Dasza była jednym z 300 dzieci, które Rosjanie wywieźli do Kraju Krasnodarskiego © WP | Maciej Stanik

Ukradzione dzieci

Miały wyjechać na wakacje od wojny. Część może nigdy nie wrócić do domu. Zamiast na odpoczynek, setki ukraińskich dzieci trafiły do obozów reedukacji politycznej w Rosji. To część procederu, za który Międzynarodowy Trybunał Karny wystawił nakaz aresztowania Władimira Putina.

WRACAJ DO FASZYSTÓW

Siódma rano. Pobudka. Zaspane dzieci niesfornie wylegają na dziedziniec uzdrowiska "Promienne".

Jest koniec października. W Eupatorii, kurorcie na Krymie, wciąż trwa "aksamitny" sezon. Na termometrach +20 st. C. Poranne słońce przyjemnie grzeje. Wiatr miesza morską bryzę z zapachem iglastych drzew.

10-letnia Waleria wiąże z tyłu głowy długie blond włosy. Dokładnie wie, co zaraz się wydarzy. Od tygodni poranki wyglądają tak samo. Za chwilę na dziedzińcu zjawi się wychowawczyni. Zarządzi gimnastykę. Potem doniosłym głosem oznajmi:

"Uwaga! Hymn Federacji Rosyjskiej. Stanąć na baczność pod flagą!".

Waleria nie zna słów, ale i tak ustawia się pod masztem, na którym powiewa rosyjski "trikolor". Otwiera buzię, udając, że śpiewa. Inne dzieci robią to samo. Wiedzą, że za znieważenie rosyjskich symboli można trafić na dywanik do dyrektora. Ten każe pisać samokrytykę.

Lepiej więc udawać, nie narażać się wychowawcom. Nie płakać za mamą. Nie pytać: Kiedy wrócę do domu? Bo znowu usłyszysz:

"Chcesz do mamusi? Mama cię porzuciła! Pójdziesz do sierocińca";

"Powinnaś być wdzięczna. Jesz nasz chleb!";

"Nie podoba się? To wracaj do siebie, do faszystów!";

"My, Rosjanie, wielki naród. A ty? Ty jesteś nikim!".

STAŁO SIĘ

Minęło pół roku od wyzwolenia Bałakliji. Ale niespełna trzydziestotysięczne miasteczko w obwodzie charkowskim wciąż leczy rany po rosyjskiej okupacji. Wyludnione, uzależnione od pomocy humanitarnej, pogrążone w swoich traumach.

Zniszczone ostrzałem centrum Bałakliji
Zniszczone ostrzałem centrum Bałakliji© WP | Maciej Stanik

Wiktoria ma około trzydziestki. Samotna matka. Pracownica służby komunalnej miasta. Mówi równym, pełnym żalu głosem:

- Teraz rozumiem. Nas, rodziców, oszukali. Dzieci wykorzystali jak kartę przetargową. Ale jakie ja mam prawo narzekać? Sama jestem sobie winna. Dobrowolnie oddałam syna Rosjanom.

Kilka dni wcześniej umawiamy się z Wiktorią na kawę w jedynej działającej w Bałakliji knajpce. Ale o ustalonej godzinie się nie zjawia. Nie odbiera też telefonów.

Później przyzna się, że mieszanka poczucia winy, wstydu i strachu działa na nią paraliżująco. Nie chce wracać wspomnieniami do czasu, kiedy myślała, że straciła syna, a ludzie wyzywali ją od kolaborantek. Wygodniej byłoby przyjąć pozycję większości rodziców z Bałakliji. Udawać, że nic się nie stało. Przecież nikt dzieci nie bił. Karmili je, ubrali na zimę, podarowali nowe smartfony.

- Ale stało się. Trauma, z którą dzieci wróciły, zostanie z nimi do końca życia.

W większości okien w Bałakliji nie zapała się światło. Jedna trzecia mieszkańców wciąż nie wróciła do miasta. Ludzie boją się, że Rosja znowu spróbuje zająć obwód charkowski
W większości okien w Bałakliji nie zapała się światło. Jedna trzecia mieszkańców wciąż nie wróciła do miasta. Ludzie boją się, że Rosja znowu spróbuje zająć obwód charkowski © WP | Maciej Stanik

NIE STAĆ CIĘ

Pierwsze ogłoszenia pojawiły się jeszcze w środku lata. Rozklejali je przy szkołach, szpitalach, sklepach. Białe kartki A4:

"Darmowe wakacje dla dzieci nad Morzem Czarnym. Zaprasza uzdrowisko "Niedźwiadek" w miejscowości Gelendżyk, Kraj Krasnodarski, Rosja".

