HistoriaMniej znane katastrofy lotnicze z czasów PRL

Mniej znane katastrofy lotnicze z czasów PRL

• Największym wypadkiem lotniczym w dziejach Polski była katastrofa lotu LO 5055
• W PRL dochodziło również do mniejszych wypadków lotniczych
• Miały one miejsce m.in. w Tuszynie, Poznaniu, Słupsku i Polskiej Nowej Wsi
• Każda z tych katastrof pochłonęła ofiary w ludziach

Mniej znane katastrofy lotnicze z czasów PRL
Źródło zdjęć: © PAP | Katastrofa samolotu rejsowego PLL LOT Antonow An-24 we wsi Białobrzegi k. Łańcuta, 2 listopada 1988 r.

Choć największym wypadkiem lotniczym w dziejach Polski była katastrofa lotu LO 5055, podczas której 9 maja 1987 r. roztrzaskał się SP-LBG "Tadeusz Kościuszko" Polskich Linii Lotniczych LOT, to w latach istnienia PRL doszło również do kilku mniejszych wypadków.

1. Tuszyn - 15 listopada 1951 r.

Samolot typu Li-2 należący do polskich linii lotniczych LOT wystartował z Łodzi przy kiepskich warunkach atmosferycznych. Lecąc na niskim pułapie, maszyna zawadziła o linię wysokiego napięcia i runęła na ziemię. Zginęli wszyscy obecni na pokładzie – 16 osób. Według jednej z wersji kapitan Marian Buczkowski (ojciec znanego dziś aktora Zbigniewa Buczkowskiego)
już w Łodzi zauważył awarię silnika i odmówił lotu. Został jednak sterroryzowany bronią przez obecnego na pokładzie ubeka. Funkcjonariuszowi miało spieszyć się do Krakowa

2. Poznań - 10 czerwca 1952 r.

Jedna z najbardziej tajemniczych katastrof PRL. Wojskowy bombowiec sowieckiej produkcji Pe-2FT – należący do sił powietrznych komunistycznej Polski – runął niemal w samym centrum Poznania. Maszyna spadła na ruchliwe skrzyżowanie, uderzyła w słup trakcji tramwajowej, a następnie eksplodowała. Wybuchnąć miały paliwo lotnicze i znajdująca się na pokładzie amunicja. Co ciekawe, według części świadków pilot przed samym uderzeniem w ziemię oddał kilka salw z broni pokładowej, aby ostrzec przechodniów.

Miało to uratować wielu ludzi, ale nie wszystkich. W katastrofie oprócz trzech członków załogi najprawdopodobniej zginęło sześciu znajdujących się na ziemi cywilów. "Najprawdopodobniej", bo katastrofa została zatuszowana przez władze komunistyczne. W mediach nie podano na jej temat żadnych informacji, a UB zastraszał rodziny ofiar. Chociaż śledztwo wyraźnie wskazało, że powodem katastrofy były usterki silników sowieckiego samolotu, to winę zrzucono na pilota.

3. Okęcie - 19 grudnia 1962 r.

Samolot linii lotniczych LOT Vickers Viscount 804 rozbił się niewiele ponad kilometr przed pasem. W katastrofie samolotu lecącego z Brukseli (z międzylądowaniem w Berlinie) zginęły wszystkie osoby znajdujące się na pokładzie – 33.

Szczątki samolotu Vickers Viscount 804, 19 grudnia 1962 r. fot. Wikimedia Commons

Przyczyną katastrofy były złe warunki atmosferyczne oraz błąd pilota, który zbyt gwałtownie zwiększył moc silników. Załoga nie znała dobrze samolotu Vickers, który był nowym zakupem LOT. W liniach lotniczych PRL wylatał zaledwie 84 godziny.

4. Skawica - 2 kwietnia 1969 r.

Do dzisiaj nie wiadomo, dlaczego doszło do tej tragedii. Samolot An-24 SP-LTF linii lotniczych LOT lecący z Warszawy do Krakowa z niewiadomych przyczyn zboczył z kursu. I to sporo. Maszyna znalazła się na niskim pułapie nad Beskidami. W efekcie rozbiła się na gęsto zalesionym północnym stoku Policy. Zginęli wszyscy, którzy znajdowali się na pokładzie – 47 pasażerów i sześcioro członków załogi. Wśród nich słynny językoznawca Zenon Klemensiewicz.

"Pierwsi ratownicy dotarli na miejsce katastrofy koło godz. 20 – czytamy na portalu Zswsucha.iap.pl. – Widok był porażający. Rozerwane kawałki zwłok 53 ludzi rozsiane na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych, zwisały z drzew, były wbite w szczątki samolotu. Prawie wszystkie ofiary miały porozrywane brzuchy, niektóre zostały wprost przecięte w pasie. Do pomocy w rozbieraniu samolotu niezbędne były palniki, które posiadano na lokomotywowni w Suchej Beskidzkiej. Samolot, tnąc wierzchołki drzew, przeleciał kilkadziesiąt metrów, aż zakleszczył się między dwoma pniami".

Wrak samolotu An-24 SP-LTF na zalesionym północnym stoku Policy, 2 kwietnia 1969 r. fot. PAP

Teorie na temat przyczyn katastrofy są różne. Według jednej piloci próbowali uprowadzić samolot i uciec z PRL, według innej zawiodła aparatura na lotnisku w Krakowie. Samolot miał być przeciążony (nadkomplet pasażerów), a jego kapitan miał dostać zawału. W oficjalnym komunikacie władze PRL podały, że głównym powodem wypadku były "błędy załogi". Władze wyraźnie starały się zatuszować sprawę.

5. Poznań-Ławica - 14 lutego 1977 r.

Podobnie jak pod Opolem katastrofie uległ samolot typu An-2. Na jego pokładzie znajdowała się grupa oficerów lotnictwa, która udawała się na inspekcję do Warszawy. Warunki atmosferyczne na lotnisku Poznań-Ławica były jednak fatalne i pilot zaraz po wystartowaniu stwierdził, że nie może lecieć dalej. Postanowił wrócić na lotnisko, popełnił jednak błąd podczas lądowania i rozbił maszynę. Zginęli wszyscy znajdujący się na pokładzie – osiem osób.

6. Słupsk - 26 marca 1981 r.

Znowu zawinił pilot. Samolot pasażerski LOT – Antonow An-24W – leciał z Warszawy z 51 osobami na pokładzie. Lot przebiegał bez żadnych zakłóceń, ale nad słupskim lotniskiem Redzikowo wisiały gęste chmury, poważnie utrudniając lądowanie. Piloci zdecydowali się więc zejść poniżej poziomu chmur, co miało fatalne konsekwencje.

Antonow An-24 fot. Wikimedia Commons

Była godz. 20:40, gdy samolot znalazł się zbyt nisko i odbił się od ziemi ok. 2 km przed pasem. Następnie skosił drzewa i pół kilometra dalej zarył w ziemię. Mimo że kraksa wyglądała dramatycznie, zginęła tylko jedna osoba. 19 zostało rannych.

7. Polska Nowa Wieś - 16 września 1984 r.

Do katastrofy tej doszło podczas pokazów lotniczych opolskiego aeroklubu. Lot sowieckim dwupłatowcem An-2 miał być główną atrakcją imprezy. Na kolejne "przejażdżki" sprzedawano po 12 biletów, bo tyle było miejsc siedzących w maszynie. Wreszcie nadszedł jednak ostatni lot (godz. 17:20).

"Było około godz. 17:20. Za bilet trzeba było zapłacić aż 500 zł, a zarabiałem wtedy ok. 13 tys., więc żona trochę mnie wyzwała – opowiadał po latach 'Gazecie Wyborczej' jeden z ocalałych. - Ale wziąłem synka na ręce i wsiadłem do samolotu. Było nas dwanaścioro pasażerów. Kiedy silniki już pracowały, ktoś uchylił drzwi i przykładając palec do ust, wpuścił do środka kilkunastu żołnierzy, którzy pomagali przy festynie. Ot, w nagrodę, żeby sobie zobaczyli Opole z lotu ptaka".

