Mosty z Watykanu
Zielonoświątkowcy i baptyści, szczególnie amerykańscy, zaczynają sięgać do języka Jana Pawła II
04.04.2005 | aktual.: 04.04.2005 10:20
Ekumenicznie pontyfikat Jana Pawła II był czasem wielkich sprzeczności. Z jednej strony obserwowaliśmy wielkie symboliczne gesty, przeprosiny i próby pojednania teologicznego, a z drugiej - wielkie spory, które sprawiają, że chrześcijanie są od siebie dalej niż 26 lat temu.
Wspólna deklaracja o usprawiedliwieniu, przeprosiny w Grecji za zbrodnie krucjat dokonane na prawosławiu, wizyta w synagodze i meczecie czy fundamentalna pielgrzymka do Izraela - przykłady wielkich gestów o niezwykłym znaczeniu można mnożyć niemal w nieskończoność. Jan Paweł II miał niezwykłą zdolność wypowiadania słów, które nie tylko przechodzą do historii, ale rzeczywiście elektryzują ludzi. Do Żydów w rzymskiej Synagodze Wiźkszej powiedział po prostu: "Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi i - można powiedzieć - naszymi starszymi braćmi". W meczecie Omajjadów podkreślił, że spotkanie to ma być świadectwem szczerej woli rozwijania dialogu z islamem.
Epokowe gesty
Niesłychane znaczenie dla dialogu międzyreligijnego miała też wspólna modlitwa z wyznawcami innych religii w Asyżu. "Każda autentyczna modlitwa jest poruszana działaniem Ducha Świętego, który w tajemniczy sposób jest obecny w sercu każdego wierzącego" - powiedział wówczas Jan Paweł II. Wywołało to niezwykły skandal. Na papieża posypały się gromy z ust nie tylko lefebrystów, ale także ewangelikalnie nastawionych protestantów, dla których wspólna (czy - jak ujął to papież - obok siebie) modlitwa z szamanami buddyjskimi była zdradą Jezusa Chrystusa i oddaniem hołdu szatanowi. Takie modlitwy o pokój już się nie powtórzyły, ale jako symbol są nadal obecne w dialogu międzymonastycznym prowadzonym przez benedyktynów i mnichów buddyjskich. Starają się oni zrozumieć swoje tradycje, spotykają się na sesjach medytacyjnych i świadczą o tym, że obie drogi duchowe prowadzą do przeżywania sacrum i zjednoczenia z tym, czego nie da się wypowiedzieć.
Nie mniej istotne były słowa wypowiadane do chrześcijan. Z luteranami za błogosławieństwem papieskim podpisano wspólną deklarację o usprawiedliwieniu, która zakończyła trwający od wieków spór o zbawienie. Prawosławnym Grekom papież powiedział po prostu: "Za wszystkie dawne i współczesne sytuacje, w których synowie i córki Kościoła katolickiego zgrzeszyli czynem lub zaniedbaniem przeciw swoim prawosławnym braciom i siostrom, niech Pan udzieli nam przebaczenia, o które Go prosimy". Podczas pielgrzymki do Rumunii mówił o realizowanej już jedności, a wspólnie z honorowym zwierzchnikiem prawosławia patriarchą Bartłomiejem I odmawiał greckie wyznania wiary, bez dzielącego chrześcijan Wschodu i Zachodu dodatku filioque (dotyczącego pochodzenia Ducha Świętego; prawosławni wyznają, że pochodzi On od Ojca, katolicy i protestanci dodają: od Ojca i Syna). Protestantów prosił w encyklice "Ut unum sint" o pomoc w lepszym zrozumieniu i przeżywaniu prymatu papieskiego, a wszystkich chrześcijan i ludzi dobrej woli o
współpracę w dziele ratowania cywilizacji miłości i życia.