Wiktoria widzi je codziennie. Chodzi do pracy, sprząta ulice. Ktoś musi trzymać miasto w czystości. Okupacyjna władza nie płaci, ale obiecuje gaz za półdarmo i wysokie emerytury. Na każdym kroku krzyczy: "Ukraina was porzuciła" i "Rossija zdes nawsegda" (Rosja tu na zawsze).

W sierpniu mija pół roku okupacji. Nastroje są ponure. Mało kto wierzy w wyzwolenie. Żeby przeżyć, trzeba się dostosować. Kolaboracyjny "departament oświaty" obiecuje, że rok szkolny zacznie się w październiku. Program będzie dostosowany "do nowych terytoriów Federacji". Uwzględni lekcje języka i literatury ukraińskiej.

Rosjanie zniszczyli wiejską szkolę w pobliżu Bałakliji, teren zaminowali
Rosjanie zniszczyli wiejską szkolę w pobliżu Bałakliji, teren zaminowali© WP | Maciej Stanik

Do Wiktorii dzwonią znajomi. Pytają: czy też wysyła dziecko na wakacje? Bo oni swoje tak. Czego się bać? Poprzednia grupa dzieci wróciła cała i zadowolona. Mer Krasnodarska osobiście odprowadzał je w drogę.

Ale Wiktoria wątpi. Nie chce puszczać swojego jedynaka tak daleko. Ostatecznie przekonuje ją matka.

- Nie stać cię na wakacje dla dziecka, a ono od miesięcy żyje w stresie. Ciągle coś lata nad głową, wybucha. Niech jedzie, odpocznie od tej wojny.

Nazajutrz Wiktoria idzie do okupacyjnej administracji. Urzędniczka przyjmuje ją w swoim gabinecie.

- Nic się nie martw. Dzieci będą pod nadzorem lekarzy. Zobaczą morze, pojadą na wycieczki, odkarmią się na pięciorazowym wyżywieniu. Po trzech tygodniach wrócą do domu szczęśliwe. Podpisz wniosek i nie zapomnij spakować oryginału świadectwa urodzenia. Bez niego dziecko nie przekroczy granicy.

27 sierpnia, godzina dwunasta. Wiktoria przytula synka. Za chwilę Bogdan wsiądzie do białego autokaru. Po drodze dołączą do niego kolejne. Przewiozą łącznie 300 dzieci z całego obwodu charkowskiego. Dla wielu z nich to pierwsza podróż w życiu.

SŁOWO NA "R"

Ciężka metalowa furtka otwiera się, jękliwie skrzypiąc. Wiejskie podwórko. Stary, piętrowy dom, dach kryty eternitem, ruiny szopy, w którą trafił zbłąkany pocisk. Pies na łańcuchu podskakuje i ujada. Rozdeptuje własne odchody.

Dasza staje w przejściu. Drobna dwunastolatka ma na sobie zbyt lekką jak na przejmujący mróz granatową kurtkę. Spodenki dresowe i czarne buty są jeszcze "stamtąd".

Dasza mówi tak, jakby unikała słowa "Rosja". Ciągle zerka na stojącą obok babcię. Szuka aprobaty. Babcia podpowiada: Opowiedz, ile basenów mieliście na terenie obozu.

W oczach Daszy pojawia się błysk. Mówi z entuzjazmem: dwa. Jeden pod chmurką, drugi kryty. Codziennie były też zajęcia sportowe, wieczorami dyskoteki, a na śniadanie szwedzki stół. Pokoje też były ładne. Każdy z łazienką, telewizorem.

I oczywiście morze.

Dasza widziała je po raz pierwszy w życiu. Dzwoniła do domu podekscytowana:

- Woda jest taka słona!

- Podobało jej się tam – wtrąca się babcia.

Dasza spędziła w Rosji cztery miesiące zamiast obiecanych dwóch tygodni
Dasza spędziła w Rosji cztery miesiące zamiast obiecanych dwóch tygodni © WP | Maciej Stanik

Dasza stoi nieruchomo. Znowu zerka na babcię. Przytakuje. Podobało się, ale na zawsze zapamięta dzień, w którym wychowawcy zwołali wszystkie dzieci do holu. Mieli do przekazania ważną wiadomość:

"Przez działania wojenne powrót do domu jest odwołany. Zostajecie tu na czas nieokreślony".

Niektóre dzieci wybuchają płaczem. Dasza szybko dzwoni do mamy, ale numer jest poza zasięgiem. Pisze wiadomość: "Mamo, ja chcę do domu!".

KRZYWE ZWIERCIADŁO

Początek września. Wiktoria zauważa, że na ulicach Bałakliji nie widać wojskowych. Jakby wszyscy Rosjanie nagle zniknęli. Jest pusto, niepokojąco cicho.

W nocy zaczyna się ostrzał. Chowają się z matką do piwnicy. Przez trzy dni boją się wyjrzeć na zewnątrz.

Kiedy eksplozje ucichają, dociera wiadomość: "Bałaklija znowu jest ukraińska".

Bałaklija. Porzucony system obrony przeciwlotniczej
Bałaklija. Porzucony system obrony przeciwlotniczej© WP | Maciej Stanik

Wiktoria biegnie do ratusza. Ale "urzędników", którzy obiecali zwrócić jej syna, już nie ma. Uciekli w ślad za rosyjskim wojskiem.

Wiktoria wpada w panikę. Dzwoni do dyrekcji obozu w Gelendżyku. Starsza kobieta po drugiej stronie słuchawki ją uspokaja: "Będziemy planować zielone korytarze, jakoś zwrócimy wasze dzieci".

Ale już następnego dnia zmienia zdanie. Wiktoria słucha w osłupieniu. Wszystko jak w krzywym zwierciadle.

Starsza kobieta mówi coś o okupacji obwodu charkowskiego przez Ukrainę. Że według ministerstwa powrót dzieci jest niebezpieczny. Że przekażą je tylko w ręce rodziców, na ich własne ryzyko.

Ta sama starsza kobieta namawia niektóre matki, by przyjechały i zostały z dziećmi w Rosji. Bo na pewno Służba Bezpieczeństwa Ukrainy potraktuje je jak kolaborantki, wsadzi do więzienia. Bo nacjonaliści, faszyści i Prawy Sektor litości mieć nie będą. Ale Rosja o nie zadba.

Wiktoria jest przerażona. Do granicy z Rosją ledwie kilkaset kilometrów. Ale tam teraz jest front. Żeby odzyskać syna, musi jechać naokoło. Dotrzeć do Polski, przekroczyć granicę z Białorusią, potem jakoś się dostać do Kraju Krasnodarskiego. Pociągami, autobusami, z niezliczonymi przesiadkami. Łącznie ponad osiem tysięcy kilometrów.

Wiktoria nigdy nie była za granicą. Nie ma nawet paszportu, niezbędnego do jej przekroczenia.

Wylicza: koszt podróży to ponad 40 tysięcy hrywien (ok. 5 tys. zł). Żeby uzbierać takie pieniądze, musi pracować pół roku, nie wydając grosza na nic innego. - Pożyczę od kogoś - myśli. Ale od kogo? Rodzina, znajomi - po okupacji utrzymują się tylko dzięki pomocy humanitarnej.

Sama dziecka nie odzyska.

Zobacz także

WYRZUCONE DO KOSZA

Oksana Bondar wraca do Bałakliji zaraz za ukraińskim wojskiem. Pół roku czekała na tę chwilę. Mieszkała w centrum dla uchodźców, spała na rozkładanym łóżku turystycznym, ale nigdy nie traciła nadziei.

Dotychczasowy mer miasta okazał się zdrajcą, uciekł do Rosji. Teraz ona, jako jego zastępczyni, musi przejąć obowiązki.

W mieście zamieszanie. Ogrom nieszczęścia. W piwnicy komendy odkrywają katownię. Szpitale obrabowane. Szkoły też. W bibliotekach stosy ukraińskich podręczników przygotowanych do zniszczenia.

Rano Oksana wysiada z auta. Chce wejść do ratusza, ale doganiają ją dwie kobiety. Od razu zauważa, że są spłoszone. Jedna trzyma w rękach kartkę papieru.

Oksana Bondar, mer Bałakliji, pomogła rodzinom odzyskać dzieci z Rosji
Oksana Bondar, mer Bałakliji, pomogła rodzinom odzyskać dzieci z Rosji © WP | Maciej Stanik

- Pomóż odzyskać nasze dzieci...

Oksana bierze kartkę. Są na niej podpisy dziesięciu rodziców. Nazwisk brak. Oksana czuje irytację: Tyle ludzi zginęło za wyzwolenie obwodu charkowskiego, a one oddały dzieci Rosjanom. Teraz boją się ujawniać, będą siedzieć cicho. A wtedy dzieci utkną w Rosji.

Szybkim krokiem idzie do swojego biura. Okupacyjne władze uciekały w pośpiechu. Na drukarce wciąż leżą czyjeś okulary. Stosy dokumentów. Oksana przeszukuje je jeszcze raz, ale nie znajduje nic o dzieciach.

Nagle kątem oka zauważa kosz na śmieci. W środku pełno pogniecionych dokumentów. Wyjmuje je po kolei, uważnie przegląda. Ma to, czego szukała:

"Lista dzieci skierowanych do sanatorium Niedźwiadek".

Dalej nazwiska i adresy 25 rodzin z Bałakliji. Pod każdy Oksana wysyła pracowników służby socjalnej. Niektórzy rodzice chowają się. Myślą, że jeśli otworzą drzwi, będą mieć kłopoty. Inni reagują agresywnie: "Moje dziecko – moja decyzja". Tacy jak Wiktoria wybuchają płaczem.

KONIEC WAKACJI

Bogdan, syn Wiktorii, spędza w "Niedźwiadku" trzytygodniowy turnus. Potem kolejny. Lato zamienia się w jesień.

Do obozu zaczynają przyjeżdżać rosyjscy nauczyciele. Wykładają matematykę, historię, literaturę i język rosyjski.

W propagandowych mediach piękny obrazek. Dzieci siedzą w ławkach ubrane w białe koszule. Chłopcy w muszkach, dziewczynki w spódniczkach do kolan.

Sala gimnastyczna w jednej ze zbombardowanych szkół w pobliżu Bałakliji
Sala gimnastyczna w jednej ze zbombardowanych szkół w pobliżu Bałakliji© WP | Maciej Stanik

W listopadzie noce stają się chłodne. "Niedźwiadek" nie ma ogrzewania. Władze obwodu przenoszą dzieci z miejsca na miejsce. Najpierw obóz w Anapie. Potem kolejny - w Jejsku.

Rodziców nikt nie pyta o zgodę. O wszystkim dowiadują się od dzieci albo z mediów.

Halina wyszukuje każdą wzmiankę. Od tygodni nie ma kontaktu z córką. Jej karta sim została zablokowana. Jak korzystać z komunikatorów mobilnych, Halina nie wie. Pomagają inni rodzice. W końcu udaje się jej dodzwonić do córki.

Katia, rezolutna, pewna siebie trzynastolatka, wybucha płaczem, kiedy widzi matkę w kamerce. Wydusza z siebie:

- Mówili, że mnie porzuciłaś!

Opowiada też, że ciągle dostaje upomnienia od wychowawców. Nie wolno jej mówić po ukraińsku. "Ten język jest nieprzyjemny dla naszych uszu. Mów po rosyjsku!".

Musi też chodzić do lokalnej szkoły w Jejsku. Codziennie rano przed obóz przyjeżdża autobus. Droga zajmuje pół godziny. Katia nie lubi tej szkoły. "Jest obskurna i ponura". Toalety są brudne. Stołówki nie ma w ogóle. Tęskni za swoją szkołą w Kupiańsku. "Ukraina jest o wiele lepsza".

Skarży się matce, że w każdy poniedziałek w rosyjskich szkołach odbywa się propagandowa lekcja - "Rozmowy o ważnym". Kiedy nauczycielka znowu opowiada o wojnie, faszystach i wielkiej Rosji, Katia i jej koleżanka wykrzykują z ławki: "Sława Ukrajini! Herojam sława!".

Nauczycielka się wścieka, krzyczy na nie. Na końcu dodaje szyderczo: Ukraina? I tak będzie częścią Rosji!

  • Z 1667 placówek oświatowych w obwodzie charkowskim 530 zostało zniszczonych lub uszkodzonych
  • Bałaklija. Szkolne podwórko
  • Większość miast w obwodzie charkowskim doznała znacznych zniszczeń
  • Zniszczony most niedaleko Iziumu
  • Mężczyzna z Bałakliji próbuje rozebrać na części zamienne porzucony system obrony przeciwlotniczej
[1/5] Z 1667 placówek oświatowych w obwodzie charkowskim 530 zostało zniszczonych lub uszkodzonych Źródło zdjęć: © WP | Maciej Stanik

OPERACJA SPECJALNA

W Kijowie dobiega osiemnasta. W okolicach stacji metra Hołosijiwska właśnie wyłączyli prąd. Wielopiętrowe bloki gasną jeden po drugim. Z okolicznych biur wyłania się tłum ludzi. Schodzą z najwyższych pięter, świecąc pod nogi telefonami komórkowymi.

Mykoła Kułeba zapala stojącą na biurku lampkę ledową na baterie. Odchyla się na oparcie fotela, żeby dać oczom czas na przyzwyczajenie się do półmroku. W biurze panuje ziąb. Chwilę temu zaparzona herbata jest już ledwie ciepła.

Upłynie jeszcze wiele godzin, zanim dla byłego rzecznika praw dziecka i obecnego szefa fundacji Save Ukraine zakończy się dzień pracy. Najważniejsze teraz to sfinalizować przygotowania do kolejnej "operacji specjalnej". Bo jak nazwać inaczej przejazd przez terytorium dwóch państw prowadzących przeciw Ukrainie wojnę i odzyskanie uprowadzonych podstępem dzieci?

Na wyjazd czeka szesnaście matek. Każdej trzeba wyrobić dokumenty. Opracować skomplikowaną logistykę. Znaleźć kierowców - najlepiej Białorusinów, bo mogą swobodnie przekraczać granice. Koniecznie odważnych, bo podczas ostatniej operacji jeden został zatrzymany.

Do tej pory fundacji udało się zwrócić do domu czterdzieścioro czworo dzieci.

- Na wszystkich terytoriach okupowanych Rosjanie stosują ten sam schemat. Typują najbiedniejsze lub patologiczne rodziny, wywierają na nie presję. Jeśli się nie zgadzają oddać dzieci, grożą odebraniem praw rodzicielskich. Wiedzą, że niepewne siebie, zaniedbane dzieci są najbardziej podatne na manipulację – mówi Kułeba.

Z raportu Obserwatorium Konfliktów, instytucji założonej przez Departament Stanu USA, wynika, że dzieci z okupowanych terytoriów są wywożone do co najmniej 43 obozów - od okupowanego Krymu aż po Magadan, leżący u wybrzeży Morza Ochockiego na rosyjskim Dalekim Wschodzie.

© WP | Angelika Sętorek

Badacze uważają, że to dobrze zorganizowany i zarządzany przez rosyjskie elity system reedukacji politycznej. Głównym celem obozów jest "zintegrowanie" ukraińskich dzieci z obowiązującą w Rosji wizją historii, kultury i przede wszystkim – trwającej wojny.

Część dzieci trafia do zmilitaryzowanych obozów na Krymie i w Czeczenii, gdzie uczelnie rosyjskich sił specjalnych realizują wojskowe szkolenia. W innych zajęcia prowadzą działacze Junarmii, paramilitarnej organizacji wzorowanej na Hitlerjugend.

- Czas nagli. Rosja, jak wirus, infekuje umysły dzieci. Zatruwa je nienawiścią do całego świata, a przede wszystkim do ich własnego kraju – Ukrainy. Wystarczy popatrzeć, do czego doprowadziło pranie mózgu w Ługańsku i Doniecku. Dzieci, które dziewięć lat temu trafiły pod okupację, dziś zabijają Ukraińców na froncie – mówi Kułeba.

PŁACZ, HISTERIA, PANIKA

Iryna jest wysoka, szczupła, po czterdziestce. Przygląda się twarzom innych matek. Są przerażone. Większość po raz pierwszy w życiu jedzie w tak daleką podróż.

Iryna też się boi, ale nie drogi, nie przekraczania granic. Boi się, że nie oddadzą jej córek. Już cztery miesiące minęły, od kiedy 10-letnia Waleria i 15-letnia Oleksandra wyjechały na "dwutygodniowy wypoczynek".

Bałaklija. Wiele szkół nie nadaje się do odbudowy
Bałaklija. Wiele szkół nie nadaje się do odbudowy© WP | Maciej Stanik

Okupacyjne władze Chersonia znienacka ogłosiły, że zamykają szkoły. Tego samego dnia zadzwoniła nauczycielka:

- Szkoła organizuje wyjazd do sanatorium na Krymie. Absolutnie bezpłatnie. Nic nie musisz robić. Przywieź jutro córki do portu rzecznego. Zbiórka o szóstej rano.

Iryna nie chce się zgodzić, ale Waleria wierci jej dziurę w brzuchu. Z jej klasy jadą dwie koleżanki. Ona też chce. W końcu matka się poddaje.

Mijają dwa tygodnie. Opiekunka informuje, że powrót dzieci opóźni się o tydzień. Potem o kolejny. W końcu oznajmia, że to nie jest to żaden odpoczynek, tylko obowiązkowa ewakuacja. Dzieci zostają na czas nieokreślony. Przestaje odbierać telefony. Iryna odchodzi od zmysłów.

Córki dzwonią codziennie.

Płacz:

- Mamo, zabierz mnie stąd!

Histeria:

- Mamo, powiesiłam w pokoju dwa baloniki – żółty i niebieski. Dyrekcja obozu powiedziała, że naśle na mnie FSB!

Panika:

- Mamo, ratuj! Chcą mnie gdzieś wywieźć!

Skutki rosyjskiej okupacji będą odczuwalne przez następne pokolenia
Skutki rosyjskiej okupacji będą odczuwalne przez następne pokolenia© WP | Maciej Stanik

Oleksandra wyje w słuchawkę. Iryna dobija się do dyrekcji obozu. Pisze wniosek, że stanowczo nie zgadza się na przemieszczenie córki. Dostaje odpowiedź:

"W związku z brakiem wykwalifikowanych kucharzy i cukierników chersoński departament oświaty podjął decyzję o wysłaniu Pani córki na naukę do technikum".

Dzieci już są w drodze do Heniczeska, miasta, do którego Rosjanie przenieśli "stolicę" okupowanego obwodu chersońskiego.

Iryna jest coraz bardziej przerażona. Co jeśli pozbawią ją praw rodzicielskich? Co jeśli wywiozą młodszą córkę do Rosji? Nigdy jej tam nie odnajdzie.

TYLKO NIE MÓW PRAWDY

Męski głos wyrywa Irynę z zamyślenia. Kierowca stoi miedzy siedzeniami. Ostrzega matki:

- Wjeżdżamy na terytorium wroga. Na granicy będą was przesłuchiwać. Nie możecie powiedzieć prawdy!

Pogranicznicy każą kobietom wyjść z autokaru. Dokładanie przetrzepują wszystkie rzeczy. Każdą osobno wzywają na kontrolę:

- Po co jedziesz?

- Odwiedzić dziecko.

- Wiesz, że jeśli przekroczysz granicę, z powrotem nie wjedziesz? Żadne łzy ci nie pomogą!

Halina jest przerażona. Nogi się pod nią uginają. Myśli: To koniec. Wywiozą nas do lasu, rozstrzelają. Autobus spalą. Co to dla nich?

Nagle przypomina sobie instrukcje kierowcy. Uśmiecha się do pogranicznika. Mówi zdawkowo:

- Zobaczymy. Jeśli córka zechce, to zostaniemy.

Pogranicznik oddaje Halinie dokumenty. Bus rusza w drogę. W Rosji matki rozdzielają się na mniejsze grupy. Część jedzie do Kraju Krasnodarskiego, część na okupowany Krym.

  • Droga Wiktorii w poszukiwaniu dziecka
  • Droga Haliny w poszukiwaniu dziecka
  • Droga Iryny w poszukiwaniu dziecka
  • Nałożone na siebie trasy poszukiwań wszystkich trzech matek. Podobny los spotkał setki ukraińskich rodzin
[1/4] Droga Wiktorii w poszukiwaniu dzieckaŹródło zdjęć: © Licencjodawca

Iryna najpierw odbiera starszą córkę z Heniczeska. Potem jedzie do Eupatorii po młodszą.

Kiedy wchodzi na teren obozu "Promienny", ma złe przeczucia. Napręża całe ciało. Będzie walczyła do upadłego, ale bez córki nie wróci. Ktoś z dyrekcji sprawdza dokumenty i znika bez słowa. Iryna czeka na dziedzińcu, serce bije jak szalone.

Nagle dostrzega drobną sylwetkę. Waleria pędzi, ile sił. Krzyczy z daleka:

- Mamo! Przyjechałaś!

Iryna nie może złapać tchu. Waleria wpada w jej ramiona. Obie płaczą. Śmieją się. Znowu płaczą.

Dyrekcja domaga się, żeby Iryna podpisała oświadczenie o braku pretensji. Iryna chce wygarnąć wszystko, co myśli, ale podpisuje kwitek. Byle szybciej zabrać stąd córkę.

NIE MA DOKĄD WRACAĆ

Nad ranem grupa wyrusza w podróż powrotną. Noc spędzają na rosyjsko-białoruskiej granicy. Drobiazgowe sprawdzanie bagaży, przesłuchania, czepianie się dokumentów. W końcu pogranicznicy stwierdzają, że nie przepuszczą autokaru. Zasłaniają się martwym prawem, które nie było egzekwowane od 1991 roku.

Irynę oblatuje strach. Wszystko na marne. Utkną w Rosji. Odzyskała córki, ale nie zobaczy już 5-letniego synka, który został w Ukrainie.

Autokar zawraca. Nazajutrz próbują na innym przejściu granicznym. Historia się powtarza. Udaje się dopiero za trzecim razem, 700 kilometrów dalej. Kiedy przekraczają granicę rosyjsko-łotewską, w autokarze wybucha radość. Są w Europie. Są bezpieczne.

Czternaście dni później docierają do Kijowa.

Iryna z dziećmi zostają w schronisku fundacji Save Ukraine. Nie mają dokąd wracać. Chersoń jest codziennie ostrzeliwany. Nie wiedzą, co dalej. Na razie cieszą się każdą chwilą spędzoną razem.

Od początku inwazji Rosja zniszczyła ponad trzy tysiące placówek oświatowych
Od początku inwazji Rosja zniszczyła ponad trzy tysiące placówek oświatowych© WP | Maciej Stanik

10-letnia Waleria coraz bardziej się otwiera. Opowiada mamie o śpiewaniu hymnu Rosji pod "trikolorem". O tym, że do obozu mieli przyjechać rosyjscy żołnierze, żeby opowiadać o wojnie. O tym, że kiedy odwołali swój przyjazd, dyrekcja kazała dzieciom pisać do nich listy.

