PolskaMiłość na rowerze

Miłość na rowerze

Byłem na wakacjach. Offline. Przyjeżdżam do domu, a tu od razu zmasowany atak jakichś „Delegatów”, nowych podatków, nowych Narodowych Instytutów itp. Nawet zacząłem dyskretnie zerkać do ubiegłotygodniowych informacji, by się jakoś w tym wszystkim połapać i sklecić aktualny felieton, ale stres pourlopowy ścisnął mnie wówczas za gardło, nadgarstek i coś jeszcze, i kazał napisać historię wakacyjną, apolityczną i do tego miłosną.

Miłość na rowerze
Źródło zdjęć: © AFP

09.08.2006 | aktual.: 09.08.2006 14:45

Pierwszy raz spotkaliśmy ich w Sandomierzu na Rynku. Nawet im pomachaliśmy, ale byli chyba zbyt zaangażowani w pobieżne zwiedzanie miasta, by nas zauważyć. Później, gdy już objuczyliśmy nasze rowery i wyruszaliśmy na południe, spotkaliśmy ich jeszcze raz, siedzących na stacji benzynowej i jedzących kanapki. Trzeci raz śmignęli nam na drodze w Koprzywnicy. Pedałowali ostro krajową szosą w stronę Tarnobrzegu, gdy my siedzieliśmy na tarasie wspaniałej restauracji („niedzielny” zestaw obiadowy – dwa dania, surówki, napój i deser-niespodzianka za 10 zeta!). W tej sytuacji wcale nie zdziwiło nas, że spotkaliśmy ich po raz czwarty na podwórku agroturystycznego gospodarstwa w Baranowie Sandomierskim.

Poland is so small – powiedział on, machając w naszym kierunku puszką lokalnego napoju. No nie da się ukryć. Z tej okazji siedliśmy razem nad innym lokalnym napojem – wyśmienitym wiśniowym winem dostarczonym przez gospodarza i wysłuchaliśmy historii podróży ich życia.

Corinne i Laurent (Poles cannot pronounce it, really!) podróżują od 2 kwietnia. Tego dnia wyruszyli z Nancy we Francji. Wsiedli na swój wysłużony rower-tandem, podczepili do niego przyczepkę ze wszystkim i zaczęli pedałować. Przez cztery miesiące przejechali blisko 10 tysięcy kilometrów. Przemierzyli Francję, Niemcy, Danię, Szwecję, dojechali do Przylądka Północnego w Norwegii, przez Finlandię dostali się do Rosji i chcieli jechać dalej na Wschód, ale zmienili zdanie i skierowali się na Południe. Obecnie jeszcze są w Polsce, ale chcą objechać Bałkany, zwiedzić Turcję i Bliski Wschód, poczym zakończyć podróż w Afryce.

Kolejny łyk wiśniowego wina (gospodarz zapewniał, że mężczyźni nie lubią takich słodkości, ale z Laurentem wyżłopaliśmy już prawie całą butelkę) i nagle ogarnia mnie błoga aura miłości (która cierpliwa jest). Bo czyż nie jest aktem heroicznego oddania i tytanicznego poświęcenia podróż tandemem przez trzy kontynenty. Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów pedałowania w tym samym rytmie. Jeden wspólny i pospołu ciągnięty ciężar. Wspólne kilka atmosfer powietrza wspólnie wpompowanego we wspólne dwie opony. Wspólne opory wspólnie miażdżonych łożysk. Wspólne skrzypienie piast, wspólne ścieranie hamulców, wspólne rozcentrowywanie kół i brzęczenie błotników. Cztery metry metalu, gumy i smaru, na których trzeba wspólnie zmieścić się przez kilkanaście miesięcy - noga w nogę, ramię w ramię, twarz w plecy.

Oczywiście na tym patetyczno-cyklistycznym obrazku są rysy. Są, bo być muszą. Tam, gdzie Laurent zachwyca się ludźmi w Rosji, Corinne sceptycznie wspomina szaleńczą jazdę tamtejszych kierowców. Nie może też podzielać entuzjazmu Laurenta, który chwali się noclegami pod namiotem w Laponii, gdzie nawet w maju temperatura spadała poniżej zera. Spróbujcie dogadywać się doskonale z kimś, kto przez cały dzień siedzi kilkadziesiąt centymetrów od was.

Corinne i Laurent nie mogą po wielkiej kłótni rozjechać się w przeciwne strony na najbliższym skrzyżowaniu i zjechać ewentualnie gdzieś znowu, gdy już gniew minie. Muszą ten gniew przepracować razem, patrząc w tę samą stronę, wspólnie balansując na zakrętach, ruszając nogami w tym samym rytmie. I - naprawdę – nie wyobrażam sobie w tej sytuacji innego wyjścia jak to, że w końcu dopedałują do tej Afryki, przejadą te kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, nie oddalając się od siebie na metr.

A najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że nikt im nie kazał robić tego, co robią. Na rower posadziła ich miłość, która jest potężna jak śmierć, miłość, która wszystko przetrzyma i która we wszystkim pokłada nadzieję. A ze wspólnego łatania dętek potrafi uczynić kolację przy świecach. Czego nam, wam i im życzę.

Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)