestów?
Jedne dane mówią o 40 miastach, inne nawet o 80. Protesty skupiają się głównie w północno-zachodnim Iranie, a pamiętajmy, że na zachodzie jest położony Kurdystan, z którego pochodziła MahsaAmini. Czy raczej ŻinaAmini, jak brzmiało jej kurdyjskie imię. Ale w oficjalnej zarejestrowanej wersji nie mogła go używać, ponieważ w Islamskiej Republice Iranu obowiązuje lista imion zaakceptowanych przez państwo i na niej nie znajdziemy żadnych imion kurdyjskich.
I część Irańczyków, a szczególnie Kurdów, podkreśla, że ważny jest ten aspekt etniczny. Część wręcz posuwa się do stwierdzenia, że gdyby Amini nie była Kurdyjką, to atak na nią nie byłby aż tak brutalny. Bo Kurdowie są bardzo mocno dyskryminowaną mniejszością etniczną w Iranie, którą ta islamska republika od lat tłamsi, stara się niemalże wymazać ich istnienie. Co na poziomie symbolicznym jest bardzo widoczne właśnie w samym imieniu tej kobiety.
Ale mimo że społeczeństwo irańskie jest złożone z różnych grup etnicznych, ma silne poczucie narodowej solidarności. A to bardzo pomaga mu w przeciwstawieniu się reżimowi. I tak np. w prowincji Zachodni Azerbejdżan wznoszono hasła, że Azerowie stoją ramię w ramię z Kurdami.
Dzięki temu te protesty rozlały się na miasta i miasteczka całego kraju, a nie ograniczyły tylko do Kurdystanu i Teheranu. Co ważne: wybuchły nawet w miejscowościach tradycyjnie będących ostoją reżimu jak święte szyickie miasto Kom, położone kilkadziesiąt km na południe od Teheranu.
Kto tam właściwie stoi u władzy? W znacznej mierze duchowni?
Irański system jest strasznie skomplikowany. To unikat na skalę światową. Wprowadził go imam Chomeini w 1989 r. i to była jego autorska koncepcja. On jest autorem dzieła "Welajat-efaqih", które tłumaczy założenia tego systemu. I to można przetłumaczyć jako "rządy sprawiedliwego prawnika".
Założenie jest następujące: zgodnie z doktryną szyickiego islamu, mieliśmy 12 imamów, z których ostatni zniknął i pozostaje w ukryciu. Do czasu, aż nie wróci, jego następcą na Ziemi i przywódcą jest prawnik muzułmański. Prawo tym samym jest oczywiście oparte na religii, mamy demokratyczne instytucje, ale z prymatem prawa boskiego nad ziemskim.
Więc w Iranie mamy prezydenta i parlament. Jednak na czele państwa stoi tzw. rahbar, co jest tłumaczone na Zachodzie jako "najwyższy przywódca". Tylko że nie znajduje uzasadnienia w perskim oryginale, bo w tym języku oznacza to po prostu: lider. A to sformułowanie "najwyższy przywódca" mocno zalatuje Koreą Północną i zawsze miałam poczucie, że to jest zachodni sposób na to, żeby propagandowo umiejscowić w debacie Iran i rolę tego rahbara. A był nim najpierw imam Chomeini, a po jego śmierci Ali Chamenei.
Rahbar jest wybierany przez Zgromadzenie Ekspertów, które również składa się z duchownych i prawników muzułmańskich. Najkrócej rzecz ujmując: irańskie elity polityczne składają się w zdecydowanej mierze z szyickich duchownych. Mamy tam sporo ciał, jak Rada Strażników czy Zgromadzenie Ekspertów, które się nawzajem kontrolują, ale nie ma sensu wnikać w aż takie zawiłości.
W każdym razie ich reżim jest daleki od demokratycznych standardów?
Jeszcze jakiś czas temu można było powiedzieć, że to nieliberalna i ograniczana religijnie demokracja. Jednak od pewnego czasu zdecydowanie widać, że zmierza w kierunku dyktatury religijnej. Myślę, że zauważyli to też sami Irańczycy.
A przyczyniła się do tego też niestety polityka Zachodu. Ponieważ to prezydent Donald Trump mocno pchnął Iran w kierunku, w jakim widzimy go dzisiaj.
Ale cofnijmy się o trzy lata, do 2015 r., kiedy prezydent Obama podpisał umowę nuklearną z Iranem. Wtedy na czele rządu stoi prezydent Hassan Rouhani, który jest również duchownym, ale należy do bardziej "liberalnych". W cudzysłowie, bo ciężko mówić o liberalizmie irańskich polityków w naszym europejskim rozumieniu. Rouhani starał się ograniczyć obecność i interwencje policji obyczajowej i generalnie otworzyć Iran na świat.
