O wielkim szczęściu może mówić francuski żeglarz, którego łódź wywróciła się na Atlantyku. Trudne warunki pogodowe sprawiły, że ekipa ratunkowa mogła wyciągnąć go z wody dopiero po kilkunastu godzinach.
Trudna akcja ratunkowa u wybrzeży Hiszpanii
Mężczyzna, który wypłynął z Lizbony, nadał sygnał ratunkowy późnym wieczorem w poniedziałek, 22,5 km od Wysp Sisargas. Jego 12-metrowa jednostka wywróciła się na Oceanie Atlantyckim. Hiszpańskiej Straży Przybrzeżnej szybko udało się zlokalizować wywróconą łódź, jednak na wyciągnięcie z wody mężczyzna musiał jeszcze długo poczekać. Morze było bardzo wzburzone, co uniemożliwiało akcję ratunkową. Dopiero rano udało się uratować mężczyznę. Nurkowie straży przybrzeżnej stwierdzili, że fakt, iż mężczyźnie udało się przeżyć "graniczył z niemożliwością".
Trzy helikoptery oraz statek ratunkowy, na którym znajdowało się pięciu nurków, natychmiast wyruszyły na pomoc. Szybko zorientowali się, że mężczyzna znajdujący się pod łódką ciągle żyje - usłyszeli stukanie. Niestety, woda była zbyt wzburzona, by podjąć próbę wyciągnięcia go z wody. Nie pomagały w tym także panujące już ciemności. Ekipa ratunkowa postanowiła jedynie możliwie maksymalne zabezpieczyć mężczyznę przed utonięciem, mocując balony wypornościowe do łodzi. Dopiero rano dwóch nurków przedostało się pod pokład, by pomóc żeglarzowi. Okazało się, że ten ma na sobie specjalny neoprenowy kombinezon ratunkowy i w wodzie zanurzony jest tylko po kolana. Poszkodowanego przetransportowano na brzeg drogą powietrzną, a stamtąd trafił na krótko do szpitala na kontrolę.
