Po drugiej stronie frontu
- Ściągam ogień na siebie! – krzyczał Siergiej. Myślał, że będzie jak w radzieckich filmach o II wojnie światowej. Nadlecą pociski, przemielą wszystkich. Zginie, ale śmiercią bohatera. W imię Rosji. Wtedy jeszcze nie wiedział, że dowództwo jego jednostki już dawno uciekło.
Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały minionego roku.
***
Tekst: Tatiana Kolesnychenko, zdjęcia: Maciej Stanik
POCISKI
Szturm zaczął się nagle, o świcie.
- Wstawać, k***a!!!
Rosjanie w popłochu próbują uzbroić granatnik, ale działka ukraińskich transporterów opancerzonych już kryją ich pozycje gęstym ogniem. Za salwami lecą granaty. A trzy grupy szturmowe ukraińskiej piechoty błyskawicznie otaczają okopy.
Siergiej wściekle naciska na spust, ale pięćdziesięcioletni AK-74 wypluwa pięć kul i się zacina. Odwraca się, żeby krzyczeć o wsparcie, ale okop jest pusty. Reszta żołnierzy uciekła, porzuciła go. W głowie pulsuje jedna myśl. Oto chwila, na którą się szykował. Bohaterska śmierć w imię ojczyzny. Jak w radzieckich filmach o II wojnie światowej.
Ale może nie zginie sam. Nadejdzie wsparcie artyleryjskie, przemieli wszystkich pociskami.
Odrzuca karabin, krzyczy przez radio: "Ściągam ogień na siebie! Powtarzam: Ściągam ogień na siebie!".
Jeszcze nie wie, że dowództwo jednostki, spodziewając się kontrataku Ukraińców, już wycofało się na tyły, ściągając cały ciężki sprzęt. Szóstka żołnierzy, łącznie z nim, uzbrojona w stare karabiny i jeden granatnik, miała tylko nieznacznie zatrzymać ten marsz.
Zamiast pocisków do okopu wpadają Ukraińcy. Siergiej pada na kolana, podnosi ręce do góry. "Proszę nie zabijajcie, mam trójkę dzieci!".
OCHOTNIK
- Mieli przewagę. Tylko dlatego tu jestem – cedzi teraz przez zęby.
Tu, czyli w jedynym obozie jenieckim w Ukrainie. Dawnej kolonii karnej na zachodzie kraju, gdzie od początku inwazji trafiają Rosjanie, którzy poddają się dobrowolnie albo jak Siergiej – schwytani podczas walki.
Do pokoju Siergiej wchodzi wyprostowany jak struna. Strażnik wskazuje mu krzesło i kiwa do nas, dając do zrozumienia, że będzie czekał za drzwiami. Siergiej siada i demonstracyjnie odwraca wzrok na boisko za oknem.
- Jestem ochotnikiem. Nikt mnie na wojnę siłą nie ciągnął. Sam chciałem – mówi z butą.
Ma 35 lat, ale wygląda na co najmniej 50. Głębokie zmarszczki brużdżą skórę wokół zimnych, niebieskich oczu. Wąskie usta kurczowo zaciśnięte. Twarz nieruchoma jak maska.
Kilka tygodni temu ten ojciec trójki dzieci, niepijący obywatel miasta Barnauł w Kraju Ałtajskim, oddawał ostatnie strzały w kierunku ukraińskich żołnierzy.
Od kiedy Ukraina ruszyła z kontrofensywą, do obozu trafia coraz więcej Rosjan.
Wirtualna Polska miała unikalną możliwość porozmawiać z kilkunastoma jeńcami. Wszyscy zgodzili się na wywiad dobrowolnie, a informacje podawane przez nich zweryfikowaliśmy u niezależnych źródeł. Imiona większości bohaterów zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa.
Ich relacje to rzadka możliwość, by zajrzeć za drugą linię frontu – do okopów i do rosyjskich głów.
