Polska straci 100 mln zł? Eksperci: to niemal pewne
- Wątpię, że referendum przyciągnie do urn 15 mln Polaków. Zwłaszcza, że kampanii w tej sprawie zupełnie nie widać - mówi WP prof. Ewa Marciniak, politolog z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Jeśli frekwencja będzie niska, Państwowa Komisja Wyborcza unieważni plebiscyt m.in. w sprawie JOW-ów. Wtedy Polska straci 100 mln zł, bo tyle kosztuje organizacja głosowania.
PO - wedle deklaracji premier Ewy Kopacz - ma być tym ugrupowaniem, które będzie namawiać, by do urn pójść i zagłosować, na razie jednak o referendum od kilku dni wiele mówi PiS. Beata Szydło w liście do prezydenta apeluje, by poszerzyć referendum o trzy kolejne pytania: poza kwestią wieku emerytalnego i sześciolatków, Prawo i Sprawiedliwość chciałoby zapytać Polaków również o prywatyzację Lasów Państwowych. Tej inicjatywie poświęcony jest też najnowszy wyborczy spot PiS. Prezydent zapowiedział, że "poważnie rozważy" sprawę, choć konstytucjonaliści mówią, że w tej chwili to już niemożliwe.
Do uczestniczenia w referendum, ani do jego bojkotu nie będzie namawiał PSL. Ludowcy będą natomiast przedstawiać swoje stanowisko: sprzeciw wobec JOW-ów oraz likwidacji finansowania partii z budżetu, trzecie pytanie uznają za to za niezasadne. Przeciwko JOW-om zamierza też agitować lewica. Janusz Palikot wziął przykład z Szydło i napisał do prezydenta, by dodać do referendum pytania dotyczące wycofania lekcji religii ze szkół oraz likwidacji Funduszu Kościelnego.
- To referendum jest sierotą, kłopotliwym podrzutkiem. Wszystkie siły polityczne uznały, że im ciszej o tej sprawie, tym lepiej - mówi WP prof. Kazimierz Kik, politolog z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Wskazuje, że decyzję o rozpisaniu głosowania Bronisław Komorowski podjął pod wpływem chwili, bez głębszego namysłu. - To był błąd byłego prezydenta. Teraz Platforma jest w klinczu, na siłę poszukuje argumentów, które mogłyby przekonać Polaków do tego, że ta partia nie odwróciła się od JOW-ów - dodaje prof. Marciniak.
Rozmówcy WP są zgodni, że - przy takim nastawieniu - zapewnienie frekwencji, która jest warunkiem ważności referendum będzie praktycznie niemożliwe. Większość Polaków nie pójdzie 6 września do urn. - Po powrocie z wakacji pochłoną ich sprawy prywatne, a nie publiczne - uważa prof. Marciniak. Jak mówią politolodzy, nawet głos Pawła Kukiza, który zainicjował debatę o JOW-ach jest słabo słyszalny.
"Przez kilka dni milczałem, bo... nie miałem netu" - tak sam Kukiz tłumaczył się na Facebooku z ciszy przed referendum. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, inaczej interpretują powody tej stagnacji. - Kukiz się zamotał. Jest dziś w zupełnie innym miejscu niż dwa miesiące temu, kiedy był uosobieniem zmiany. Odkąd skojarzył się z narodową prawicą, jest rzecznikiem zamieszania - mówi prof. Kik.
- Dla Kukiza referendum mogłoby być okazją do wypromowania się, gdyby nie to, że kompletnie stracił rozpęd. Wprawdzie jeździ po Polsce i koncertuje, agitując za referendum, ale to wysiłki skazane na niepowodzenie - uważa prof. Marciniak. Ostatnie sondaże są dla Kukiza miażdżące: w badaniu ewybory.eu Ruch Kukiza, który jeszcze nie tak dawno mógł liczyć na głosy 20 proc. wyborców, uzyskał tylko 5,5 proc. poparcia.
Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska