Łukasz Warzecha: PO i PiS idą łeb w łeb
Wojna sondażowa pomiędzy PiS a PO osiągnęła taką intensywność, jakbyśmy byli niemal w przeddzień wyborów. Obaj partyjni liderzy objeżdżają Polskę, przy czym gospodarski objazd premiera wygląda jak kopia podobnych objazdów peerelowskich kacyków partyjnych. Tymczasem wyścig jest nadal bardzo wyrównany, z niewielkimi zmianami w stosunku do poprzednich badań. Generalnie można powiedzieć, że obie siły idą nadal łeb w łeb, bo różnica trzech punktów na korzyść Platformy nie jest znacząca, a od kilku tygodni różnica pomiędzy dwiema głównymi siłami bardzo się zmniejszyła.
24.05.2012 | aktual.: 24.05.2012 14:04
W ostatnim czasie byliśmy świadkami kilku wydarzeń, które mogły wpłynąć na poparcie: wspomnianych gospodarskich wojaży szefa rządu, głosowania nad emeryturami w sejmie oraz jego blokady przez "Solidarność". Fakt, że po tym wszystkim zmiany są tak niewielkie, jest również znaczący. PO straciło jeden punkt w stosunku do poprzedniego sondażu (nie jest to dużo, zdecydowanie w granicach błędu), ale w sumie tylko raz notowało niższe poparcie (27% w kwietniu). PiS natomiast zyskał dwa punkty. To także niewiele. Znacznie ważniejsza jest tu jednak tendencja. Widać zatem, że wizytowanie najważniejszych inwestycji przed Euro raczej poparcia Platformie nie przysparza, natomiast ostre stanowisko podczas sejmowej debaty i blokada "Solidarności" w żaden sposób nie uderzyły w PiS - wbrew oczekiwaniom niektórych komentatorów. Bardzo możliwe, że w jakiś sposób do takich wyników przyczyniła się też chamska napaść Stefana Niesiołowskiego na Ewę Stankiewicz. Innymi słowy - mechanizm, który wielokrotnie pozwalał Platformie
osiągać przewagę, raczej trwale się popsuł.
Wyniki pokazują bowiem, że nawet PiS ostry i twardy nie traci już w oczach wyborców. Przynajmniej, o ile ta twardość dotyczy rzeczy tak dla Polaków ważnych, jak kwestia własnych emerytur. Można zaryzykować twierdzenie, że rośnie akceptacja dla twardych form sprzeciwu wobec polityki obecnej władzy. Nie pomaga nawet magia nadchodzącego Euro. Swoje znaczenie ma tu na pewno gigantyczny rządowy blamaż z infrastrukturą drogową i generalne wrażenie bałaganu, towarzyszącego przygotowaniom do mistrzostw.
Platforma doskonale wie, że być może ostatnią jej szansą na polepszenie swoich notowań, wynikającą z czynników zewnętrznych (a nie wywoływanych samemu, jak choćby rekonstrukcja rządu), jest właśnie Euro. Stąd uparte próby nadania temu wydarzeniu znaczenia radosnego święta wszystkich Polaków i wepchnięcia wyborców w przemyślany, choć oklepany schemat: kto się cieszy, ten jest radosnym Europejczykiem i wyborcą PO; narzekają tylko malkontenci, którzy w dodatku stawiają własne fobie i polityczne żale ponad optymistyczny patriotyzm - taka jest opozycja.
W podobny sposób partia rządząca chce etykietować wszelkie możliwe protesty, do jakich mogłoby dojść podczas Euro, z góry klasyfikując je jako "niepatriotyczne", zakłócające narodowe święto. Ten piarowski wybieg nie ma oczywiście wiele wspólnego z rzeczywistością, ale w jakimś stopniu może się powieść. Deklaracja Jarosława Kaczyńskiego o politycznym rozejmie na czas mistrzostw pokazuje, że opozycja stara się wytrącić rządzącym tę broń z ręki.
Warto zwrócić uwagę na delikatne odbicie sondażowe samego premiera. Wprawdzie nadal przeciwnicy Donalda Tuska mają wyraźną przewagę nad zwolennikami i jest ich wyraźnie więcej niż połowa badanych, ale też wyraźnie mniej niż poprzednim razem. To oznacza, że o ile Platformie jako całości wizerunkowe wysiłki szefa rządu nie bardzo pomagają, to samemu premierowi zyskują jednak pewną sympatię. Dla jakiejś liczby wyborców obrazki premiera w wagonie barowym w pociągu albo na budowie są wystarczającym powodem, aby uznać, że dobrze wypełnia swoją funkcję. Nadal oczywiście nie ma mowy, aby pod tym względem Donald Tusk mógł się mierzyć z prezydentem Komorowskim, ale z tym musi się już ostatecznie pogodzić.
Minimalnie poprawiły się także oceny rządu, które - co ciekawe - nie odbiegają obecnie tak bardzo od ocen samego premiera. Kiedyś, za dawnych, dobrych dla Tuska czasów, rozziew był niemal przez cały czas spory: oceny Rady Ministrów bywały wyraźnie gorsze niż oceny samego szefa. Od pewnego już czasu są to jednak linie niemal idealnie równoległe, które dzieli zaledwie stała różnica pięciu, sześciu punktów.
Stabilizuje się chyba sytuacja na lewicy. 11% dla SLD nie jest wynikiem rewelacyjnym i potwierdza wciąż dominujący dwubiegunowy podział polskiej polityki między PiS a PO, ale ważna jest utrzymująca się już od wielu tygodni przewaga partii Leszka Millera nad Ruchem Palikota. Ten ostatni coraz bardziej wydaje się iść jedynie siłą rozpędu. Same wygłupy lidera, kilka znanych twarzy ze skrajnej lewicy i wizerunek ugrupowania protestu to za mało, żeby przykryć programową nędzę i lawirowanie samego Palikota. Być może gwoździem do trumny okazało się głosowania nad emeryturami wspólnie z Platformą Obywatelską, które pokazało, że RP z antysystemowością nie ma w istocie nic wspólnego, jeśli tylko oznacza ona konflikt z PO w jakiejś istotnej sprawie.
Łukasz Warzecha specjalnie dla Wirtualnej Polski