BOISKO
Na boisku, w które wpatruje się Siergiej, dwudziestu mężczyzn gra w piłkę nożną. Ubrani w identyczne granatowe drelichy i sandały biegają w kurzu i bezlitośnie palącym letnim słońcu.
- Grają, by jakoś zabić czas - nieuzbrojeni strażnicy z cienia komentują tę piłkarską parodię.
Ta grupa jeńców trafiła do obozu w ostatnich dniach i dopóki trwa dwutygodniowa kwarantanna, są odseparowani od reszty.
Stojący na bramce trzydziestolatek uśmiecha się, obnażając zniszczone zęby. Pochodzi z Ałczewska w obwodzie ługańskim.
- Zmobilizowali mnie. Szedłem ulicą, była dziesiąta rano. Nawinął się patrol. Wzięli mnie pod ręce i powlekli do suki. Ale nie będę ściemniać: podpity byłem. Uciekłem wtedy z odwyku dla narkomanów i piłem dużo wódki.
Drobny Rosjanin stojący obok też zdobywa się na szczerość:
- Całe życie w zakładach karnych. Gruźlica płuca przeżarła, a i tak na front zabrali. Jakimś cudem przeżyłem. Dopiero teraz do mnie dociera. Wojna to nie gra komputerowa.
MARZENIE
W nocy 24 lutego, kiedy Rosja brutalnie najechała Ukrainę, żona Siergieja była na porodówce. Niebawem na świat miała przyjść ich trzecia córka. Siergiej w tym czasie siedział w fotelu przed telewizorem. Z ekranu przemawiał Putin.
- Nasz prezydent nie mówił o przyczynach rozpoczęcia operacji specjalnej. Ale rozumiałem, że Rosja jest w niebezpieczeństwie. Czułem, jak odżywa we mnie stare marzenie - być żołnierzem.
Dwa dni później trzymał na rękach nowo narodzone dziecko, ale w myślach wyobrażał sobie, jak siedzi w okopie, ubrany w rosyjski mundur.
- Nazwałem córkę Mirosława. Specjalnie wybrałem jej takie imię. Mir (z ros. pokój lub świat – red.) i sława. To takie odpowiednie w czasach wojny.
Po miesiącu staje się jasne, że "trzydniowy marsz na Kijów" się nie wydarzy. Duże straty wśród profesjonalnych wojskowych Rosja łata, ogłaszając częściową mobilizację. Siergiej jako wielodzietny ojciec nie załapuje się na nią. Chodzi na budowę, pracuje jako spawacz. W domu babskie królestwo, krzyki dzieci, pieluchy. W telefonie - starzy kumple walczący w Donbasie.
- Nie czarowali mnie. Mówili jak jest. Ciężko. Byłem świadomy, z czym się wiąże wyjazd na front. Ale i tak chciałem jechać. Oddać dług ojczyźnie. Walczyć i umrzeć za swój kraj to zaszczyt dla każdego mężczyzny.
W marcu Siergiej spakował rzeczy i pojechał do Doniecka. W siedzibie "ministerstwa spraw wewnętrznych" marionetkowej republiki kobiety ubrane po cywilnemu podsunęły mu kontrakt: pół roku służby, wypłata 195 tys. rubli (ok. 8700 zł) miesięcznie.
Siergiej podpisał i jeszcze tego samego dnia, beż żadnego przeszkolenia, wylądował w pobliżu Wełykiej Nowosiłki, miasteczka na granicy obwodów zaporoskiego i donieckiego.
WSTYD
W marcu 2022 roku Rosjanie zatrzymali się kilka kilometrów od Wełykiej Nowosiłki. Ważne strategicznie miasteczko obroniły trzy rzeki, których ciężki sprzęt nie był w stanie sforsować.
To właśnie w tym miejscu Siły Zbrojne Ukrainy zaczęły w czerwcu 2023 r. ofensywę na południowym kierunku, próbując utorować drogę do okupowanego Berdiańska.
W środku tego zamieszania znalazł się Grigorij. Drobny 31-latek, budowlaniec z Kraju Nadmorskiego na Dalekim Wschodzie Rosji.
- Do domu przyjechał dzielnicowy z jakąś kobietą. Powiedzieli: "Masz powołanie. Jeśli nie podpiszesz, pójdziesz do więzienia, a tam i tak wcielą cię do Grupy Wagnera. Oszczędź wstydu rodzinie".
Po krótkim przeszkoleniu Grigorij trafia na tyły.
- Dowództwo miało obsesję na punkcie okopów. Wozili nas od wsi do wsi. Kazali kopać, budować ziemianki, ale materiałów nie mieliśmy. Deszcz spadał, ściany się osuwały. Wszyscy mieli to gdzieś. Najważniejsze, że komisja z Moskwy wyjechała zadowolona. Że dowódcy zaraportowali o wykonaniu zadania. Wszystko na pokaz.
Pod koniec maja jednostkę Grigorija odsyłają do wsi Neskuczne, sześć kilometrów od Wełykiej Nowosiłki.
- Dowódca z rechotem mówił, że jest tam spokojnie. Wiedzieliśmy, że kłamie. Na froncie szybko rozumiesz: chcesz żyć, trzymaj się z daleka od dowódców. Myśl samodzielnie.
Przez półtora tygodnia żołnierze z jednostki Grigorija żyją w przerażeniu.
- Nikt nie miał motywacji do walki. Myśleliśmy tylko, jak przetrwać. Potem zaczęła się ukraińska ofensywa. Chaos, ostrzał, radia nie działają. Wycofywaliśmy się, ponosząc ogromne straty. W Neskucznym stacjonowało około dwustu naszych. Po szturmie widziałem tylko pięciu.
10 czerwca SZU wyzwoliły Neskuczne, a w następnych dniach niżej położone wsie – Storożewe, Błachodatne, Makariwkę.
- Byłem ranny, doczołgałem się przez bagna do Storożewego. Dogorywałem w krzakach, kiedy usłyszałem rosyjski. Myślałem, że to są nasi. Za chwilę przyjechał ukraiński transporter, wrzucili mnie na niego, zawieźli do lekarza.
WYDAWKA
Około godziny dwunastej jeńcy powoli schodzą z boiska. Zbliża się pora obiadu. Równo o 12:30 w stołówce ustawia się kolejka. Ręce złożone za plecami, wzrok wbity w podłogę. Powoli szurając butami podchodzą do wydawki – kilku długich, połączonych stołów.
Na tace stawiają metalowe miski. W pierwszej gęsta zupa ziemniaczana, do której należy się spory kawałek upieczonego na miejscu chleba. W drugiej kasza jaglana z gulaszem cielęcym i surówka z warzyw z obozowego ogródka.
Dieta, zgodnie z konwencją genewską z 1949 roku o traktowaniu jeńców wojennych, powinna być "wystarczająca ilościowo i jakościowo oraz dostatecznie urozmaicona", aby "utrzymać w dobrym zdrowiu i zapobiec utracie wagi". Każda porcja ma więc określoną kaloryczność. Dziennie nie mniej niż 3000 kcal.
Artur, jak wszyscy pracownicy kuchni, jest ubrany w biały, ochronny kombinezon i lateksowe rękawiczki. Stoi z boku, przygląda się twarzom w kolejce. Takich jak Siergiej, ideowo zmotywowanych ochotników, jest niewielu.
- Większość tu to tacy jak ja – zeki.
W rosyjskim slangu zek oznacza więźnia. Jeszcze do niedawna rekrutacją w rosyjskich zakładach karnych na skalę masową zajmowała się Grupa Wagnera.
- Do nas, do Rostowa nad Donem, też przyjeżdżał Prigożyn. Chętnych na front było więcej, niż potrzebowali. Jednego dnia wyjechało dwieście osób. Szli przez więzienny dziedziniec niekończącą się kolumną – opowiada Artur.
