Ludzie się kończą
Żołnierz nie śni o amunicji i medalach. Po nocach widzi dom. Rodzinę, bliskich. Obraz tak wyidealizowany i odległy, że aż irytujący. Niebo nad ukraińską linią frontu przybiera barwę wściekłego gniewu na tych, co żyją w cywilu, jakby wojny nie było. Ale najczęściej ma kolor zmęczonej szarości.
Donbaski spleen
Poranek był daleki od tego, by nazwać go pięknym. Ale po raz pierwszy od wielu dni tłuste od smogu niebo nie spływało prosto na głowę.
Lekki mróz ściął błoto na polnych drogach, a wiatr przegnał nisko zawieszone chmury i nawet gdzieniegdzie odsłonił trochę słońca.
Wyżyna Bachmucko-Torecka przedstawiała sobą typowy donbaski krajobraz: monotonnie ciągnące się pagórki, znad których nienaturalnie i gwałtownie wyrastały czarne hałdy. Równie potężne, jak ponure.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rostysław jeszcze kręcił się na pryczy w ziemiance, schowanej za rzadką linią drzew, z części których zostały już tylko osmalone kikuty. Dryfując między snem a rzeczywistością próbował przywołać w pamięci najdroższe obrazy: piękna żona, uśmiechnięta buzia synka, skąpane w delikatnym słońcu mieszkanie pod Lwowem.
Myśl o domu rozlała się ciepłem po ciele, krążyła w żyłach. Nagle wróciła świadomość. Podstępem podsunęła wątpliwość: dlaczego własna rodzina wygląda jak w folderze reklamowym?
Prawie dwa lata na froncie. 15 dni urlopu w domu. Obraz najbliższych stał się tak wyidealizowany i odległy, że aż irytujący.
Rostysław otworzył oczy. W nozdrza uderzył zapach wilgotnej ziemi. Gdzieś pod pryczą popiskiwały myszy. Na zewnątrz spadały pociski.
Ciepło znikło. Wróciły ociężałość i zmęczenie. Uczucia, które każdy na froncie zna aż nazbyt dobrze.
Przez wszystkie piekła
- Tak się składa, że mamy w Ukrainie dużą niesprawiedliwość – mówi Mychajło.
Dowódca baterii artylerii przeciwlotniczej 80. Samodzielnej Brygady Desantowo-Szturmowej ma 24 lata, ale wygląda na co najmniej dziesięć więcej. Cerę ma bladą, oczy zmęczone. Ale spojrzenie niespokojne, wyostrzone i ciągle czuwające.
Siedzimy na pryczy w ziemiance schowanej za rzadką linią drzew i osmalonych kikutów. Na kuchence turystycznej grzeje się woda na kawę.
Ziemia wzdryga się co kilka minut.
Już w nocy było wiadomo, jaka szykuje się pogoda i że nic dobrego to nie wróży.
Ledwie zaczął się świt, Rosjanie poderwali drony. Lancety, Orlany - coraz nowsze modele, coraz sprytniejsze. Krążą niczym sępy nad linią frontu. Zbyt wysoko, by trafić je z broni strzeleckiej. Zbyt licznie, by uruchomić schowaną w krzakach "Striełę -10" (poradziecki samobieżny przeciwlotniczy zestaw rakietowy). Amunicji wiecznie brakuje.
Pozostaje tylko czekać na rozkazy. Czekać i słuchać. Za dronami w ruch poszła artyleria.
Bum. Bum. Bum. Systematycznie, co kilka minut. Bliżej, dalej.
W końcu trafią.
Każdy wie: im dłużej tu, tym mniejsze szanse na powrót do domu.
Chciałoby się odliczać dni, ale lepiej tego nie robić. Już nikt nie ma złudzeń: wojna będzie trwała lata. Na demobilizację szanse są marne. Czas służby zawodowych żołnierzy, ochotników i zmobilizowanych jest nieograniczony.
Każdy wie: z wojska można się zwolnić w dwóch przypadkach. Tracąc kończynę lub życie.
Dla brygady Mychajła wojna trwa już dziesiąty rok. Jako jedna z pierwszych trafiła na Donbas w 2014 roku, kiedy kierowani przez Rosję separatyści wszczęli rebelię. To doświadczenie bojowe okazało się bezcenne w lutym 2022 r. Kiedy Rosja dokonała pełnowymiarowej inwazji na Ukrainę, wojsko w 70 procentach składało się z nieprzygotowanych cywilów. Więc przez prawie dwa lata brygadę przerzucano z jednego piekła w drugie.
Charków, Chersoń, Bachmut, Zaporoże. W końcu znowu tu, kilkanaście kilometrów od Bachmutu.
- Nasza brygada wykonała zadania, ale została zdziesiątkowana – mówi Mychajło.
Niektóre jednostki są nieskompletowane w jednej trzeciej. W innych sytuacja jest jeszcze gorsza. Brakuje ludzi. Wielu żołnierzy wprowadza się na pozycje na stałe.
Rostysław, starszy grupy, Iwan - strzelec i niewidzący na lewe oko kierowca Eduard już piąty miesiąc tkwią w ziemiance. Nie ma ich kto zmienić.
Zobacz także
Mychajło: - Na początku inwazji ludzie szturmem brali biura poborowe. Miałem biednych, bogatych, biznesmenów, robotników. Wszystkich łączył patriotyzm i poczucie obowiązku. Teraz? Ludzie myślą tylko o tym, jak uciec za granicę. Nie może być tak, że milion osób powołanych do wojska załatwia sprawę za 40 milionów ludzi, mieszkających na tyłach.
Miliony na imprezę
Jest ósma rano. Mykoła, dowódca saperów, parkuje auto na podjeździe do przyfrontowej wsi. Zawiesza nieprzytomny wzrok nad kierownicą. Parę godzin temu jego grupa wróciła z zadania.
Żeby chronić się przed rosyjskimi dronami, saperzy pracują tylko pod osłoną nocy.
- To już nie jest zmęczenie. Wszyscy jesteśmy na granicy wyczerpania.
Mykoła dokładnie wymawia każde słowo, ale i tak co jakiś czas lekko się zacina. Jąkanie jest częstą przypadłością żołnierzy. Skutkiem psychicznych traum, załamań, wykończenia. Parę miesięcy temu kolegę Mykoły rozerwała mina. Z ciała został tylko dziesięciocentymetrowy fragment kości.
Mykoła: - W ciągu dwóch lat byłem tylko raz na urlopie. Przecierałem oczy ze zdumienia. Tu piekło, giną ludzie, brakuje wszystkiego. Tam: życie trwa w najlepsze. Drogie samochody, imprezy. A to wesele we Lwowie… Po prostu złość bierze.
O weselu we Lwowie słyszał każdy na froncie. Ona: Roksolana Moskwa, córka znanej prawniczki. On: Rostysław Ilnyckyj, były prokurator. Dzieci z dobrze ustawionych rodzin. O takich w Ukrainie mówią "mażory". Wesele trwało dwa dni: pięciogwiazdkowy hotel, 500 gości, występy gwiazd i dwumetrowy tort.
Mychajło: - Szlag trafia, kiedy to oglądasz. Siedzisz w okopach po kolana w błocie, marzniesz, myszy cię żywcem zżerają, a oni wydają miliony na imprezę.
Zobacz także
Mykoła: - Wojna dziś trwa tylko dla nas - żołnierzy oraz dla naszych rodzin i bliskich. Reszta już siedzi za granicą albo z kupionymi papierami. A potem cywile nam mówią: ustawowych 30 dni urlopu za dużo. Zachód daje broń, więc skończmy wojnę, a potem będziemy świętować i odpoczywać. Nic tak nie demoralizuje, jak niesprawiedliwość.
Amunicja dla biednych
Świt. Drobny śnieg przyprószył pożółkłą trawę. Trzech rosyjskich żołnierzy skrada się w kierunku ukraińskich pozycji. "Antyfryz", pilot grupy aerozwiadu "Foxtrot", wciska guzik na dżojstiku. Dron upuszcza granat.
Bum.
Dwóch ocalałych przykrywa się rannym. Ten jeszcze się rusza.
"Antyfryz" uważa poranek za udany. Z kieszeni wyciąga długi łańcuszek zawleczek od granatów. "Girlanda na choinkę".
