Na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku znowu o mało nie doszło do katastrofy lądującego samolotu
Niewiele brakowało, a wojskowy samolot rozbiłby się na tym samym smoleńskim lotnisku, przy którym zginął prezydent Lech Kaczyński wraz z innymi 95 pasażerami - dowiedział się "Nasz Dziennik".
Pilot wojskowego samolotu, który podchodził do lądowania na lotnisku Siewiernyj zgłosił nieoznakowaną i nieokreśloną przeszkodę przy podejściu do lądowania.
"Nasz Dziennik" powołuje się na uwagi do raportu MAK, w którym komisja Jerzego Millera wytyka Rosjanom brak odpowiedniego oznakowania lotniska, m.in. wysokie drzewa, które uniemożliwiają właściwe dostrzeżenie świateł ścieżki podejścia do lądowania.
Rosjanie wszystkie zarośla w okolicy ścięli jeszcze w 2010 r., tuż po katastrofie polskiego tupolewa. Ale od tego czasu zdążyły już odrosnąć, teraz znowu są wysokie. Poza tym, w pobliżu lotniska jeszcze do niedawna powstawało centrum handlowe. W maju, podczas lądowania wojskowego samolotu, jego pilot omal nie zderzył się z dźwigiem, który służył do budowy centrum.
Skrzydło samolotu przeleciało kilka metrów nad wierzchołkiem konstrukcji. Pilot zgłosił nieoznakowaną i nieopisaną przeszkodę w rejonie podejścia do lądowania. Wojsko zareagowało szybko. Stwierdzono, że nie tylko dźwig, ale i projektowany budynek nie mogą się tu znajdować. Właściciel powstającego budynku odebrał odszkodowanie i bez protestów zlikwidował budowę.
Ruch na lotnisku Siewiernyj nie jest duży. Samoloty startują i lądują tu zaledwie kilka razy w miesiącu.