W ostatnią drogę. Na Donbasie w śmierci nie ma nic wzniosłego
Jeśli Bóg istnieje, to odwrócił wzrok od Donbasu. Ludzie giną. I tu, na froncie, śmierć nie ma w sobie nic wzniosłego. Krew, robaki, kostnica. Ciało, kolejne, jeszcze jedno.
Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
***
Zasada jest prosta: Nie myśl.
Myślenie pociąga za sobą konsekwencje i Taras wie o tym lepiej, niż ktokolwiek inny.
Ale o nich opowie później. Teraz skupia się na nadchodzącym dniu. Zawsze zaczyna go od rozmowy z tym na górze. Ma tylko jedną prośbę:
- Boże, nie dopuść, bym musiał wieźć syna albo brata.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dobiega szósta rano. Stoimy na poboczu drogi gdzieś między Dnipro a Kramatorskiem. W ciemności tak gęstej, że można ją dotknąć. Marznąca mgła przeszywa do szpiku kości.
Taras odpala papierosa. Ogień na chwilę oświetla jego twarz: jasne, krzaczaste brwi, bulwowaty nos, szerokie usta.
Parę głębokich zaciągnięć i niedopałek ląduje pod butem. Taras pociera zmarznięte dłonie:
- Czas ruszać.
***
Trasa jak co dzień: odbiór ciał w przyfrontowych miasteczkach, rozładunek w Dnipro, powrót na bazę.
Tylko w Słowiańsku zatrzymuje się na dłużej.
Tutejsza kostnica jest jak z czarno-białej fotografii. Siermiężny, piętrowy budynek z białej cegły. Dwa wejścia. Po prawej – zgony niezwiązane z wojną, ale tylko w teorii. Bo w praktyce tędy na sekcje zwłok trafiają niemal wyłącznie dwa rodzaje ciał.
Pierwszy: samobójstwa. Sposób: najczęściej zastrzelenie się, rzadziej powieszenie. Powód: kłótnia z żoną, rozwód, ale u podstaw zawsze wyczerpanie psychiczne wojną. Drugi - śmierć naturalna. Zawały, udary, wylewy. Wiek denatów: 30-50 lat. U podstaw te same powody: wojna, wyczerpanie.
Taras parkuje przy zadaszonym wejściu po lewej. Tu swoje straty przywożą wszystkie brygady walczące na kierunku bachmuckim.
Dziś jest wyjątkowo tłoczno. Na dziedziniec wjeżdżają kolejne wojskowe pickupy. Jedni przywieźli ciała poległych prosto z pola bitwy. Inni przyjechali zobaczyć, czy w czarnych workach na zapleczu kostnicy nie ma żołnierzy z ich jednostek.
Dzień wcześniej jedna z brygad odbiła pozycje pod Makijiwką. Znaleźli pięć ciał. Prosto w polu. Stopień rozkładu: zaawansowany.
Ale zanim otworzą się czekające na zapleczu czarne worki, atmosfera na dziedzińcu kostnicy przypomina spotkanie towarzyskie.
Żołnierze stoją w grupkach, palą fajki, rozmawiają, dowcipkują. Obowiązuje ich ta sama zasada: Nie myśl, żyj.
Bo nikt nie jest ubezpieczony od "wejścia pod daszkiem".
***
Kiedyś do tego budynku całkowicie pozbawionego kolorów trafiały ciała cywilów. Osoby starsze, wypadki drogowe, z rzadka zabójstwa. Ruch niewielki, bo w końcu Słowiańsk przed "wielką wojną" był mieściną liczącą ledwie 110 tys. mieszkańców.
W pierwszych dniach rosyjskiej inwazji opustoszał. Kostnica również. Wszyscy pracownicy wyjechali. Została tylko Margo.
Jest przed trzydziestką. Pofalowane, ciemne włosy sięgają za pas. Trochę zbyt wydatne usta, ciut za długie rzęsy.
Teraz Margo rządzi. Wydanie, odbiór, koordynacja. Nie wie, ile chłopców wysłała do domu. "Dużo. Bardzo".
Pytam ją - jak sobie radzi? Ale ona tylko wzrusza ramionami i nie patrząc w oczy odpiera:
- Przyzwyczaiłam się.
- To tak się da? – nie odpuszczam.
Margo przystaje na chwilę. Z lekką irytacją w głosie mówi: Nie, nie da się. Ale czy opłakuję ich po nocach, to tylko moja sprawa. Tu jestem w pracy. Ktoś musi.
Dopala cienkiego papierosa i wchodzi do przedsionka kostnicy. Podłoga umazana krwią.
Igor i Wołodymyr też gaszą fajki, idą śladem Margo. Pierwszy poległy jest z ich brygady.
Szelest folii ocierającej o podłogę, chrobot zamka błyskawicznego, monotonny huk generatora zasilającego chłodnię.
W worku szerokie, nagie plecy.
Igor i Wołodymyr opowiadają: To Losza, pracował w zwiadzie. Chłopiec jeszcze, 20 lat miał. Świeża sprawa. Wczoraj zginął. Dron, granat, wybuch. Nie było co ratować. Rodzina już wie.
Taras: Odwróćmy go.
Igor: Nie trzeba. Głowa jest, ale twarzy nie ma.
Margo notuje. Mówi do Tarasa: Ciało wraca na zachód. Taras kiwa głową, razem z Igorem i Wołodymyrem wkładają czarny worek do samochodu-chłodni.
***
Pozostali żołnierze podchodzą bliżej przedsionka. Zapada cisza, na twarzach skupienie i ociężałość.
Kolej na pięć ciał znalezionych niedaleko Makijiwki.
Szuranie worków po podłodze, chrobot zamka błyskawicznego. Ciała zastygłe w nienaturalnych pozach.
Kim są? Jak zginęli? Kiedy? Wygląda na to, że ustalić to może jedynie badanie DNA. Twarze niemożliwe do rozpoznania. Skóra sczerniała, gdzieniegdzie już odsłoniła kości.
Jeden z żołnierzy rozcina kieszenie. Dyktuje:
Zapalniczka.
Dwie paczki czerwonych marlboro.
Obrazek Matki Boskiej.
Trzy tysiące hrywien, pięć dolarów.
Przy jednym z ciał znajduje książeczkę wojskową. Odczytuje nazwisko.
- Kurwa, to Pasza – wyrywa się jednemu z żołnierzy.
Ciszę zakłóca monotonne huczenie generatora.
Margo kończy notować. - Wszystkie pięć ciał jedzie do Dnipro - mówi do Tarasa.
***
Nazajutrz Taras powtarza kurs. Przyfrontowe miasteczka, na końcu Słowiańsk.
Pierwszy worek: Żołnierz w średnim wieku. Zaciśnięte, ubrudzone błotem dłonie. Oderwane opuszki palców. Obrączka nie chce zejść.
Drugi: Rudy mężczyzna, szew po autopsji przez całą klatkę piersiową. Samobójstwo.
Pod wejście po prawej podjeżdża zielona furgonetka. Z czarnego worka wystają duże, białe stopy. Też samobójstwo (strzał w głowę).
Trzeci worek. Z pickupa, zaparkowanego na dziedzińcu, wysiada ubrany w wojskowy mundur czarny Amerykanin. Jest wysoki, jego twarz pokrywa siwiejący zarost. Oczy ma zaczerwienione, wilgotne od łez. Obok niego niższy o trzy głowy Ukrainiec. Stara się uśmiechać, ale wzrok ma wystraszony, rozbiegany. Typowy objaw frontowej nerwicy.
Obaj szybkim krokiem zbliżają się do przedsionka. Teraz kolej na ich dowódcę. Zginął wczoraj.
- Był najlepszy – mówi krótko Witia. To on będzie eskortować ciało dowódcy do domu, przekaże żonie rzeczy osobiste. Ona jeszcze nie wie.
Kilku żołnierzy pomaga włożyć ciało dowódcy do chłodni. Kiedy jest już w środku, Amerykanin prostuje się jak struna. Salutuje, wykrzykując:
- Glory to Ukraine! (Sława Ukrainie!)
I cicho dodaje: "Żegnaj, przyjacielu".
Przez dziedziniec kostnicy przechodzi brudny, bezdomny pies. Spogląda, głodny, ale nie ośmiela się podejść.
***
Taras rozmawia z Bogiem każdego poranka, ale w głębi serca wątpi w jego istnienie.
Gdyby naprawdę był - czy pozwoliłby na tę niesprawiedliwość? Żeby jeden człowiek rozpętał wojnę? Żeby milion ludzi takich jak Taras, jego 25-letni syn i brat, musiał rzucić wszystko i iść walczyć?
Gdyby chociaż mieli broń. Może nie ginęliby tak licznie?
Ale tak nie jest. Ludzie giną. I tu, na froncie śmierć nie ma w sobie nic wzniosłego. Krew, robaki, kostnica. Ciało, kolejne, jeszcze jedno. Załadunek, rozładunek. Identyfikacja, przeszukanie, zdjęcie numeru porządkowego na zwłokach. Jedzie na zachód, jedzie do Dnipro. Znowu załadunek, rozładunek.