Dwupłatowiec An-2 fot. Wikimedia Commons

W efekcie na pokładzie znalazło się 26 osób – dwukrotnie więcej, niż było to dopuszczalne. Mało tego – nie poinformowano o tym kapitana! Żołnierze nie mieli miejsc siedzących, więc stanęli w ogonie maszyny. Jak pisała na łamach "Wyborczej" Beata Łabutin, o ich obecności pilot dowiedział się dopiero po starcie. Ogon maszyny ciążył bowiem w dół. "Kiedy samolot wystartował – pisała na łamach gazety – pilot zorientował się, że ogon ciąży w dół. – Wszyscy do przodu! – zawołał. I wtedy żołnierze skoczyli w przód – relacjonował świadek. – Ogon raptownie poszedł w górę, a samolot spadł dziobem w dół. Od startu uleciał może 50 m". Samolot roztrzaskał się o ziemię. Zginęło 12 osób. Zdecydowana większość ocalałych miała ciężkie złamania kończyn i obrażenia wewnętrzne.

8. Białobrzegi - 2 listopada 1988 r.

Kolejna katastrofa sowieckiego An-24 służącego w LOT. Samolot o nazwie "Dunajec" leciał z 29 osobami na pokładzie z Warszawy na lotnisko w Rzeszowie. Pilot nie włączył instalacji przeciwoblodzeniowej, w wyniku czego doszło do awarii obu silników. W efekcie musiał lądować na brzuchu we wsi Białobrzegi w pobliżu Łańcuta. W wypadku zginęła jedna pasażerka, a samolot po pewnym czasie od kraksy eksplodował.

Szczątki samolotu rejsowego PLL LOT Antonow An-24 we wsi Białobrzegi k. Łańcuta, 2 listopada 1988 r. fot. PAP

Jedna z ocalałych, pani Joanna, zamieściła dramatyczną relację z tego wydarzenia na jednym z forów internetowych: "W czasie awarii silników, które w krótkim czasie jeden po drugim przestały się kręcić, z lewego zaczął lecieć dym i zgasło światło. Tak szybko spadaliśmy w dół, że trzymałam się obiema rękami fotela, bo unosiło mnie mocno do góry. O czym myślałam? Jestem za młoda, żeby umrzeć, i będzie to dziwne, ale miałam straszne pretensje do Pana Boga. W samolocie nie było paniki. Przed samym uderzeniem o ziemię mechanik musiał zakręcić śmigłami i dzięki temu udało się nie uderzyć dziobem. Samolot przeskoczył przez trzy głębokie rowy melioracyjne. Skakaliśmy jak piłka pingpongowa. Miałam problem z odpięciem pasa bezpieczeństwa, a gdy już mi się to udało, w samolocie było ciemno od dymu. Szłam do tyłu samolotu, nie widziałam nikogo. Udało mi się przedostać na czworaka przez wysoką stertę foteli, która powstała, jak się okazało, przez wciśnięcie podwozia w czasie uderzenia do kadłuba. Brakowało mi tlenu,
starałam się nie oddychać i pewnie byłam w szoku, było ciemno, zauważyłam otwór (światło) i palące się skrzydło samolotu. Ten otwór uratował mi życie. Po wydostaniu się i odbiegnięciu klęczałam z zaciśniętymi palcami w ziemi, nie mogąc złapać tlenu, i przyglądałam się wybuchom (były dwa) samolotu. Dopiero po 15 latach odważyłam się opowiedzieć rodzinie to, co teraz napisałam na forum. Po roku wsiadłam do samolotu, strasznie to przeżyłam i już nigdy więcej tego nie zrobię".

Co ciekawe, na pokładzie znajdował się znany dziennikarz Tomasz Beksiński (syn słynnego malarza Zdzisława), który w 1999 r. popełnił samobójstwo.

Piotr Zychowicz, Historia Do Rzeczy

###Polecamy również: Martin Bormann - człowiek numer 2 w III Rzeszy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
historiakatastrofa lotniczalot
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)