Kiedy upadają autorytety
Guenter Grass, ks. Michał Czajkowski, Andrzej Szczypiorski - na naszych oczach padają autorytety. A jednak przypadek noblisty jest szczególny. Zwiastuje być może nową epokę, w której liczy się tylko popularność, a wszystko może się stać chwytem marketingowym - pisze w "Newsweeku" Rafał A. Ziemkiewicz.
Publiczne przyznanie się Guentera Grassa do służby w Waffen SS wywołało w Niemczech burzę podobną do tej, jakie w ostatnich miesiącach przeżywaliśmy w Polsce - tylko większą, bo byłym esesmanem okazał się pisarz noblista, którego kreowano i który sam się kreował na moralny autorytet. Przez dziesięciolecia Grass był ikoną niemieckiej lewicy i jej sumieniem. Teraz ludzie, którzy mu wierzyli i przywoływali jego słowa jako argumenty w ideowych sporach, zastanawiają się, jak sobie poradzić z nieprzyjemną prawdą.
Waffen SS nie bez przyczyny została uznana przez Trybunał w Norymberdze za organizację zbrodniczą - doborowe oddziały Hitlera słynęły nie tylko z męstwa, ale też z fanatycznego oddania führerowi. Dlatego były uważane za równie niezastąpione i wtedy, gdy trzeba było zlikwidować przełamanie frontu przez nieprzyjacielską armię, i wtedy, gdy należało "zlikwidować" większą liczbę jeńców wojennych. W oddziałach Waffen SS służyli nie tylko Niemcy - całe dywizje tworzono ze Skandynawów, Francuzów, Belgów, Ukraińców i Bałtów - ale służyli w nich tylko ochotnicy.
Fakt, iż piętnastoletni Grass, ściśle mówiąc, zgłosił się ochotniczo nie tyle do SS, co do służby na okrętach podwodnych, niewiele zmienia, bo w doborze ich załóg przestrzegano równie ostrych kryteriów ideologicznych, a wojenna działalność U-bootwaffe uważana jest za równie zbrodniczą.