Honor odda rodzina. Pochowa jak należy.
Tu, na froncie, najwyższym wyrazem szacunku i miłości braterskiej jest ewakuacja z pola bitwy. Ciało ciężkie, włóż je do worka, przeciągnij przez błoto. Nad głową latają drony, ostrzał, a samochód kilka kilometrów dalej.
Bywało i tak, że trzech szło po poległego, a wracał jeden.
Nie wszystkich da się zabrać. A ile ciał wciąż tkwi w takich Bachmutach i Mariupolach? To nie są fortece, to wielkie mogiły.
Każdy ma kogoś zaginionego. Rodzina sąsiada dzwoni, płacze. Poszło ich piętnastu na zadanie i ani jeden nie wrócił. U jednych zaginął szwagier, u innych brat. Jedziesz do pracy, kogo dziś w worku zobaczysz? Byle nie syna, byle nie brata.
***
Ze Słowiańska wracamy już dawno po świcie. Niebo jest ociężałe, pokryte warstwą brudnych chmur. Ich kolor zlewa się z ciemnoszarą szosą.
Taras: - Wyobraź to sobie: wożę ciała od marca 2022 roku. Myślałem, że wszystko już w życiu widziałem. Ale znowu zdarza się coś, czego nie idzie zrozumieć.
Odbierałem ojca i syna. Braci bliźniaków. Chłopca, który się ożenił i równo miesiąc później wracał ze mną do domu.
Czasem to prawie puste worki. Kawałeczki kości, byle pobrać próbkę DNA. A i to nie zawsze jest możliwe. Znałem medyczkę. Młoda, piękna dziewczyna. Spłonęła żywcem w wozie. Nawet prochów nie można było zebrać. W papierach: zaginiona. Narzeczony nie mógł się z tym pogodzić, chciał ją pochować.
Wrócił tam, do tego wraku. Przebrał każdy węgielek. I wiesz, co znalazł? Brylant. Dał jej obrączkę. Złoto się roztopiło, ale kamień przetrwał. Udowodnił, pochował ją. To jest prawdziwa miłość.
Rozwala mnie od środka, kiedy zabieram ciała chłopców. Ostatnio był taki, rocznik 2004. Mówię do niego: dziecko, co tu do cholery robisz? Tobie rodzinę zakładać, dzieci płodzić. Ale on leży ubłocony, w zakrwawionej kurtce, prosto z okopu. On już mnie nie usłyszy. On jedzie ze mną w ostatnią drogę.
Kiedyś ta wojna się skończy. Kto będzie odbudowywać kraj? 50-latkowie? A ilu z nas wróci psychicznie chorych?
Taras zawiesza się na chwilę.
- Płaczesz? – pytam.
- Płaczę. Czasem płaczę jak dziecko. Nikt nie widzi, jak dużą cenę płacimy.
***
Myślenie ma swoje konsekwencje. Wie o tym każdy, kto zajmuje się ewakuacją ciał.
- W naszej jednostce pracował młody chłopak – opowiadają Igor i Wołodymyr.
Rok woził ciała. Nagłe zniknął. Znaleźliśmy go w okopie. Oczy pełne obłędu. Karabin wycelowany. Krzyczał: zaraz tu przyleci rakieta, nie zbliżać się!
Wezwaliśmy medyków. Więcej go nikt nie widział.
- Jest to praca, której 90 procent ludzi nie jest w stanie wykonać. Ale i tak wśród nas zdarzają się samobójstwa - mówi żołnierz z jednostki ewakuacyjnej na kierunku awdijiwskim.
Zasada "nie myśl, rób swoje" nie zawsze działa.
- Mieliśmy w Pokrowsku taką sytuację: do kostnicy przywieźli ciało 20-letniego żołnierza. Następnego dnia do tej samej kostnicy trafiła jego matka. Nie wytrzymała. Zabiła się. Rozłożyło mnie to.
***
Wczesnym popołudniem Taras dociera na bazę. Tę samą, z której wyjeżdżaliśmy w gęstej ciemności.
Teraz widać bramę à la "zamkowa", z dwoma wieżami. I duży parking, usiany kałużami. Niegdyś był tu zajazd. Teraz - siedziba jednostki specjalnej Sił Zbrojnych Ukrainy "Na Tarczy".
W Związku Radzieckim transport ciał poległych żołnierzy określano jako "ładunek 200". Bezosobowo i zbyt statystycznie - narzekali wolontariusze. Więc latem 2022 roku postanowiono zmienić nazwę na nawiązującą do spartańskiego hasła bojowego: "Wrócić z tarczą albo na tarczy".
Jako zwycięzca albo poległy.
Nad ranem samochody-chłodnie wyruszyły na większość odcinków frontu: łymański, bachmucki, awdijiwski, zaporoski. Teraz wracają na bazę. Osobny samochód wiezie worki, podpisane "ork". Dla nich, "orków", w Słowiańsku postawili osobny kontener, by nie leżeli zbyt blisko ciał Ukraińców.
Za chwilę zacznie się kolejny przeładunek. Część ciał zostanie przeniesiona do samochodu, który wyruszy do kostnicy w Dnipro. Głównie są to ciała żołnierzy, których tożsamość nie jest znana albo są wątpliwości. Jak w przypadku ciał znalezionych na pozycjach pod Makijiwką.
Ale część będzie czekać na popołudnie i powrót bezpośrednio na zachód Ukrainy.
Ale na razie jest chwila wytchnienia. Na stole w kuchni lądują szaszłyki, sałatka ze śledziem i chleb. Po dniu spędzonym w kostnicy żołądek mam ściśnięty, ale Taras nalega: No jedz, życie musi trwać dalej.
Taras pyta jednego z kolegów: Ty ile dzisiaj masz?
Ten odpowiada: Osiem. No, siedem i ciut-ciut.
Żarty, śmiech. Maski, pod którymi skrywają się zmęczenie i smutek.
Ciemnowłosy biznesmen ze Lwowa przed wojną prowadził masarnię. Wyrabiał wędliny i kiełbasy.
- Zakład pracuje dalej, tylko przynosi straty. Moi pracownicy martwią się, jak wykupić się od wojska. A mi jest wstyd, że żyję. To tacy jak my, 50-latkowie, powinni umierać, a nie młodzi chłopcy.
***
Droga do Dnipro ciągnie się w nieskończoność. Choć samochód-chłodnia jest oznaczony napisem "ewakuacja poległych", niewielu ustępuje miejsca na drodze. W końcu 30-letni Pasza nie wytrzymuje. Cicho kurwiąc pod nosem, włącza sygnały.
Musi jak najszybciej dowieźć ciała do kostnicy. Dobrze, że jest zimno. Bo w lecie jest najtrudniej.
- Kiedyś wiozłem ponad 20 ciał. Upał, zamrażarka nie nadąża. Podmraża tylko od góry. W kabinie nie idzie oddychać.
Taras nazwałby to "słodkim zapachem śmierci". Nie da się go z niczym pomylić.
Przy wysokich temperaturach wystarczy kilka godzin. Ciało zaczyna się rozkładać, robaki wydostają się z worków. Zostawiają na ścianach chłodni wzorki z krwi.
- Później myjesz samochód, a one ciągle skądś wypadają. W niektórych myjniach proszą nas, by więcej nie przyjeżdżać. Za dużo krwi. Odstrasza klientów.
Dasza już czeka pod kostnicą w Dnipro. Wątła, krótko obcięta studentka codziennie przychodzi, żeby pomóc w wyładunku ciał.
– To mój wkład – mówi lakonicznie.
Worek, wózek. Kolejny. Potem sekcja zwłok. Pobranie próbki DNA i czekanie. Czasem pół roku, a często nawet dłużej. Kolejka jest duża. Dla rodzin czas się ciągnie niemiłosiernie, w sercu kiełkuje nadzieja: a może jednak żyje, jest w niewoli?
A potem na progu staną pracownicy biura poborowego. Słowa są zbędne. Sam ich widok, ich spuszczony wzrok mówi, z jaką wiadomością przychodzą.
Dalej są omdlenia. Histerie. Wyparcie. "To pomyłka. On żyje!". Albo: "Żebyście spłonęli w piekle! Dlaczego on nie żyje, a wy tak?!".
Część rodzin dowie się, że ich bliscy już zostali pochowani. Mogiła numer taki i taki. Cmentarz krasnopilski, obrzeża Dnipro. Można ekshumować, przewieźć bliżej domu.
Aleja Bohaterów pojawiła się tu jeszcze w 2014 r. podczas "małej wojny". Ale od 2022 roku rośnie w niekontrolowany sposób. Bezkresne pole, hulający wiatr, niekończący się łopot flag.
Czasem kapelan ks. Dmytro Poworotnij idzie z procesją w samo południe. Buty grzęzną w błocie. Zdarza się, że chowa kilkanaście ciał na raz.
Nabożeństwo, salwa. Tabliczka: "Tymczasowo nieznany obrońca Ukrainy". Krzyż, rusznyk (haftowany ręcznik), kopiec piasku.
Obok, w rzędach, ciągną się setki świeżo wykopanych grobów. Czekają na ludzi, którzy jeszcze walczą.
***
Ciała, których tożsamość nie budzi wątpliwości, od razu zostaną przetransportowane do domu.
Samochód-chłodnia rusza na zachód Ukrainy późnym popołudniem. Temperatura spada poniżej zera, śnieg zasypuje oblodzoną szosę. Kierowca, który też ma na imię Taras, jedzie powoli, bardzo ostrożnie.
- Zjeździłem wszystkie miasta od Dnipro aż do Użhorodu (położone na granicy z Węgrami – red.). Ale nic oprócz kostnic nie wiedziałem – mówi Taras.
Na desce rozdzielczej leżą dokumenty. Najmłodszy z chłopaków miał 21 lat. Najstarszy był tuż po pięćdziesiątce.
Pierwszy przystanek w Winnicy. Rozładunek. Pracownik kostnicy: To już ósme ciało w ciągu nocy.
Taras przekazuje dokumenty, czysty mundur do pochówku oraz rzeczy osobiste: złoty krzyżyk na łańcuszku, plecioną żółto-niebieską bransoletkę. Uwagę przykuwa czarna spiralna gumka do włosów.
Czy należała do córki? Może dała mu w ostatniej chwili, kiedy wychodził z domu?
Patrząc na rzeczy osobiste zmarłego, można sobie wyobrażać, jakim był człowiekiem. Ale lepiej tego nie robić. Złota zasada jest jedna: nie myśleć, pracować.
***
Do Łucka docieramy o siódmej rano. Na wjeździe do miasta już czekają wolontariusze. Zaparkowane po obu stronach szosy auta z ukraińskimi flagami dołączają do kolumny. Trąbiąc, jadą aż do kostnicy.
Minuta ciszy. Ciało znika wewnątrz budynku.
Ale dziś to dopiero początek.
Kilka dni wcześniej pracownicy biura poborowego stanęli na progu Tetiany Miałkowskiej. Niedowierzanie, rozpacz.
Mykoła, 28 lat. Matka malarka, babka poetka. Skończył kulturoznawstwo, pracował w lubelskim urzędzie miejskim. Rzucił wszystko, żeby jechać na wschód. Chciał walczyć.
Na wideo nagranym parę miesięcy przed śmiercią widać wysokiego chłopaka. Wysportowana sylwetka, subtelne rysy twarzy. Z oczu bije łagodność.
"Wychowany. Wykształcony. Inteligentny" – później powiedzą o nim koledzy.
Byli z nim tego ranka. Kierunek łymański. Zjedli właśnie śniadanie, kiedy wpadł dowódca. Na pozycjach jest bardzo gorąco. Wolny dzień odwołany, wszyscy jadą na zadanie.
O godzinie 11:45 Mykoła pisze do Tetiany: Cześć, mamuś.
Godzina 12:15. Wysiadają z samochodu w pobliżu pozycji. Kilkaset metrów marszu. Rosyjski dron upuszcza granat. Przystojna twarz znika. Kostnica w Słowiańsku. Droga do domu.
***
Pożegnanie z Mykołą zaczyna się o godzinie jedenastej. Zabytkowy kościół w centrum miasta. Księża prawosławni, rzymsko-katoliccy, greko-katoliccy. Tłum ludzi.
Kobiety: obolałe, blade twarze w czarnych chustach.
Mężczyźni: mundury, zmęczenie, otępienie. Przywykli do pogrzebów.
Kościół: zapach kadzidła i chryzantem. Trans nabożeństwa co jakiś czas przerywa spazmatyczne łkanie, mikrowybuchy płaczu.
Droga na cmentarz. Miasto zamiera. Mykoła jedzie w ostatnią drogę. Kolumna na sygnale sunie powoli. Samochody zjeżdżają na pobocze. Przechodnie klękają. Pracownicy butików, aptek, sklepów spożywczych na głównej ulicy wychodzą na zewnątrz. Jedno kolano na ziemię, głowy pochylone.
Kolumna sunie dalej. Pracownicy urzędu miejskiego i skarbówki ustawiają się przy krawędzi chodnika. Wielu trzyma flagi. Większość nie ma siły podnieść wzroku.
Ruda ziemia odgarnięta na biały śnieg. Grabarze trzymają się z boku. Ostatnie słowo, modlitwa, salwa honorowa. Bezsilny płacz matki. Garść ziemi do grobu.
Oby była lekka.
Tatiana Kolesnychenko jest dziennikarką Wirtualnej Polski.
Zdjęcia - Maciej Stanik.