PublicystykaMakowski: "Senat rzuca Dudzie koło ratunkowe. To opozycja przegra na odwlekaniu wyborów" [OPINIA]

Makowski: "Senat rzuca Dudzie koło ratunkowe. To opozycja przegra na odwlekaniu wyborów" [OPINIA]

Opozycja przekładając termin wyborów i przeciągając prace nad poprawkami w Senacie jedynie co osiągnie, to skrócenie kampanii, przy okazji dając PiS-owi do ręki argument w postaci obstrukcji, w której nie chodziło o zdrowie i prawo, ale granie na czas dla swojego kandydata. Bo przy większości rządowej w Sejmie, głosowanie na przełomie czerwca i lipca i tak się odbędzie.

Makowski: "Senat rzuca Dudzie koło ratunkowe. To opozycja przegra na odwlekaniu wyborów" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP
Marcin Makowski

27.05.2020 | aktual.: 27.05.2020 13:44

"Nie przeszkadzaj swojemu wrogowi gdy popełnia błędy" - miał powiedzieć niegdyś Napoleon Bonaparte. Jego słowa może powtórzyć obecnie Prawo i Sprawiedliwość oraz prezydent Andrzej Duda, którzy po fatalnych dwóch tygodniach (afera maseczkowa, fundacje rodziny Szumowskich, cenzura w Trójce, powrót Kurskiego do TVP), wreszcie dostali do rąk koło ratunkowe.

Wybory tak, ale później

A rzucili je niespodziewani sojusznicy; część senatorów opozycji, marszałek Tomasz Grodzki oraz samorządowcy - na czele z Jackiem Jaśkowiakiem. Gdy wydawało się już, że najtrudniejszy etap negocjacji oraz wykuwania nowego terminu wyborów prezydenckich mamy za sobą, do debaty publicznej na nowo wróciła dyskusja o niekonstytucyjności terminu 28 czerwca oraz konieczności przełożenia głosowania na… bliżej nieokreślony termin.

- Wybory 28 czerwca są niemożliwe do przeprowadzenia. To czas matur i egzaminów ósmoklasistów w szkołach, w których zlokalizowanych jest przecież większość komisji obwodowych. Jako samorządowcy nie weźmiemy odpowiedzialności za organizację wyborów w tym terminie - stwierdził na wtorkowej konferencji prezydent Poznania. Jaśkowiakowi towarzyszyli inni włodarze miast, którzy mieli być rozczarowani rozmowami przy okrągłym stole z przedstawicielami poszczególnych ministerstw odpowiedzialnymi za wybory.

- Panie Prezydencie chyba byliśmy na dwóch różnych spotkaniach? Rozmawialiśmy o sprawach ważnych dla samorządów i mieszkańców, wsparciu centralnym, inwestycjach, proszę nie manipulować - odpowiedziała mu na Twitterze wicepremier Jadwiga Emilewicz.

W dużym skrócie obecny spór nie dotyczy jednak logistyki - w końcu wybory odbywają się w weekend wolnych od zajęć szkołach, a 10 maja również miały trwać matury. I, co zaczyna podkreślać na niemal każdej konferencji właściwie każdy polityk PiS-u, coraz mniej dotyczy również wątpliwości prawnych oraz troski o zdrowie głosujących.

Poczekamy z głosowaniem, bo nam rośnie

W zakulisowych rozmowach, a niekiedy otwartym tekstem, politycy Platformy tłumaczą, że przeciąganie procedury i gra na zwłokę po prostu służy ich nowemu kandydatowi - Rafałowi Trzaskowskiemu - a szkodzi notowaniom obecnej głowy państwa. - Właściwie wszystkie sondaże potwierdzają tę tendencję, dlaczego mielibyśmy z niej nie skorzystać? PiS parło do wyborów majowych, gdy to Dudzie rosło. Wtedy żaden inny argument się nie liczył - słyszę z ust jednego z ważnych polityków PO. Inni członkowie partii twierdzą jednak, że to samowolka Grodzkiego, nieskonsultowana z partią. Pisaliśmy w Wirtualnej Polsce na ten temat obszerniej we wtorek.