Pół roku później część z nich wróciła do Rosji.
- Wydzwaniali do więzienia, robili Wagnerom reklamę. Opowiadali, że za bardzo się nie nawalczyli, a część nawet broni do rąk nie brała. "Szkoda, że nie pojechaliście".
Ale następnym razem w więzieniu zjawili się rekruterzy w wojskowych mundurach. Grupa Wagnera straciła dostęp do więźniów, a pałeczkę w dostarczaniu mięsa armatniego na front oficjalnie przyjęło rosyjskie ministerstwo obrony. Do tego celu stworzono m.in. oddziały: "Sztorm Z" oraz "WoZtok", które często są przydzielane do regularnych jednostek.
W ślad za grupą Wagnera ministerstwo obrony przyjęło też taktykę "żywych tarcz", rodem z pierwszej wojny światowej. Polega ona na wysyłaniu falami małych oddziałów szturmowych na ukraińskie pozycje. Choć te ataki z założenia są skazane na porażkę, a kolejne oddziały potykają się o trupy swoich poprzedników, zmuszają Ukraińców do zużywania amunicji. Wymęczają, odkrywają pozycje ogniowe, które potem atakuje rosyjska artyleria i doświadczona piechota.
Podczas jednego z takich ataków pod Bachmutem Artur znalazł się w okopie z ciałami innych więźniów. Przy pierwszej okazji się poddał.
- Ktoś nie miał szczęścia i nie przeżył. Ja to szczęście miałem. Wrócę do rodziny. Jako wolny człowiek - mówi zadowolony.
- Za co siedziałeś?
- Za zabójstwo.
Dźwięk uderzania łyżek o metalowe miski cichnie. Jeńcy skończyli jeść. Wstają od stołów i jednym głosem skandują po ukraińsku: dia-ku-je-my (dziękujemy)!
MIĘSO
Po obiedzie jeńcy wracają do pracy. Jest obowiązkowa dla wszystkich oprócz oficerów, objętych kwarantanną i rannych.
W skrzydle szpitalnym kilkudziesięciu jeńców w pasiastych piżamach. Niemal wszyscy z zabandażowanymi stopami lub kikutami po amputacji. W gabinecie lekarskim kręci się kilka kobiet – dwie pielęgniarki i internistka. Są zatrudnione w obozie na stałe, podobnie jak chirurg i psycholog. Dentysta, fizjoterapeuta, specjaliści od chorób zakaźnych dojeżdżają z pobliskiego miasteczka.
Jewgienij powoli, o kulach, przemierza korytarz.
- Zajarałbym fajka, ale nikt tu nie ma papierosów – narzeka.
Pochodzi z Omska, oddalonego o ponad 10 tys. kilometrów od Ukrainy. Jego wojskowa "kariera" trwała trzy dni. Dwa z nich szukał ukraińskich żołnierzy, żeby się im poddać.
- Siedziałem za rozbój i ciężkie obrażenia ciała. Zostało mi pół roku, gdy w więzieniu pojawił się jakiś facet w wojskowym mundurze. Przedstawił się jako pułkownik 56. samodzielnej brygady powietrznodesantowej (stacjonuje w Teodozji na okupowanym Krymie – red.). Powiedział, że trzeba wesprzeć wojsko. Kopać okopy, wynosić rannych z pola walki. Obiecywał, że w zamian wyzerują mi wszystkie wyroki, usuną z rejestrów karnych. Do tego zapłacą sporą kasę - 1,2 mln rubli.
Jewgienij podpisał kontrakt. Sześć dni później razem z setkami innych więźniów siedział w dwupoziomowym pasażerskim samolocie. W Rostowie nad Donem ujadanie psów. Strażnicy z długą bronią. "Wejść do hangaru! Zająć miejsca na podłodze! Trzymać mordę na kłódkę!".
- Byliśmy tam jak mięso w magazynie. Co jakiś czas podjeżdżała wojskowa ciężarówka, zabierała 20-30 osób. Jakaś jednostka uzupełniała straty. Ciężarówka zaraz znowu wracała. W międzyczasie lądowały kolejne samoloty i na miejsce tych, którzy odjechali, trafiali nowi więźniowie.
Po trzech dniach strażnik wskazuje na Jewgienija: "Wsiadać na ciężarówkę". Osiem godzin drogi na pace. Ziemianki w pobliżu Teodozji. Ćwiczenia. Kilka razy strzelić z karabinu. Rzucić jeden granat.
I znowu ładują ich na ciężarówki. Na polanie czeka dziesięć helikopterów. Trzy godziny lotu. Zniszczona wieś w Donbasie. Dowódca od razu wyznacza trójkę do zadania:
- Idźcie sprawdzić okopy na końcu wsi. To bułka z masłem. Raz, dwa i wrócicie.
- Dotarliśmy na miejsce, zaczął się ostrzał. Pierwsze bojowe zadanie z założenia miało być ostatnim. Posłali nas tam, żeby ściągnąć ogień ukraińskiej artylerii.
DOWÓDZTWO
W gabinecie dyrektora obozu jenieckiego dwa biurka, kanapa i krzesło, na którym siedzi Siergiej. Krzywi się z obrzydzeniem, kiedy pytam go o stosunek do więźniów na froncie.
- Na co liczyli, że z zeków wezmą ich na oficerów? To jest wojna. Albo my albo oni. Czasem trzeba utrzymywać pozycje nawet kosztem dużych strat. W niektórych oddziałach bardzo za to cenią więźniów – mówi. I dodaje: Nas dowództwo traktowało z szacunkiem.
Osobiście dowódcy Siergiej nigdy nie poznał. Zamiast niego przyjeżdżał starszy grupy. Pierwszego dnia przywiózł starego, zacinającego się kałasznikowa, wydał rozkaz: "bronić okopów" i odjechał.
W dzień szturmu Siergiej miał dziwne przeczucie. Starszy grupy przyjechał zabrać ich na pozycje. Atmosfera była nerwowa, wszystko w pośpiechu.
Później, od ukraińskich żołnierzy, Siergiej się dowie, że szturm przetrwał tylko on. Reszta żołnierzy uciekła do położonych dalej okopów. Wszyscy zginęli.
NAZIŚCI
Na szpitalnej sali osiem łóżek. Książki, szachy, mały telewizor na szafce. W MTV lecą popowe kawałki.
Anton leży ze zgiętymi kolanami. Ma 25 lat. Zanim tu trafił, odsiadywał w Wołgogradzie wyrok za handel narkotykami.
- Nie chciałem jechać na wojnę. Ale kiedy przyjechał facet z ministerstwa obrony, jakbym doznał objawienia. Tam dzieci giną! Już z frontu dali mi zadzwonić do matki. Ona w płacz: "Co żeś ty zrobił!". Uspokajałem ją: "Mamo, tak trzeba. Tu jest źle. Muszę wykazać się odwagą".
Anton trafił pod Marijinkę w obwodzie donieckim, o którą wyniszczające walki toczą się od 2014 roku. Obiecaną kasę ministerstwo obrony zapłaciło tylko raz. Potem zamiast 205 tysięcy rubli Anton dostawał 40-50 tysięcy.
- Dowódca mówił, że na razie nie ma pieniędzy. Będą później. I wysyłał nas na zadania bojowe.
Podczas jednego z nich wpadają w zasadzkę. Ukraińskie drony nadlatują znienacka. Zrzucają bomby-samoróbki. Potem w ruch idzie artyleria.
