Plan rządu PiS upada. Toruń nie będzie "polskim Hollywood"?
Choć oficjalnego potwierdzenia jeszcze nie ma, to rząd może okroić do minimum plan budowy monumentalnego centrum filmowego Camerimage w Toruniu. Głównym powodem może okazać się absurdalne niedoszacowanie inwestycji za czasów rządów PiS.
"Skierowaliśmy do Europejskiego Centrum Filmowego CAMERIMAGE pismo wzywające do wstrzymania działań inwestycyjnych drugiego etapu (budowy centrum festiwalowego). Koszty inwestycji i jej harmonogram nie były realne. Konieczna jest weryfikacja założeń tego projektu"- głosi treść piątkowego komunikatu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Z innych informacji przekazanych przez resort wynika, że nie chodzi tylko o koszty, ale też o "instytucjonalno-społeczną potrzebę realizacji" centrum festiwalowego z ogromną salą główną mieszczącą 1500 osób. Co więcej, toruńska "Gazeta Wyborcza" podała krótko wcześniej, że wiceministra kultury Marta Cienkowska stwierdziła, że rząd "absolutnie rezygnuje z drugiego etapu".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szacunki oderwane od rzeczywistości
Zdaniem Piotra Lenkiewicza, szefa komisji kultury w toruńskiej radzie miasta, gdyby ten scenariusz się ziścił, Toruń poniósłby przede wszystkim stratę wizerunkową, bo najpierw ktoś obiecał miastu okazałe centrum filmowe, a potem ktoś te plany zniweczył. Zaznacza jednak, że torunianie niekoniecznie będą z tego powodu rozpaczać, ponieważ miasto również miało wyłożyć ogromną sumę na tę inwestycję.
Przyznaje też, że sam spodziewał się takiej decyzji nowego rządu, bo prędzej czy później ktoś musiał się doliczyć, ile to wszystko tak naprawdę będzie kosztować.
W wielkim skrócie chodzi o to, że gdy pięć lat temu rząd dogadywał się z samorządem, że wszystko zostanie wybudowane za 600 mln zł, to nikt nie spodziewał się pandemii, wysokiej inflacji, wojny za wschodnią granicą i kolejnej horrendalnej podwyżki materiałów budowlanych. Nikt też nie widział, że inwestycja przedłuży się w czasie, więc jej termin oddania wszedł na kolejny okres podwyżek, kolejne skoki płacy minimalnej pracowników, kolejne podwyżki składek ZUS, paliwa itd. I nikt w rządzie PiS ostatecznej kwoty nie aktualizował ani nie urealniał. W dokumentach cały czas widniało 600 mln zł, choć każdy wiedział, że to absurd.
Centrum Camerimage i jego koszty. "Pokpili sprawę"
- Oczywiście wiedzieliśmy, że ta inwestycja jest obarczona pewnym ryzykiem. Nie trzeba być inżynierem, by wiedzieć, że pierwotna kwota budowy, czyli 600 mln zł, była oderwana od rzeczywistości. Wszyscy wiemy, jak ceny rynkowe w budownictwie zmieniały się na przestrzeni lat. Przedstawiciele pewnych instytucji pokpili sprawę, a mówię to najgrzeczniej, jak się da. Apelowaliśmy do nich jako radni zarówno w poprzedniej, jak i tej kadencji, by przedstawili studium wykonalności. Ciągle tylko słyszeliśmy, że ono jest przygotowywane – zauważa radny Lenkiewicz.
Piotr Lenkiewicz nie chce przesądzać, jak ta sprawa się skończy. Paweł Gulewski, wybrany pół roku temu prezydent Torunia z PO ma rozmawiać na ten temat z ministrą kultury.
- Musimy wiedzieć, ile to centrum tak naprawdę może kosztować – podkreśla Lenkiewicz. - My jako miasto stoimy na stanowisku, że nasz koszt, czyli 200 mln zł, jest dla nas wiążący. Wszystko będzie zależało od ministerstwa kultury. Teraz mamy sporo znaków zapytania, w atmosfera wokół całej sprawy jest gorąca.
Społecznik krytykuje
Toruński społecznik Arkadiusz Brodziński należał do krytyków budowy centrum od początku. Czasem z przekąsem nazywał je "polskim Hollywood".
Toruński aktywista dziś daleki jest od tryumfowania, ale liczy na to, że teraz, za czasów nowego rządu, wszystko zostanie dokładnie prześwietlone.
- Dla mnie od samego początku ta inwestycja była podejrzana. Określona grupa osób o niejasnych powiązaniach polityczno-biznesowych postanowiła zrealizować swoje megalomańskie pomysły za kilkaset milionów z publicznych pieniędzy. Wszystkim dookoła wmawia się, że chodzi o sztukę, kulturę czy rozwój miasta. Prawda moim zdaniem jest zupełnie inna - komentuje Arkadiusz Brodziński.
I dodaje: - Dobrze, że ktoś w ministerstwie zaczął sprawdzać ten temat, ale do poznania wszystkich powodów, dlaczego "upycha się kolanem" ten projekt, potrzebujemy według mnie zaangażowania innych instytucji państwa.
Ogromny rozmach inwestycji
Europejskie Centrum Filmowe Camerimage (ECFC) to efekt porozumienia ministerstwa kultury (za czasów rządów PiS), miasta Toruń (za rządów prezydenta Michała Zaleskiego) oraz fundacji Tumult, która od lat stoi za organizacją corocznego festiwalu filmowego o nazwie Camerimage. ECFC miało być "domem" festiwalu, pomnikiem na jego cześć, a przy okazji miejscem, które pozwoli rozwinąć polską kinematografię i ściągać nad Wisłę światowej sławy filmowców.
W 2019 r. uzgodniono, że w samym centrum Torunia, kilka minut pieszo od rynku i słynnego pomnika Kopernika, stanie monumentalny obiekt za 600 mln zł. Podział finansów miał być następujący: 400 mln zł da rząd, a 200 mln Toruń. To wywołało niemałą krytykę torunian, która nie ustaje do dziś, bo roczne dochody miasta (obecnie) to ok. 1,7 mld zł, a dodatkowo ma ono spore długi. Z drugiej jednak strony Toruń mógłby stać się stolicą polskiego filmu, czego nie da się przełożyć na wartość materialną.
Jak można wyczytać na stronie ECFC, głównym zadaniem centrum ma być "rozwijanie i promocja sztuki filmowej i szeroko pojętej kultury audiowizualnej". Budowa w zamyśle miała się skończyć pod koniec 2025 r., ale od dawna ten termin był nierealny i ostatnio wskazywano na 2028 r.
Inwestycję podzielono na dwa etapy. W pierwszym ma powstać studio filmowe, co już się dzieje, zaś w drugim: centrum festiwalowe, centrum edukacji, przestrzeń wystawienniczo-targowa, dom kina oraz garaże podziemne. W centrum festiwalowym ma znaleźć się ogromna sala główna, mieszcząca 1500 osób, z ekranem 28 x 10 m i kilkuset głośnikami, w której będą mogły odbywać się premiery filmowe, spektakle i koncerty. Obiekt ma liczyć dziewięć kondygnacji, w tym pięć pięć nadziemnych.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski