Politycy lubią błoto
W jednym z odcinków serialu „Seks w wielkim mieście” główna bohaterka - antropolożka kultury pisząca w popularnej prasie o seksie - zadaje się z politykiem. Na początku wzbrania się przed tym związkiem – wiadomo, polityk – w końcu się decyduje. Jest pięknie, on jest miły i dobry w łóżku. Pewnego dnia jednak, po upojnym seksie, prosi Carrie, by na niego nasiusiała. Związek polityka i antropologa wkrótce się kończy.
Nie znam się na polityce USA, nie sądzę też, by twórcy „Sex and the City” specjalnie chcieli dokuczyć amerykańskim mężom stanu. Myślę jednak, że opisaną scenę można potraktować jako znamienną także dla polskiego systemu.
Nasi politycy niezmiennie obrzucają się błotem i są nim obrzucani. Wyborcy nie raz po prostu na nich – przepraszam za kolokwializm – leją. Bohater amerykańskiego serialu czerpał z tego przyjemność. Jak się wydaje, podobnie jest w przypadku polskich polityków. Rządzą z rozkoszą na twarzach, uchwalają złe ustawy, oblizując się przy tym obleśnie, pożądliwie wsłuchują się w obelgi. Im więcej kału, tym więcej rozkoszy, tym bardziej czerwone policzki, tym większa gotowość do działania. Podobnie jak partnerowi Carrie mocz na ciele pozwalał osiągnąć ostateczną rozkosz, dopełnić dzieła stosunku, tak i dla polityków jest to rodzaj ekstazy. Proszę zauważyć, jak krzyczą z mównicy – oskarżeni o jakiś niecny czyn – że to nie oni, że to nieprawda, że sąd i skandal. Przy tym są wyjątkowo pobudzeni. Stoją na mównicy i grzmią. Nadmiar jouissance – powiedziałby Jacques Lacan, najsłynniejszy bodaj twórca pofreudowskiej psychoanalizy.
”Gdzie kał tam chleb”
„Kał nie jest martwy. On jest początkiem wszystkiego. Jest ciepły i miękki. Z niego można jeszcze wszystko zrobić” – mówił tytułowy bohater opowiadania Leo Lipskiego Piotruś. (Kaleki mężczyzna został kupiony na targu, by zajmować klozet, tak żeby sąsiedzi pani Cin nie mogli skorzystać z wychodka). W takie działanie ekskrementu zdają się też wierzyć nasi prawodawcy. Współpraca ze służbami bezpieczeństwa PRL, kilka spraw w sądzie i zabrudzone błotem kalosze mogą być świetnym startem do politycznej kariery. Pamiętajmy też, że wdepnięcie na ulicy w odchody przynosi szczęście. Zresztą i tradycyjnie kał najczęściej kojarzony był z tym, co może dać powodzenie.
Zbigniew Libera podaje przykłady powiedzeń ludowych: „Gdzie kał, tam chleb” (jakże to adekwatne do sytuacji Polski) czy „Im gówno większe, tym kłos pleńszy”. Najczęściej też sen o ekskrementach miał przynosić dobrobyt. Kał i mocz miały również właściwości magiczne. Członkowie chyba najbardziej ludowej partii w parlamencie, Samoobrony, zdają się najlepiej o tym wiedzieć. Im gorzej media o nich mówią, tym ci czują się pewniej i lepiej, tak odwracają uwagę wyborców, by ci myśleli, że wszystko jest w najlepszym porządku. Czysta (?) magia. Warto jednak zaznaczyć, że jednocześnie wiele ludowych zakazów dotyczyło ekskrementów. Kupa to nie tylko bogactwo. Często używały jej czarownice, a seks analny kojarzony był z diabelskimi działaniami.
Miłość i brud
Ale z nieczystości robiło się także afrodyzjaki. I dlatego może rozkosz jest po stronie nie tylko polityków. Polska publiczność chyba lubi patrzeć, jak tarzają się w gnoju. Przy kolacji w niejednym polskim domu komentuje się na bieżąco kolejne odkrycia brudów, kolejny rzut błotem na politycznego przeciwnika. Im więcej smrodu, tym więcej jouissance.
Może dlatego wybieramy takich, a nie innych Przedstawicieli Narodu. „Czy seks jest brudny?” – zapytano kiedyś Woody’ego Allena. Ten miał odpowiedzieć: „Tylko dobry”. Czy nie podobnie podświadomie myślimy o naszej polityce? Jest w tym coś z perwersyjnej fascynacji ludzkimi wydzielinami.
Związki między potrzebami wydalniczymi i seksualnymi podkreślali już Freud czy Bataille. W mojej rodzinie zaś krąży od pokoleń miłosna historia świetnie opisująca tę relację. Otóż w pewnym małym miasteczku była para zakochanych. Z powodów zapewne rodzinnych nie mogli się pobrać. Nie chcieli więc dalej żyć. Może zbytnio przejęli się opowieścią o Romeo i Julii i postanowili popełnić samobójstwo. Kupili więc w aptece środki mające im to ułatwić i udali się na miejsce czynu – stary strych. Jego drzwi można było zamknąć, a klucz wyrzucić przez okno – tak też zrobili bohaterowie historii. Przystąpili do dzieła. Wszystko poszłoby gładko, gdyby nie to, że w małym miasteczku niczego nie da się ukryć. Aptekarz wiedział o samobójczych planach pary. Podał więc im zamiast środków nasennych środki na przeczyszczenie. Co się więc działo na zamkniętym na cztery spusty strychu, proszę sobie tylko wyobrazić. Nie wiem, czy ich miłość przetrwała. Dla opowieści nie ma to znaczenia. Ważniejsze jest przesłanie i to ono chyba miało
przetrwać dzięki ustnej historii: miłość i ekskrementy to nierozłączna para. Otwór, z którego wychodzimy (w rezultacie miłosnych uniesień), jest jakoś podejrzanie blisko otworu, z którego wychodzi kał. Zasrana miłość, chciałoby się powiedzieć.
Sądzę, że społeczność opisywanego miasteczka miała udział – pewno nawet większy niż bezpośrednio zainteresowani – w tej rozkoszy. Ale trzeba wyraźnie powiedzieć: rozkosz, jak uczy psychoanaliza, nie zawsze musi być jednoznacznie pozytywna dla podmiotu ją odczuwającego. Może także sprawiać ból. Bolesną, ale podniecającą fascynację odczuwała zapewne spora część widzów oglądających posiedzenia komisji śledczej czy spektakl w Sejmie pt. przyjęcie raportu w sprawie Rywina. Z jakiego innego powodu bowiem mieliby to oglądać? Według Michela Foucaulta od XVI do XVIII wieku szaleńców często zamykano w klatkach, bez możliwości pozbywania się odchodów. Tak więc nie tylko nurzali się we własnych nieczystościach, ale także je jedli. Lud patrzył zachwycony. „A to głupki!” – wołano z zachwytem. I patrzono, i podniecano się, i oblizywano.
Kupą, mości panowie!
Dystans, który dzięki telewizorowi dzieli nas od polityków, pozwala bez wyrzutów sumienia i przede wszystkim bez strachu upajać się nieczystymi wydarzeniami. Podświadomie czujemy, że bezpośredni kontakt z nimi mógłby nas po prostu skalać. Dlatego tak niechętnie zapisujemy się do partii (ilu z nas osobiście zna kogoś zaangażowanego w politykę?) i coraz mniej chętnie chodzimy na wybory. Politycy są zamknięci na Wiejskiej jak ci młodzi na strychu lub szaleńcy Foucaulta. A my bezpiecznie odizolowani możemy się podniecać ich brudami. Nie wystarczają nam gołe baby. Współcześnie fetyszami są również takie obrazki jak: Beger z kurwikami w oczach poniżająca Niemczyckiego, Lepper kolejny raz wykrzykujący, że jego polityczni przeciwnicy to świnie i złodzieje, pijany prezydent w Katyniu, Jaskiernia i jednoręcy bandyci, Kamiński u Pinocheta, Miller… Dużo by opowiadać. Podsumowując: w miłości zawsze musi być pewna dawka kupy, podobnie jak w polityce. Miłość nieznająca kłótni, smrodu pieluszek dziecka lub smrodu
wieczornych skarpetek może szybko się skończyć, podobnie w przypadku polityka: póki obrzucany jest błotem, póty śmierć polityczna mu nie grozi. Kupą, mości panowie!
Magdalena Radkowska, (op.cit.,)