Byłam w Teheranie, kiedy podpisano to porozumienie i pamiętam ogromną radość Irańczyków. Tysiące skandujących i cieszących się ludzi na ulicach, nie tylko w Teheranie, ale też w innych miastach.
Prezydent Rouhani i ówczesny szef MSZ DżawadZarif zostali wyniesieni niemalże do rangi bohaterów narodowych. Co nie do końca podobało się bardziej twardogłowym politykom, którzy oskarżali ich o zbytnią miękkość i uległość w kontaktach z Zachodem. Bo takie było jedno z założeń islamskiej republiki – że ona nie będzie się kłaniać Zachodowi. Że będzie gotowa iść na zwarcie, ostrym kursem, a nie godzić się na jakieś ustępstwa.
Ale potem mieliśmy ten moment odwilży w kontaktach Iranu ze światem. Irańczycy zobaczyli, że tego rodzaju polityka i większe otwarcie oraz reformy mogą poprawić ich jakość życia i przynieść im o wiele większe korzyści niż takie ideologiczne zamykanie się i odgradzanie.
Więc kiedy w 2018 r. prezydent Trump, opierając się na bardzo wątłych przesłankach, niepotwierdzonych przez Międzynarodową Agencję Energii Nuklearnej, wycofał się z porozumienia nuklearnego, to dało tym najbardziej konserwatywnym irańskim politykom przyczynek, żeby znowu zacząć tę retorykę:
"Widzicie? Wy poszliście na ustępstwa, wy okazaliście się miękiszonami, a i tak wyszliśmy na tym, jak Zabłocki na mydle. A przecież mówiliśmy wam, że Zachodowi nie można ufać, że my musimy się jak najbardziej okopać ideologicznie i rządzić się po swojemu. I że nie będziemy chodzić na żadne kompromisy".
I w kolejnych wyborach prezydenckich zwyciężył Ibrahim Ra’isi, który był bardzo od Rouhaniego odległy. W żadnej mierze nie da się go nazwać reformatorem czy liberalnym politykiem. To raczej stary wyjadacz reżimu, znany z tego, że jako szef więziennictwa w latach porewolucyjnych osobiście odpowiadał za stracenie kilku tysięcy więźniów politycznych. Więc wśród wielu Irańczyków nie cieszył się najlepszą sławą. I to był jasny sygnał: że Iran po tym okresie obyczajowej i politycznej odwilży zmienia kurs i wraca do polityki mocno konfrontacyjnej wobec Zachodu.
I teraz trwa licytowanie się i wzajemne obwinianie na arenie międzynarodowej, np. Iran oskarża USA o "próby osłabienia stabilności i bezpieczeństwa", bo USA zapowiedziało nałożenie sankcji na irańską policję obyczajową itd. Czy to zaczyna być niebezpieczne również poza Iranem?
Oskarżanie Stanów Zjednoczonych i generalnie Zachodu o podsycanie niepokoju czy próbę destabilizacji reżimu to standardowa reakcja władz Iranu i to się dzieje przy każdej tego typu okazji. Jeśli chodzi o sankcje nakładane przez Zachód, to one mogą być skutecznym elementem prowadzenia polityki zagranicznej, ale jak się ich używa na zasadzie skalpela, a nie siekiery.
Bo warto wiedzieć, że w Iranie bardzo duży wpływ na funkcjonowanie państwa, ale też życie zwykłych obywateli ma tzw. Gwardia Strażników Rewolucji. Czyli elitarne oddziały wojskowe, które powstały po 1979 r. po to, żeby chronić zdobycze rewolucji islamskiej.
W teorii są formacją militarną, ale w praktyce rozrośli się przez te wszystkie lata do shadow state, czyli państwa w państwie. I obracają ogromnymi pieniędzmi, prowadzą gigantyczne interesy. Mają w posiadaniu np. liczne państwowe firmy, które wygrywają przetargi i wielkie kontrakty, choćby na budowę dróg czy budynków.
Około jedna trzecia irańskiego PKB jest kontrolowana bezpośrednio przez tę Gwardię Strażników Rewolucji. I ona też jest obłożona sankcjami przez Zachód, tylko że konsekwencje tego ostatecznie ponoszą zwykli Irańczycy.
Oni ubożeją, a tymczasem reżim, w tym Strażnicy Rewolucji nauczyli się bardzo sprawnie w tej obłożonej sankcjami rzeczywistości odnajdywać, np. pozyskiwać pieniądze z czarnego rynku, z obrotu narkotykami czy nielegalnego handlu bronią, choćby w regionie Bliskiego Wschodu, albo na wojnie w Syrii czy w Iraku. I bynajmniej od tego nie zbiednieli.
Natomiast koszty sankcji i tej całkowitej izolacji na arenie międzynarodowej odczuwają i ponoszą najbardziej tzw. zwykli ludzie.
Więc biorąc pod uwagę poprzednie doświadczenia, wątpię, że sankcje nałożone na policję obyczajową mogą jakkolwiek uderzyć w reżim. I mieć realne przełożenie na rzeczywistość. Ale pozostają ładnym gestem: że policja obyczajowa w Iranie łamie prawa człowieka i morduje Irańczyków, więc nałożymy na nią sankcje.
A dokładnie jak te sankcje przekładają się na życie zwykłego Irańczyka?
One od dawna miały być narzędziem, które osłabi reżim gospodarczo i skłoni go do ustępstw. Ale w rzeczywistości doprowadziły głównie do tego, że gospodarka zaczęła kuleć. Irańczycy nie mają z kim handlować. Europejskie firmy nie chcą robić interesów z Iranem, bo boją się amerykańskich sankcji. Więc zostało Iranowi niewiele rynków, do których może się zwrócić. Co najwyżej do Rosji czy Chin.
Np. Iran ma ropę, ale nie ma komu jej sprzedawać. Więc właśnie do Chin Iran eksportuje bardzo dużo ropy. Co oczywiście nie służy zachodnim czy europejskim interesom. Ale Iran stara się pozyskiwać pieniądze, gdzie się tylko da.
Teraz wypłynął głośny temat, że sprzedaje swoje drony Rosji. Które potem są używane w wojnie w Ukrainie. Czy np. sprzedaje broń i technologie w państwach afrykańskich, w których toczą się konflikty i wojny domowe. A to niestety odbywa się ze szkodą dla wszystkich i godzi w interesy na świecie.
W dodatku ostatnio Iran "zabłysnął" w pewnym niechlubnym rankingu?
Tak, został uznany za drugie najbardziej skorumpowane państwo na świecie.
A pamiętajmy, że Iran to rozległy kraj, liczący ponad 80 mln mieszkańców. Sama stolica: Teheran to wielka metropolia, licząca około 13 mln mieszkańców, która cały czas się rozrasta. A to stwarza duże pole do korupcji.
W jaką stronę zmierza sytuacja w Iranie? Czy te protesty mogą coś zmienić?
Trudno o optymizm. W ostatnich latach przy okazji każdych protestów w Iranie zachodnie media mówiły, że oto reżim już się chwieje w posadach. Co było bardziej myśleniem życzeniowym niż realną oceną sytuacji. Bo ten reżim jest bardzo mocno umocowany. I ma obecnie o wiele większy potencjał do tego, żeby swoich przeciwników brutalnie represjonować i protesty tłumić siłą, nie cofając nawet przed wyprowadzeniem na ulice wojska, niż do tego, żeby się wewnętrznie zreformować.
Niestety, jeśli protestujący chcieliby rzeczywiście zmienić władzę i obalić obecny reżim, to nie mają dla niego alternatywy. Bo nie ma żadnej politycznej opozycji sensu stricto z rzeczywistym doświadczeniem i zapleczem do rządzenia.
Z drugiej strony, te protesty są jednak wyjątkowe pod kilkoma względami. Przede wszystkim widać ogromną determinację Irańczyków. I fakt, że prowadzą je kobiety, a mężczyźni powszechnie się za nimi opowiadają. Na uniwersytecie w Shiraz np. mężczyźni skandowali flagowe hasło tych protestów: "Kobiety, życie, wolność!, a kobiety skandowały: "Mężczyźni, państwo, dobrobyt!"
Więc widać, że społeczeństwo chce zmian, szczególnie młode pokolenie Irańczyków.
Gdyby tym protestującym udało się mocniej skonsolidować, gdyby zaczął się wyłaniać jakiś charyzmatyczny lider, jakim w 1979 r. był Chomeini...
Ale na razie mają tylko te ogromne pokłady frustracji - że rząd jest bardzo opresyjny w kwestiach obyczajowych, a jednocześnie niewydolny, jeśli chodzi o zaspokajanie podstawowych potrzeb obywateli. Sytuacja gospodarcza jest od wielu lat zła i z roku na rok wyłącznie się pogarsza. Nie ma tam właściwie żadnego światełka w tunelu.
Anna Śmigulec, dziennikarka Wirtualnej Polski