Okop pełen rozerwanych ciał. Żołnierz leżący obok Antona dogorywa. Chwilę wcześniej z innym chłopakiem próbowali opatrzyć mu rozpruty odłamkiem brzuch. Kiszki na wierzchu, a w apteczce tylko najtańszy bandaż. I promedol, sztuczny opiat.
Teraz ten drugi żołnierz patrzy na Antona przerażonymi oczami. Z szyi chlusta mu krew.
- Dalsza walka nie miała sensu. Ale jeszcze bardziej bałem się poddać. Mówili nam, że jeńców zabijają. A jeśli przeżyjesz, wrócisz do domu z odciętymi jajami. W telewizji pokazywali, jak po powrocie z niewoli chłopaki popełniali samobójstwo.
Anton widzi, jak żołnierze z przodu powoli wstają z podniesionymi rękoma. Zapala papierosa z przekonaniem, że to ostatni w jego życiu.
- Podniosłem ręce i poszedłem na rozstrzelanie. Byłem w szoku. Dali nam pić. Opatrzyli rannych, nakarmili.
Parę dni później wieźli mnie do szpitala w Dnipro. Patrzyłem przez okno i nie mogłem uwierzyć, że to miasto żyje normalnie. Ludzie chodzą po ulicach, nie naziści. Nikt nikogo nie wysadza, nie strzela do dzieci. Trochę inny obraz niż w telewizorze.
PRIJOMKA
Transport jeńców do obozu jest podzielony na kilka etapów. Najpierw trzyma się ich w pobliżu miejsca, gdzie się poddali. Potem są przewożeni do najbliższych miast i osadzani w aresztach. Po przesłuchaniach i wstępnej weryfikacji - czy ponoszą odpowiedzialność za zbrodnie wojenne - są przewożeni do obozu.
Bus staje przed ciężkimi, szarymi wrotami. Dalej prijomka. Przeszukanie. Rozebrać się do bielizny. Oddać rzeczy na przechowanie. Prysznic. Fryzjer. Badanie lekarskie.
Podejść do okienka po nowy zestaw ubrań:
- granatowy drelich,
- zestaw bielizny,
- sznurowane buty skórzane za kostkę,
- sandały do chodzenia w strefie wypoczynkowej,
- klapki pod prysznic.
Do tego zestaw kosmetyków: mydło, szczoteczka do zębów, pasta.
W wypełnionym dziennym światłem pokoju łóżka ustawiono w dwa rzędy. Każde starannie zasłane wełnianym kocem w szachownicę. Na oparciu odwieszony ręczniczek do porannej toalety.
Z okien rozpościera się widok na malownicze pagórki.
O szóstej nad ranem pobudka. Śniadanie, szykowanie się. Praca.
JAKBY NAJEŹDŹCY
W piwnicznym pomieszczeniu, które służy również za schron, kilkunastu jeńców wyrabia meble ogrodowe.
Dwudziestoparolatek o pryszczatej twarzy i zaciętym spojrzeniu wkręca śruby wiertarką. Z taką samą prędkością wyrzuca z siebie rosyjską propagandę:
- Nie czuję się niczemu winny. Nie my zaczęliśmy tę wojnę. Winnych szukajcie w państwie na trzy litery. Takie są fakty.
Obok niego 30-letni Rusłan przeplata kombinerkami plastikowe witki.
- Ukraińscy żołnierze zebrali nas z okopów jak grzyby. Myślałem, że rozstrzelają, ale przywieźli tutaj. Nikt się nas nie czepia, choć oczekiwałem, że będą bić albo wyzywać. Jesteśmy tutaj jakby w roli najeźdźców.
W pomieszczeniu obok inna grupa jeńców siedzi przy dużym stole. Składają papierowe torebki z nadrukiem. Piotr z namaszczeniem zgniata rogi. Potem przekazuje dalej, by ktoś inny przykleił uchwyty.
- Tu jest jak w bajce. Proszę mi wierzyć, całe dorosłe życie siedziałem za kratami. Tu nie biją, dobrze karmią, pracę dali. Jest super.