Halina i Katia też nie wrócą do domu. W Kupiańsku nie jest bezpiecznie. Codziennie ostrzał. Jadą do krewnych w obwodzie żytomierskim. Zaczną tam życie od zera. Katia pójdzie do nowej szkoły, wróci do lekcji gry na fortepianie. Jakoś wszystko się ułoży. W końcu lęk separacyjny minie.

Ale na razie Katia wpada w panikę, kiedy matka wychodzi z domu na dłużej niż godzinę.

Wiktoria z Bogdanem jadą do Bałakliji. Matka widzi, że syn zachowuje się inaczej. Jest nieufny, wycofany. Ona drąży delikatnie, wypytuje. W końcu Bogdan wydusza z siebie:

- Mówili, że mnie nie chcesz. Że znajdą mi nową rodzinę. Że na zawsze zostanę w Rosji.

Opowiada też, że bał się pytać, czy to jest prawda. Wychowawcy zabierali dzieciom telefony. A kiedy dzwonił do domu, zawsze ktoś z Rosjan kręcił się w pobliżu i przysłuchiwał się rozmowie.

Wiktoria czuje, jak jej pęka serce. Myśli, że jest winna. Zniszczyła ich życie. Syn wrócił z traumą, a ją sąsiedzi wytykają palcami. Wie, co mówią za jej plecami: "Sprzedała dziecko Ruskim".

  • Dzieci, wywiezione do Rosji i na okupowany Krym były poddawane agresywnej indoktrynacji
  • W gminie Bałaklija Rosjanie zniszczyli dwie szkoły
  • Po wyzwoleniu w piwnicach szkół i bibliotek znaleziono stosy ukraińskich podręczników. Rosjanie już przygotowali protokoły na ich zniszczenie
  • W przyfrontowych miastach dzieci już trzeci rok uczą się zdalnie. Po dwóch latach pandemii, przyszła wojna
  • Bałaklija
  • Ołena, nauczycielka geografii z Bałakliji, marzy o tym, żeby szkoły znowu zostały otwarte
  • Ołena, przez całą okupację chowała w domu szkolną tablicę interaktywną – najdroższą rzecz, jaką miała
[1/7] Dzieci, wywiezione do Rosji i na okupowany Krym były poddawane agresywnej indoktrynacji Źródło zdjęć: © WP | Maciej Stanik

ZEGAR TYKA

Nikt nie wie, ile ukraińskich dzieci mogło przejść przez obozy reedukacji politycznej. Według analityków z Obserwatorium Konfliktu – co najmniej sześć tysięcy. Ale w komunikatach rosyjskich władz można znaleźć informację, że do końca 2022 roku na "wypoczynek i uzdrowienie" miało wyjechać 27 tysięcy dzieci z "nowych terytoriów Federacji".

Nie wiadomo też, jak dużo dzieci utknęło w obozach.

- Dyrekcje zatajają informacje. Zasłaniają się ochroną danych osobowych, żeby utrudnić powrót dzieci – mówi Kułeba.

Z relacji samych dzieci wynika, że w poszczególnych obozach wciąż pozostają dziesiątki podopiecznych. Wielu z nich nie ma kontaktu z rodzicami.

- W naszej grupie był pięcioletni chłopiec. Ciągłe płakał, bo nie mógł dodzwonić się do domu. Inna dziewczyna, nastolatka, wpadła w szał, kiedy usłyszała, że rodzina jej nie zabierze. Rzucała się na wychowawców, kopała ich nogami. Potem zniknęła. Wychowawcy powiedzieli, że zabrano ją do szpitala psychiatrycznego – opowiada Waleria.

- W obozach dzieje się istny koszmar. Niektóre dzieci same do nas dzwonią. Płaczą, proszą, by odnaleźć ich rodzinę, ale często nie pamiętają dokładnego adresu. Znają tylko nazwę miasta albo wsi – mówi Myrosława Charczenko, prawniczka z Save Ukraine.

Ołeksij jest samotnym ojcem. Nie może pojechać po syna do Rosji, bo jest w wieku poborowym
Ołeksij jest samotnym ojcem. Nie może pojechać po syna do Rosji, bo jest w wieku poborowym© WP | Maciej Stanik

Odnalezienie rodziców jest praktycznie niemożliwe. Miejscowości, z których pochodzą, zazwyczaj znajdują się w pobliżu linii frontu. Rodzice mogli zginąć, mogli też trafić do obozów filtracyjnych, Albo zostali deportowani w głąb Rosji.

- Ta bezsilność jest najgorsza. Jak powiedzieć dziecku, że nie wróci do domu? Robimy, co w naszej mocy, ale część tych dzieci możemy stracić na zawsze – mówi Charczenko.

Te przebywające w obozach na Krymie dostały czas do 7 kwietnia. Jeśli nie odbiorą ich rodzice, zostaną przekazane do internatów w całej Rosji albo umieszczone w rodzinach zastępczych.

- To bardzo przebiegła taktyka. Rosyjskie prawo pozwala nadać dziecku status sieroty, jeśli przez pół roku przybywa ono bez opieki rodzicielskiej – mówi Kateryna Raszewska, prawniczka z fundacji "Regionalne Centrum Praw Człowieka".

Właśnie w kwietniu upłynie pół roku, od kiedy dzieci z Chersonia wyjechały na "dwutygodniowe wakacje".

- Jest to pogwałcenie prawa międzynarodowego. Ale w chorej wyobraźni Rosjan obwody chersoński i zaporoski na mocy pseudoreferendum weszły w skład Federacji. Okupanci traktują ukraińskie dzieci jako swoją własność. Mając oryginały świadectw urodzenia, które wyłudzili od rodziców, mogą uproszczoną procedurą nadać dzieciom rosyjskie obywatelstwo. To otworzy drogę do adopcji - tłumaczy Raszewska. - Wszystkie puzzle układają się w przerażający obraz.

WYNARODOWIENIE

- Rosja robi wszystko, żeby przekształcić nasze dzieci w Rosjan. Chce zniszczyć ich tożsamość, zmusić do wyrzeczenia się języka i kultury. To jest ludobójstwo. Systematyczne, zaplanowane wyniszczenie narodu – mówi Kułeba.

Szkoły, które nie zostały zniszczone, były obrabowywane przez Rosjan
Szkoły, które nie zostały zniszczone, były obrabowywane przez Rosjan© WP | Maciej Stanik

Rosja uczyniła z ukraińskich dzieci instrument prowadzenia wojny. Obozy reedukacji politycznej, wynarodowienie, przymusowa adopcja dzieci - to wszystko do złudzenia przypomina działania III Rzeszy. 80 lat temu naziści, w ramach germanizacji podbitych terenów, typowali "rokujące" polskie dzieci, by następnie je wcielić do niemieckich rodzin i zrobić z nich prawdziwych Niemców.

- Jedne z pierwszych procesów nazistów przed trybunałem w Norymberdze dotyczyły przymusowych adopcji. Działania Rosji są niemal analogiczne - podkreślał na jednej z konferencji prasowych Nathaniel Raymond, szef Obserwatorium Konfliktu.

Właśnie bezprawna deportacja ludności cywilnej oraz przesiedlanie dzieci z okupowanych terenów Ukrainy do Rosji stały się podstawą dla Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze, by wydać nakaz aresztowania Władimira Putina oraz rosyjskiej rzeczniczki praw dziecka, Marii Lwowej-Biełowej.

Konwencje Genewskie oraz ONZ wyraźnie zakazują "przymusowego przekazywania dzieci z jednej grupy etnicznej do innej". Z kolei Konwencja o zapobieganiu zbrodni ludobójstwa - działania "z zamiarem zniszczenia, w całości lub w części, grupy narodowej, etnicznej, rasowej lub religijnej".

- Kiedyś politykę przymusowych deportacji i niszczenia tożsamości narodowej prowadził Lenin, potem Stalin. Teraz kontynuuje ją Putin. Rosja nie chce ukraińskiego narodu. Im potrzebna jest grupa etniczna, pomniejszona i zrusyfikowana. Taka, która mogłaby stać się jedną z setek w składzie wielkiego imperium. Po to są im potrzebne nasze dzieci – uważa Kułeba.

Były rzecznik praw dziecka szacuje, że od początku wojny Ukraina straciła połowę dziecięcej populacji. Około 30 proc. dzieci wyjechało z kraju ze względów bezpieczeństwa. Kolejne 20 proc. znajduje się pod agresywnym wpływem Rosji na terytoriach okupowanych.

- Możemy wygrać wojnę, odbudować nasz kraj. Ale jeśli przegramy walkę o dzieci, to wszystko nie będzie miało znaczenia. Za dziesięć, piętnaście lat zrusyfikowane pokolenie wejdzie w dorosłe życie, zacznie decydować o polityce. Wrócimy w to samo miejsce, z którego tak bardzo próbujemy się teraz wydostać - podkreśla.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski. Zdjęcia: Maciej Stanik

Źródło artykułu:WP magazyn
wojna na ukrainieukrainarosja