Faktem jest, że proces legislacyjny w Senacie się przedłuża, a wznowienie prac nad poprawkami do ustawy o głosowaniu hybrydowym, zostanie wznowione dopiero 1 czerwca. – W związku z zgłoszonymi przez senatorów wątpliwościami, czy wybory przeprowadzone na podstawie procedowanej ordynacji będą zgodne z Konstytucją RP, poprosiliśmy konstytucjonalistów o opinię. Zapowiedzieli, że przygotują ją w ciągu trzech dni – stwierdził w rozmowie z mediami senator Krzysztof Kwiatkowski, szef Komisji Ustawodawczej.

W podobnym duchu wypowiadali się również wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka z Lewicy oraz Michał Kamiński z Koalicji Polskiej. Poprawka tych dwóch klubów miałaby doprowadzić do wprowadzenia odpowiednio długiego vacatio legis do ustawy rządowej, które przesunęłoby wybory poza konstytucyjne ramy prezydentury Andrzeja Dudy, po 6 sierpnia nastąpiłoby "opróżnienie urzędu", władzę przejąłby marszałek Senatu, a następnie zarządzono by kolejne, nowe wybory.

I to właśnie Tomasz Grodzki, przez pewien czas, wydawał się być tym pomysłem zainteresowany sugerując, że Izba Wyższa parlamentu wykorzysta termin 30 dni na procedowanie poprawek. Dzisiaj mówi się już jednak nieoficjalnie, że prace przyspieszą i zakończą się być może już 2 czerwca. – Zostałam oszukana. Marszałek Grodzki zapewniał mnie, że tej obstrukcji nie będzie i że zrobi wszystko, by tę ustawę o wyborach prezydenckich szybko przeprocedować. My jako partia rządząca wykazywaliśmy i wykazujemy chęć współpracy. Zostałam oszukana przez marszałka – komentowała jednak sytuację podczas emocjonalnej konferencji marszałek Sejmu Elżbieta Witek.

Wiatr w żagle, wiatr w oczy

Wydaje się, że to co dzisiaj obserwujemy jest po prostu kolejną wariacją na temat opozycyjno-rządowej zabawy w kotka i myszkę odnośnie do terminu wyborów. Gdy 10 maja sondaże wskazywały na możliwość zwycięstwa Andrzeja Dudy w pierwszej turze, żadna siła nie była w stanie zatrzymać PiS-u przed drukowaniem 30 mln kart do głosowania korespondencyjnego bez podstawy prawnej oraz wydania 70 mln zł na wybory, które nie miały szansy się odbyć.

Dzisiaj w analogicznej roli występuje opozycja. Czując wiatr w żaglach oraz widząc wiatr wiejący w oczy głowy państwa, zamierza płynąć na nim jak najdłużej. W konsekwencji straci, ponieważ obnaży swoje prawdziwe intencje, a większość Sejmowa i tak senackie poprawki odrzuci, w konsekwencji skracając do minimum kampanię wyborczą oraz czas na zbieranie podpisów.

Być może ten problem dostrzegł zawczasu przewodniczący PO Borys Budka, bo choć to politycy jego partii jeszcze wczoraj przekonywali dziennikarzy o niekonstytucyjności wyborów 28 czerwca, w środę na konferencji w Sali Kolumnowej Sejmu zadeklarował, że jednak dystansuje się od wątpliwości konstytucyjnych zgłaszanych m.in. przez prof. Ewę Łętowską i na każdy termin jest gotowy.

Tylko czy to maksimum, na które stać polską klasę polityczną u progu historycznego pojedynku, który umocni albo przyczyni się do erozji obecnego układu władzy? Czy wodzenie za nos opinii publicznej ma być "nową normalnością"? Jeśli tak, to ostatecznie na przeciąganiu liny straci nie PiS, nie PO, nie rząd ani opozycja - ale my. Wyborcy. Pamiętajmy o tym przy urnach, bez względu na to, kiedy do nich pójdziemy.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Zobacz także
Komentarze (0)