Tyle że nastrój jest daleki od świątecznego.
- Chce się do domu. Mógłbym wziąć urlop, ale kto pójdzie zamiast mnie na pozycje? Nowych ludzi trzeba szkolić co najmniej pół roku, ale chętnych nie ma. Pracować coraz trudniej.
Na początku inwazji brak amunicji zmusił Ukrainę do szukania rozwiązań. Okazało się, że znacznie tańsze drony mogą skutecznie niszczyć piechotę i ciężki sprzęt. Na froncie nazywano je "amunicją dla biednych". Prawie dwa lata później amunicji nadal brakuje. Ale dronów też. Zbierać pieniądze na ich zakup jest coraz trudniej.
Za to Rosja poszła do przodu.
- Skopiowali naszą taktykę. Mają niewyczerpane zapasy dronów, atakują nawet pojedynczych żołnierzy. Zrzucają granaty w nocy. My tego nie robimy, bo nocne drony są bardzo drogie. Mają też w okopach pełno antydronowych systemów, uziemiają nasze ptaszki. Ponosimy straty.
Na tyłach wróciło normalne życie. Ukraińskie władze lokalne inwestują w budowę dróg i stadionów. Rząd daje miliony na kręcenie patriotycznych seriali. A front nadal trzyma się pomocą wolontariuszy.
- Wojna trwa dziesiąty rok, a my wciąż nie ogarnęliśmy własnej produkcji dronów - "Antyfryz" podnosi ciemne oczy: - Na tym etapie przegrywamy.
Nigdy nie lekceważ przeciwnika
W ukraińskich mediach Rosjanie od początku byli przedstawiani jako banda nieudaczników. Za to ukraińscy żołnierze jako nadludzie. Silni, niezłomni, odnoszące same peremohy (zwycięstwa).
Ta narracja miała uspokoić społeczeństwo, ale zamiast tego je rozluźniła. Rozbudziła oczekiwania. Z fotela przed telewizorem każdemu się wydawało, że tej jesieni ukraińskie wojsko będzie co najmniej na Krymie.
Mychajło: - Nigdy nie lekceważ przeciwnika. Rosjanie potrafią skutecznie walczyć.
Szybko się otrząsnęli po stratach.
Mykoła: Od kiedy zajęli Bachmut, zmienili taktykę. Teraz nie lenią się i ryją okopy. Mają od tego specjalne oddziały.
Fortyfikacje powstają nie tylko na kierunku zaporoskim. Podziemne labirynty na wysokość człowieka, wzmocnione betonem, połączone z okopami – pojawiają się na całym froncie.
- Nasza artyleria próbowała atakować takie schrony w Karmazyniwce w obwodzie ługańskim. Bez skutku – mówi Mykoła.
Najwyższa zdrada
Na froncie mnożą się pytania do władz.
Pamięć o tym, jak Zełenski zjednoczył Zachód wokół Ukrainy, odchodzi w miarę tego, jak coraz rzadziej na ukraińskich drogach widać konwoje z bronią od sojuszników.
Dyplomację na froncie przelicza się na sztuki amunicji. Jej coraz częstsze braki i doniesienia o korupcji w Kijowie osłabiają autorytet prezydenta.
Rosja te nastroje podgrzewa.
- Mamy nie Radę, tylko Zdradę Najwyższą. Siedzi tam 400 posłów. Po co? Żeby tylko kraść! Choinki za 650 milionów stawiają. Pogonić ich gdzie pieprz rośnie, z nimi nigdy nie wygramy wojny - mówi żołnierz walczący w Awdijiwce.
Choinka za pół miliarda hrywien to kolejny przebój na froncie. Każdy o niej przeczytał, ale mało kto wie, że był to fake news. Podobnie mało kto wie o tym, że po luksusowym weselu we Lwowie pan młody otrzymał powołanie do wojska.
Donbas płonie, w Kijowie kręci się karuzela
Plac Sofijski w Kijowie. Pod główną choinką (tą prawdziwą, ufundowaną przez sponsorów) od rana zbiera się spory tłum. Spacerowicze nieśpiesznie przemierzają eleganckie, świątecznie ozdobione ulice miasta.
Co kilkaset metrów widać plakaty łudząco podobne do reklam hollywoodzkich filmów akcji. Tylko zamiast amerykańskich gwiazd są na nich ukraińscy żołnierze, walczący z orkami jak z "Władcy Pierścieni".
"Bij się w trzeciej szturmowej" – zachęca napis.
We wrześniu ministerstwo obrony rozpoczęło prace nad nową strategią mobilizacyjną. 3. Brygada Szturmowa, która powstała na bazie pułku Azow, jako pierwsza odeszła od poradzieckiego systemu mobilizacji i postawiła na rekrutację ochotników na określone stanowiska.
W ukraińskich serwisach rekrutacyjnych można dziś znaleźć takie oferty pracy: operator dronów bojowych, strzelec, żołnierz grupy szturmowej, kierowca, medyk. Całość kampanii opatrzona hasłem: "Wojsko potrzebuje różnych zawodów".
Dowództwo brygady mówi o dużym zainteresowaniu i zapowiada, że już na początku roku stanie się największą jednostką w Ukrainie. To jednak nie zmieni radykalnie sytuacji na froncie.
Podczas podsumowującej rok konferencji prasowej Zełenski powiedział, że sztab generalny zażądał zmobilizowania 500 tysięcy ludzi. I że jest gotowy podjąć trudną i bardzo niepopularną decyzję o obniżeniu wieku poborowego do 25 lat (obecnie jest 27).
Ale nawet gdyby udało się powołać taką liczbę żołnierzy, pozostaje pytanie skąd wziąć środki na ich utrzymanie, umundurowanie, uzbrojenie. Ktoś musi zostać, żeby płacić podatki.
Już teraz jest problem z wypłatami za odniesione na froncie rany. Dowództwo niektórych jednostek ignoruje wnioski żołnierzy, co kończy się coraz częstszymi pozwami. Sprawę komplikuje fakt, że po wyborach prezydenckich w Rosji, rozpisanych na marzec, Putin może ogłosić kolejną falę mobilizacji.
Niech będą ruble
Chętnych, by iść na front nie ma, więc biura poborowe coraz częściej zaglądają do siłowni, centrów handlowych, a nawet hoteli spa na zachodzie kraju. Szukają "uchylantów", czyli dekowników. Wręczają im wezwania. Ci wrzucają do internetu filmiki pełne oburzenia i często zasadnych oskarżeń o naruszenie praw człowieka.
Na froncie je oglądają. Przepaść między "tu" a "tam" pogłębia się.
Wielu żołnierzy widzi w tym powtórkę z 2016 roku.
- Kiedy w 2014 roku zaczęła się wojna w Donbasie, wszyscy nas po rękach całowali. Potem zaczęły się teksty: "Ja cię na wojnę nie wysyłałem". I zero szacunku. Czasem chciałoby się wszystko rzucić w cholerę. Niech w Kijowie będą ruble. Co wtedy ludzie powiedzą? Jak Zachód zaśpiewa? – mówi ranny żołnierz, z którym rozmawiamy w Kijowie.
Rostysław: Ludzie opuścili ręce. Już nie interesują się wojną. Jest trudniej zbierać pieniądze na potrzeby brygady. Żyjemy w różnych rzeczywistościach. To bardzo przygnębia, rozczarowuje i wk**wia. Albo jak jedna całość zwalczymy Rosję i zamkniemy to pytanie na zawsze, albo wojna będzie trwała w nieskończoność. Ukraina musi znowu się zjednoczyć.
Wołodymyr, ochotnik z policyjnej brygady szturmowej "Łut" (Furia): – Morale opada, bo walczymy z karabinami przeciwko dronom i artylerii. Nikt nie ufa dowódcom. Są bez doświadczenia bojowego, ale z ambicją. Niektórzy mówią wprost: "wszystko jedno, ilu was zginie, mam wrócić z odznaczeniem Bohatera Ukrainy". Nie da się tak. Lepiej negocjować pokój, niż ginąć na marne.
Ostatni zgasi światło
- Wszyscy rzucają się na "uchylantów", a ja ich rozumiem. Rozumiem, dlaczego zwykli ludzie nie chcą iść walczyć. Gdzie są nasze elity? Ich dzieci już dawno są za granicą albo mają "czwarte stadium raka" i "gruźlicę". Oni nigdy nie trafią na front. Walczyć poszli porządni ludzie, bo wierzyli, że tak należy. Ich już nie ma na tym świecie – mówi Wołodymyr.
Ma około czterdziestki, długą brodę i wydatny brzuch. Codziennie dostarcza ciała poległych w Awdijiwce do kostnicy w pobliskim Pokrowsku. Odór rozkładu jest tu zatęchły. Przez dwa lata wojny wżarł się w mury kostnicy i otaczających ją blokowisk. Unosi się na setki metrów, nie daje złapać tchu.
- Kiedyś odtajnią liczby poległych. Wtedy wszyscy przeżyją szok. Piechota u nas to materiał eksploatacyjny. Najpierw zasób ludzki, potem straty. Idą do walki bez przykrycia, bo nie ma lotnictwa, artylerii zbyt mało. Bronią, ale giną tuzinami. Jak Rosjanie jakiejś pozycji nie mogą zdobyć, wypalają ją do cna. Jedno uderzenie z systemu TOS-1 "Sołncepiok" i z człowieka zostaje garść popiołu.
Ludzie tego nie wytrzymują. Jednemu żołnierzowi rozbryzgało mózg kolegi na twarzy. Stracił mowę. Odesłali go na front. Tacy potem popełniają samobójstwa. Człowiek to nie maszyna. Nie każdy się nadaje do widoku kiszek na drzewie. Muszą być rotacje. Chłopcy walczący od dwóch lat muszą odpocząć. Ale kiedy w Kijowie się namyślą, już nie będzie kogo zwalniać. Nas już nie będzie.
Zegar, tapeta, straty
Łyman tonie w ciemnościach.
Opustoszałe, okaleczone ostrzałem miasto wygląda tylko trochę lepiej niż rok temu, kiedy ukraińskie wojsko je wyzwoliło. Z ulic zniknęły ciała rosyjskich żołnierzy. Nieliczni mieszkańcy wyprowadzili się z piwnic z powrotem do domów.
Ale widok rozbitych bloków, zerwanych dachów, nieogrzewanych i nieoświetlonych budynków nadal sprawia, że Łyman przypomina miasto duchów.
- Wojna jest straszna. Wojna to straty. Ale inaczej się nie da. Charkowszczyznę wyzwolono dużym kosztem. Tylko na kierunku kupiańskim położono co najmniej półtora tysiąca ludzi. Teraz nasze straty nie są większe, ale nastroje są inne - mówi "House", dowódca służby medycznej batalionu Karpacka Sicz.
Siedzi na wąskim, metalowym łóżku. Punkt medyczny batalionu urządzono w niskim budynku z białej cegły. Tylko tapety i stary zegar na ścianie zdradzają, że jeszcze niedawno był to czyjś dom.
Zobacz także
- Morale obniża się, bo do wojska trafiło wielu zmobilizowanych wbrew woli. Prawda jest taka, że ludzie, którzy nie są gotowi umrzeć za Ukrainę, nie mają nic do roboty na tej wojnie – mówi "House". I przyznaje: - Tacy ludzie niestety skończyli się rok temu.
W ciągu prawie dwóch lat Karpacka Sicz tylko raz była na rotacji. Po dwóch tygodniach batalion znowu wrócił na front. Prosto na rosyjskie szturmy na kierunku łymańsko-kupiańskim.
"House": - Możemy stanąć na głowie, a Rosjanie i tak będą wszystkiego mieli więcej. Więcej ludzi. Więcej broni. Więcej amunicji, dronów. Nasze wojsko jest o wiele mniejsze, ale dużo bardziej jakościowe. Wojna będzie trwała dwa-trzy lata, a pewnie nawet dłużej.
Ale i tak – podkreśla - skończy się ukraińskim zwycięstwem.
- Dlatego musimy szkolić ludzi. Motywować. Każdy się boi, ale powinien rozumieć, że idzie na pozycje walczyć, a nie umierać. Jeśli dowódca jest dobry, nie bawi się w gry o tron, to ludzie za nim pójdą. Wszystko się sprowadza do człowieka.
