Po tureckim referendum: Europa będzie mieć problem?
Minimalne zwycięstwo Recepa Tayyipa Erdogana w referendum dotyczącym zmiany ustroju w Turcji na system prezydencki może oznaczać jeszcze większe problemy w kraju targanym wojną i niestabilnością. Ale będzie też oznaczać problem dla Europy, która w Turcji będzie mieć jeszcze trudniejszego partnera. Pod znakiem zapytania staje przede wszystkim porozumienie migracyjne
18.04.2017 | aktual.: 19.04.2017 07:38
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem tureckiego prezydenta, zwycięstwo w referendum da mu niemal nieograniczoną władzę po wyborach prezydenckich w 2019. Ale bardzo możliwe, że jeszcze wcześniej efekt referendum poczuje Europa, która w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych zareagowała bardzo powściągliwie na jego rezultat. Okoliczności towarzyszące głosowaniu, oskarżenia ze strony międzynarodowych instytucji o niesprawiedliwość procesu wyborczego oraz zmiana systemu na prezydencki prawdopodobnie zakończy już i tak stojące w miejscu negocjacje akcesyjne Turcji z UE i doprowadzi do nowego układu sił między UE i jej sąsiadem. W poniedziałek zasugerował to sam Erdogan.
- Co Unia kazała nam robić przez te 54 lata u swoich drzwi? Czekać! - powiedział podczas przemówienia pod pałacem prezydenckim w Ankarze, po czym zapowiedział, że może wkrótce zorganizować referendum w sprawie akcesji do Unii.
Nowy układ
Zdaniem Karola Wasilewskiego, analityka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, koniec toczących się od dekad rozmów może być nieunikniony.
- Nowe napięcia muszą i będą występować. Jeśli Komisja Wenecka uważa, że system prezydencki w tym kształcie zachwiewa trójpodziałem władzy, to trudno oczekiwać, jak negocjacje akcesyjne mogą być kontynuowane - mówi WP ekspert. - Turcy otwarcie mówią o potrzebie rewizji modelu relacji z UE. To oznacza, że Erdogan chce się wyzbyć wpływów Europy i oprzeć relacje o model transakcyjny: coś za coś. To będzie ogromna zmiana - dodaje.
O potrzebie zakończenia rozmów akcesyjnych z UE mówią dziś zresztą nie tylko Turcy. Już wcześniej domagały się tego rzady Danii, zaś po referendum tego samego chcą rządzący w Austrii. Z kolei szefowie dyplomacji Niemiec, Belgii i Włoch zagrozili, że rozmowy zostaną zerwane, jeśli Ankara przywróci karę śmierci.
Porozumienie UE-Turcja zagrożone
Jak tłumaczy Wasilewski, symbolem nowego podejścia do stosunków Turcji z Europą było porozumienie ws. ograniczenia migracji, które, choć nieustannie zagrożone, zdołało jak dotąd znacznie ograniczyć napływ uchodźców przez Turcję do Europy. Obie strony zarzucają sobie niedotrzymanie postanowień umowy, ale podejście czysto transakcyjne osłabi pozycję UE. Unia dotychczas wzbraniała się przed spełnieniem wszystkich warunków porozumienia - m.in. zniesienia wiz - mówiąc o niedopełnieniu przez Ankarę kryteriów opartych na wartościach demokratycznych, przede wszystkim zmianę tureckiego prawa antyterrorystycznego.
Oznacza to też, że za pomocą porozumienia migracyjnego - a raczej groźby jego zerwania i ponownego "uruchomienia" migracyjnej fali - Erdogan będzie jeszcze śmielej wywiwerał nacisk na Unię.
- Za pomocą tego podejścia Erdogan przedstawia się nie tylko jako ktoś równy przywódcom UE, ale wręcz jako ktoś, które dyktuje Europie warunki - mówi Wasilewski. Przewiduje jednak, że mając takie narzędzie w swoich rękach, turecki prezydent nie zrealizuje swojej groźby - a przynajmniej nie od razu. - Erdogan nie zerwie porozumienia dopóki groźba ta będzie pozostawać potencjalnie wielkim ciosem w bezpieczeństwo Europy. Ryzyko takiego ruchu może być dla niego za duże - mówi ocenia.
Zaznacza jednak, że zarówno UE jak i poszczególne państwa również mają w tej rozgrywce mocne karty. Co więcej, stanowcza reakcja Niemiec na zarzuty Erdogana o "nazistowskie praktyki" - Berlin wówczas głośno zaczął rozważać wycofanie swoich wojsk z tureckich baz i ograniczenie współpracy wojskowej w Syrii - pokazała, że turecki prezydent potrafi wycofać się napotykając na twardą postawę. Po incydentach związanych z kampanią referendalną polityków tureckiej partii rządzącej w Niemczech i Holandii, przedstawiciele Ankary zrezygnowali z podobnych wizyt w Europie.
Ale jak zauważają komentatorzy, taka postawa mogła przyczynić się do zwycięstwa Erdogana w referendum. Ostro stłumione protesty Turków w Holandii w marcu dały kampanii na "tak" dodatkowe paliwo mobilizujące elektorat, szczególnie wyborców nacjonalistów z MHP. Doszło do nich bowiem niemal dokładnie w momencie, kiedy sprzymierzeni z Erdoganem nacjonaliści zaczęli ostro go krytykować za przywitanie przywódcy irackiego Kurdystanu Masuda Barzaniego pod flagą autonomicznego regionu. Rządzący chcieli wówczas zjednać tym gestem kurdyjskich wyborców, jednak zantagonizowali elektorat MHP. Konflikt wywołał ogromne kontrowersje, lecz incydenty w Holandii i Niemczech odwróciły uwagę publiki od kurdyjskiej afery.
Pyrrusowe zwycięstwo Erdogana?
Mimo to, wynik referendum - za proponowanymi zmianami konstytucji opowiedziało się niewiele ponad 51 proc. - nie jest dla tureckiego prezydenta całkowicie satysfakcjonujący. Tym bardziej, że wynik ten został osiągnięty w bardzo sprzyjających rządowi warunkach. Opozycja nie miała równych szans do prowadzenia kampanii, media publiczne wykazywały się stronniczością, a na południowym-wschodzie kraju wciąż trwa wojna z kurdyjską partyzantką i stan wyjątkowy. Do tego pojawiły się uzasadnione podejrzenia o manipulacje i fałszerstwa wyborcze.
- Władze twierdziły, że referendum i system prezydencki doprowadzą do stabilności. Ale niewielki margines zwycięstwa i kontrowersje wokół przeliczania głosów powodują, że nie ma się co tego spodziewać - mówi Wasilewski. - Jeśli nawet w takich warunkach przeciwko Erdoganowi opowiedziała się połowa kraju, to oznacza, że nie będzie mu się łatwo tym krajem rządziło - podsumowuje.