Piotr pochodzi z Doniecka.
- Po 2014 roku panowała u nas straszna bieda. Głodne babcie żebrały pod sklepami. A teraz wszystko się odmieniło. Dużo ludzi poszło walczyć. Pojawiła się kasa. Niektóre rodziny w końcu stać na mięso. Ktoś pięć lat nosił tę samą parę butów, a teraz może kupić nowe. Odżyły budowy w całym mieście. Chcę tam wrócić. Jest mi wszystko jedno, pod kim będziemy. Dla mnie ta wojna się skończyła. Kontrakt wygasa, z powrotem na front nie trafię, bo mam poważne kontuzje. Mogą mi naskoczyć.
TELEFON
O godz. 17 jeńcy kończą pracę. Do kolacji zostają dwie godziny. Mogą je spędzić na czytaniu książek, oglądaniu telewizji. Ktoś kręci się w kuchni. Parzy herbatę, kawę, je słodycze kupione w kantynie albo przesłane z Rosji paczką przez Polskę do Ukrainy.
Jeśli się poszczęści – nadejdzie twoja kolej i po drugiej stronie ktoś odbierze – uda się dodzwonić się do domu.
- Rozmawiałem z żoną raz. Ręce drżały, łzy same leciały. Nie byliśmy w stanie wydusić z siebie słowa – mówi Rusłan.
Siergiejowi dodzwonić się do domu jeszcze nie udało. Po puczu Prigożyna Rosja zablokowała telefony z obozu.
- Postanowiłem wrócić do rodziny i skończyć z wojną. Na razie.
Na chwilę odrywa wzrok od okna i po raz pierwszy patrzy prosto w oczy.
- Dopóki wróg nie wejdzie na terytorium Rosji. A wrogiem jest każdy, kto podniesie broń.
WYMIANA
Obóz jeniecki jest regularnie kontrolowany przez międzynarodowe organizacje. Wizyty Międzynarodowego Czerwonego Krzyża potrafią trwać ponad tydzień. W tym czasie przedstawiciele MCK mają nieograniczony dostęp do jeńców.
W zimie, kiedy Rosja bombardowała cywilną infrastrukturę i duże ukraińskie miasta zamarzały i tonęły w ciemnościach, w obozie tylko jeden raz wyłączono prąd. Po tym zdarzeniu Czerwony Krzyż zakupił duży generator dla jeńców.
Ukrainie bardzo zależy na pokazaniu, że ściśle przestrzega konwencji genewskich i traktuje tych, którzy przyszli zabijać, humanitarnie.
Rosja nawet nie próbuje stwarzać takich pozorów. Ze świadectw Rosjan wiadomo, że w wielu przypadkach jeńcy są rozstrzeliwani, poddawani torturom, kastrowani. Ci Ukraińcy, którzy trafiają do rosyjskiej niewoli, są przetrzymywani w więzieniach i aresztach miesiącami albo latami (od 2014 roku). Nie mają możliwości skontaktować się z rodziną ani z przedstawicielami organizacji międzynarodowych. Wielu nie otrzymuje pomocy medycznej. Cele są przeludnione, a jedzenia jest akurat tyle, aby utrzymać człowieka przy życiu.
Ta bolesna niesprawiedliwość razi podczas każdej wymiany jenieckiej. Odbywają się one raz na kilka tygodni.
W obozie jenieckim na zachodzie Ukrainy jest to najbardziej wyczekiwany dzień. Rano strażnicy odczytują nazwiska. "Szykować się do wyjścia". Kilkanaście godzin jazdy do linii rozgraniczenia.
Drzwi autobusów otwierają się jednocześnie. Z jednej strony idą Rosjanie, z drugiej Ukraińcy. Skrajnie wychudzeni. Twarze mają blade, wymęczone, oczy pełne łez. Całują ziemię, dzwonią do rodziny. Pada najważniejsze słowo:
- Żyję!