Za krótko, za mało, zbyt nerwowo
Dworzec kolejowy w Kramatorsku. Żołnierze z bukietami kwiatów nieśpiesznie zmierzają na peron drugi. Za kilka minut wjedzie tam ekspres z Kijowa.
Urlopy, przepustki. Zbyt krótkie przerwy, by jechać do domu. Zbyt cenne chwile, by nie spędzić ich z ukochanymi. Teraz one przyjeżdżają bliżej okopów.
Też są wykończone. W ciągłym stresie o nich. Same wychowują dzieci.
Igor trzyma pokaźny bukiet białych chryzantem. Dla żony. Pół roku się nie widzieli.
- Rozmowy telefoniczne zawsze są za krótkie, nieregularne, nerwowe. Ludzie się zmieniają, oddalają się od siebie.
Stare życie powoli odpływa. Człowiek na froncie myśli o przetrwaniu, a potem ma wyrzuty sumienia: Po co to wszystko, jeśli nie będzie rodziny? Jeśli nie będzie do kogo wracać? Rozwody i separacje są plagą i częstą przyczyną samobójstw wśród żołnierzy.
Igor ściska bukiet w dłoni: - Nie chcę o niczym myśleć. Dziś potrzebuję tylko żony.
Troje i kot
Rostysław nie wie, kiedy zobaczy żonę. Czeka na niego w domu, pod Lwowem. Sama wychowuje ich pięcioletniego synka.
Eduard, niewidzący na lewe oko kierowca, będzie musiał po raz pierwszy od początku inwazji wziąć urlop. Wcześniej ciągle powtarzał: Nie mogę, sumienie mi nie pozwala.
I szedł w kolejny szturm. Ma ich na koncie równo 40. Prawie co szósty kończył się poważną kontuzją. W końcu dowódca powiedział: "dość, masz dwoje dzieci" i przeniósł go na stanowisko kierowcy.
W lecie Eduarda odwiedziła żona. Prędko nie wróci.
- Będę miał trzeciego syna. Poczętego na wojnie – cieszy się Eduard.
Samotność doskwiera wszystkim.
Eduard sięga po biało-czarnego kocurka, który jeszcze chwilę temu zwinięty w kłębek spał na pryczy. Tarmosi go, drapie za uchem.
Mruczek miał odstraszać myszy. Na początku jesieni brały szturmem ziemiankę. Zżerały wszystko. Zapasy jedzenia, buty zostawione pod pryczą, plecak na chwilę rzucony w kącie. W nocy obgryzały opuszki palców, uszu, pełzały pod śpiworem. Doprowadzały do szału.
Mruczek nie wykazał zainteresowania myszami. Ale kiedy zrobiło się zimno, Eduard uparł się, że ma jednak zamieszkać w ziemiance. Obiecał, że będzie sprzątać. Tuż pod żeliwną kozą stanęła kuweta z piaskiem.
- Mruczek nie zawsze z niej korzysta. Woli załatwiać się pod łóżkiem. Zrugam go, ale i tak w nocy do mnie przychodzi. Kładzie się na szyi. Miłe to. Uczucie ciepła.
Raz na kilka dni na pozycje przyjeżdża zmiana. Wtedy Rostysław, Eduard i Iwan mogą wyrwać się do pobliskiego miasteczka. Trzy godziny na prysznic, pranie mundurów i powrót do ziemianki, schowanej za linią drzew i kikutów.
Rostysław: Chciałbym, żeby ktoś nas zmienił na dłużej. Wszyscy jesteśmy wykończeni wojną. Ale nie wolno się poddawać. Nie można myśleć o negocjacjach. Jesteśmy tu i będziemy do końca. Cokolwiek to znaczy… Musimy ich docisnąć. Usunąć z naszego pola widzenia, a najchętniej z oblicza ziemi. Podły, podstępny naród. Jeśli teraz tego nie zrobimy, przekażemy wojnę następnym pokoleniom. Nie chcę, by mój syn żył w ziemiance tak, jak ja teraz.
Tatiana Kolesnychenko jest dziennikarką Wirtualnej Polski.
Zdjęcia: Maciej Stanik.