Także te słowa nie pozostały bez odzewu. Prawosławni i protestanccy teologowie opublikowali kilkanaście raportów poświęconych temu, jak oni rozumieją prymat papieski. Patriarcha ekumeniczny Konstantynopola otwarcie wspomina o niepełnej, ale rzeczywistej jedności z Kościołem rzymskokatolickim, a zielonoświątkowcy czy baptyści, szczególnie amerykańscy, zaczynają sięgać do języka Jana Pawła II. W ich broszurach pojawiają się terminy "cywilizacja życia" i "cywilizacja śmierci". Z badań socjologicznych prowadzonych wśród ewangelicznych chrześcijan wynika, że Jan Paweł II stał się dla 59 proc. z nich wielkim autorytetem (znany kaznodzieja Jerry Falwell zajmował taką pozycję dla 44 proc. z nich, a radykalny pastor Pat Robertson - dla 54 proc.). - To ogromna zmiana, zważywszy, że jeszcze kilkanaście lat temu papież był dla ewangelikałów niemal antychrystem - podkreśla wielebny Richard Cizik z National Association of Evangelicals.
Trudna codzienność
Język gestów, choć ma ogromne znaczenie medialne i psychologiczne, nie przekładał się jednak na teologiczno-dogmatyczne konkrety. W efekcie po pięknych gestach pojednania, pokuty czy afirmacji innych dróg myślenia przychodził czas na dokumenty podające w wątpliwość rzeczywistą zawartość tych pierwszych. Kontrowersyjny teolog szwajcarski Hans Kueng określa tę cechę wprost: "Ten papież miał niestety dwa oblicza. Przyjazne, tolerancyjne, ukierunkowane na pojednanie, na prawa człowieka i pokój. I drugie: nietolerancyjne i inkwizytorskie". I choć bez wątpienia słowa te należy uznać za przesadzone, ukazują one istotną prawdę o tym pontyfikacie. Zawsze bowiem po wielkich gestach, które później przez lata poddawane są wysublimowanej egzegezie, przychodził czas na dogmatyczne zaprzeczenie treści owych gestów.
Całkowitym zaprzeczeniem modlitwy o pokój w Asyżu czy słów wypowiadanych do Żydów w rzymskiej synagodze był zaakceptowany przez Jana Pawła II dokument Kongregacji Nauki Wiary "Dominus Iesus", jednoznacznie przypominający tradycyjną naukę chrześcijaństwa, że poza Kościołem nie ma zbawienia, i uznający, że wszyscy zostaną zbawieni w Chrystusie. - Stwierdzenie, że Chrystus jest rzeczywistością obecną w historii i że zależą od niego wszyscy, jest dwuznaczne i groźne. Oznacza bowiem nieliczenie się w istocie z innymi religiami - stwierdził po opublikowaniu "Dominus Iesus" prezes Związku Włoskich Gmin Żydowskich Amos Luzzatto. Wtórowali mu protestanci, wskazując, że negując kościelność protestantyzmu, Kongregacja Nauki Wiary i sam papież negują w istocie podpisaną nieznacznie wcześniej deklarację o usprawiedliwieniu. Jeszcze większe znaczenie dla spowolnienia dialogu ekumenicznego i międzyreligijnego miały administracyjno-wewnętrzne decyzje Jana Pawła II. Były one podejmowane jakby całkowicie poza kontekstem
dialogu ekumenicznego. Powołanie w Rosji katolickiej struktury diecezjalnej, odradzanie (zrozumiałe i konieczne, ale trudne ekumenicznie) Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie czy dość aktywne działania misjonarzy katolickich w Rosji musiały doprowadzić do przerwania dialogu teologicznego z prawosławiem. Niezależnie bowiem od dobrej woli i ekumenicznej otwartości Konstantynopola czy prawosławia zachodniej Europy to nie one są główną siłą sprawczą na mapie prawosławia, lecz Moskwa. I jeśli ktoś nie chciał tego dostrzegać, a Jan Paweł II wielokrotnie - choćby lekceważąc stanowisko kanonicznej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego na temat swojej wizyty na Ukrainie - dawał wyraz takiej postawie, to w efekcie nie mógł się spodziewać szybkiego pojednania z prawosławiem. Nie pomogą nawet piękne gesty w rodzaju wysyłania kopii ikony Matki Bożej Kazańskiej do Rosji.
Piotr Okpisz