Poszukiwana, poszukiwany
Ich powrotowi nie towarzyszyły reflektory ani kamery. Gosposie weszły do polskich domów bez rozgłosu, czasem wstydliwie, niemal w konspiracji.
10.12.2005 09:33
Ludmiła od trzech lat prowadzi dom zamożnej rodziny pod Poznaniem. Jest zadowolona, bo odkąd straciła pracę przy szyciu dżinsów, nie mogła znaleźć niczego poza roznoszeniem ulotek, czego pięćdziesięciolatce robić już nie wypada: - Zajmuję się wszystkim: gotuję, sprzątam i robię zakupy, grabię liście z trawnika i podlewam kwiatki, gdy gospodarze wyjeżdżają na urlop. Najbardziej Ludmiłę męczą ich imieniny. Przychodzi wtedy 20-30 osób i całą noc trzeba być na nogach. Dostaje jednak za to dodatkową premię i nie grymasi.
Z kulturą i bez
Nie wszędzie życie służby w polskim domu jest usłane różami: - Przez dwa lata byłam u takich ludzi w Poznaniu i powiem tylko tyle, że byłam tak traktowana, jak Murzyn. Nie wolno mi było siedzieć, gdy oni jedli obiad - wspomina Małgorzata. Pracodawca, który zatrudnia na czarno służbę, nie uważa za stosowne być dla niej miłym i wyrozumiałym. Odczuła to na sobie pewna Ukrainka. Ogłoszenie znalazła w prasie. Wymagania były duże, a ona miała za sobą praktykę w kilku polskich domach.
- Posiadłość była oddalona od szosy o jakieś pół kilometra i do mnie należało utrzymywanie jej w zimie i latem. Byłam zatrudniona bez wyżywienia, więc bardzo mnie pilnowali, abym gotowała tylko dla nich zupę, kupowała odliczone bułki. Spałam w piwnicy obok olejowego pieca i tam jadłam posiłki, bo nie lubili, gdy to robiłam w ich kuchni - wylicza sknerstwo jaśnie państwa. Jej rodaczka nie może w to uwierzyć, bo ma zupełnie inne wspomnienia z poznańskiego podwórka. Olga przez półtora roku zajmowała się kuchnią u pewnej lekarskiej rodziny: - Traktowali mnie jak członka rodziny, zawsze siadałam z nimi do stołu, a kiedy zachorowałam, leczyli mnie na swój koszt.
Pani, ogrodnik, sprzątaczka
Poznaniacy nawet, jeżeli mają u siebie jakąś pomoc domową, są dyskretni i wolą o tym nie mówić. Ewa Siwicka, znana dziennikarka z PTV, żona Ryszarda Grobelnego, prezydenta Poznania, nie uważa tego za temat tabu: - Przeczytałam niedawno, że dobrą pomoc domową można znaleźć za 950 zł i oniemiałam z wrażenia. Gdybym kogoś takiego znalazła! - wzdycha nasza gwiazda z telewizyjnego ekranu.
Obecnie zatrudnia tylko ogrodnika i ekipę do mycia okien, przyznając, że jest zwariowaną matką, która do tej pory jak lwica broniła się przed nianią: - Zawsze dzieci były dla mnie ważniejsze od pracy, więc robiłam wszystko, aby kiedyś mi nie wypomniały, że nie miałam dla nich czasu - mówi Ewa Siwicka. Także dla tak zapracowanej osoby, jaką jest Ewa Sipińska, poznańska architekt, jest zrozumiałe, że dom bez pomocy z zewnątrz nie może się kręcić normalnym, codziennym rytmem.
Wraz z mężem Stanisławem prowadzi znaną pracownię architektoniczną: - Od czterech lat mam stałą panią, dzięki której mogę funkcjonować. Jest to osoba zaprzyjaźniona z naszym domem i akceptowana przez całą rodzinę. Bez niej nie udałoby mi się utrzymać domu i gotować obiadów. Obecna pomoc jest następczynią nieodżałowanej do dzisiaj Polki z Kołomyi. Kobieta funkcjonowała w domu Ewy Sipińskiej jako członek rodziny: - Moja córka zwracała się do niej "babciu"... Nasz redakcyjny felietonista - prof. Wojciech Kasprzak nawet po przeprowadzce z mieszkania do domu nie tęskni, podobnie jak jego żona, pracownik naukowy na UAM, za gosposią: - Mamy tylko panią Kasię do sprzątania w sobotę i taka pomoc nam wystarczy.
Szkółka dla służby
W Anglii kończy się szkoły, które wypuszczają zawodowych kamerdynerów ze znajomością kilku języków, znających się na savoir-vivre, ale także na polityce i gospodarce. I oni znajdują bez trudu zatrudnienie. W Poznaniu nie natknęliśmy się nawet na profesjonalną agencję gospoś, chociaż takie od dawna istnieją od kilku lat w Warszawie: - Obsługujemy w zasadzie tylko Warszawę i okolice, ale jeżeli znajdziemy chętną do pracy w Poznaniu, to dam znać - usłyszałam od właścicielki stołecznego biura, które ma pełną listę ofert gospoś, pomocy domowych, sprzątaczek i guwernantek, niań. Z referencjami, przetestowane i sprawdzone, czyli z pełną gwarancją posiadanych umiejętności.
Polskie opiekunki do dzieci i starszych osób i polscy kandydaci na służących w białych rękawiczkach chętnie podejmują zajęcia w swoim zawodzie na Zachodzie. Nie figurują jednak polskie nazwiska w czymś takim, jak Międzynarodowa Giełda Zawodowych Kamerdynerów. - Przed wojną moi rodzice zatrudniali kobietę po szkole służących w Holandii. Dzisiaj równie chętnie widziałabym taką panią u siebie, która potrafiłaby mężowi spakować walizkę i zawiązać nowy krawat, ale również zarezerwować bilet i wezwać taxi - opowiada Kazimiera z podpoznańskiego Przeźmierowa. Ona płaci dobrze gosposiom i sprzątaczkom, ale stawia wysokie wymagania. Jak dotąd, tej idealnej, w przedwojennym stylu, jeszcze nie znalazła.
Danuta Pawlicka