ŚwiatJan XXIII - przełomowy pontyfikat "uśmiechniętego papieża"

Jan XXIII - przełomowy pontyfikat "uśmiechniętego papieża"

28 października 1958 r., w dniu św. Judy Tadeusza, patrona od spraw beznadziejnych, nad pałacem papieskim w Watykanie ukazał się biały dym, zwiastujący wybór nowego papieża. Mieszkańców Rzymu spodziewali się, że po zmarłym papieżu Piusie XII, który był silną i majestatyczną postacią, wybrany zostanie ktoś o podobnej osobowości. Wymieniano nawet nazwiska tzw. papabile, czyli prawdopodobnych następców, w tym ormiańskiego kardynała Grzegorza Agadżaniana i świetnie zapowiadającego się abp. Giovanniego Montiniego z Mediolanu. Jakież więc było zaskoczenie, gdy na tronie św. Piotra zasiadł skromny i niepozorny kardynał Angelo Giuseppe Roncalli z Wenecji, który w chwili wyboru miał aż 77 lat - pisze w artykule dla WP.PL ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Jan XXIII - przełomowy pontyfikat "uśmiechniętego papieża"
Źródło zdjęć: © AP

25.04.2014 | aktual.: 27.04.2014 12:28

W oczach komentatorów, znających realia watykańskie, jawił się on jako typowy "papież przejściowy". Ową niezbyt chwalebną nazwę nadawano tym nowo wybranym, których pontyfikat z racji ich zaawansowanego wieku miał być krótki i bezbarwny. Do wyboru takiej osoby dochodziło wtedy, gdy głosujący kardynałowie albo w ogóle nie mogli znaleźć właściwego kandydata, albo byli ze sobą tak bardzo poróżnieni, że swoje decyzje woleli odłożyć na kilka lat. Nie wiemy jak przebiegało konklawe, ale z pewnością nie było ono łatwe, bo wyboru Roncallego dokonano dopiero w jedenastym głosowaniu. Nowy pontyfikat rzeczywiście był krótki, ale stał się przełomowy w dziejach Kościoła. Można rzec, że w tym wypadku Opatrzność Boża spłatała figla, idąc w poprzek ludzkich oczekiwań. Zresztą nie pierwszy raz w historii.

Uśmiechnięty papież

Angelo Giuseppe Roncalli miał nietypową drogę do Watykanu. Nie pochodził z rodziny arystokratycznej czy inteligenckiej, ale z rodziny chłopskiej, która wraz z nim posiadała trzynaścioro dzieci. Bieda aż piszczała. Idąc za głosem powołania, w 1904 r. przyjął on święcenia kapłańskie. Wielkim doświadczeniem życiowym dla niego była zasadnicza służba wojskowa w armii włoskiej, gdzie dosłużył się stopnia sierżanta, a następnie posługa sanitariusza i kapelana wojskowego na froncie w czasie I wojny światowej. Ze śmiercią i ludzkim cierpieniem spotykał się tutaj na każdym kroku. Następnie pracował w dyplomacji watykańskiej. W okresie międzywojennym został skierowany jako arcybiskup i delegat apostolski do Bułgarii, zdominowanej całkowicie przez prawosławie, i do Turcji, zdominowanej z kolei przez islam. Poznał tutaj inne kultury i religie, a nawet nauczył się mówić po bułgarsku i turecku. W czasie II wojny światowej angażował się w ratowanie Żydów.

W 1944 r. został nuncjuszem w zlaicyzowanej Francji. Rzecz ciekawa, po otrzymaniu nominacji kardynalskiej tradycyjny czerwony kapelusz nakładał mu nie papież, ale prezydent Francji, który powołał się na przywilej królów francuskich. Wkrótce został też patriarchą w Wenecji, co wydawało się końcem jego drogi życiowej. Stało się jednak inaczej.

Po wyborze na papieża Roncalii od samego początku zaskakiwał. Przyjął imię Jan, którego od XIV wieku nie używał żaden z jego poprzedników. Poza tym, po raz pierwszy od w 1870 r. czyli od likwidacji państwa kościelnego i zajęcia Rzymu przez wojska włoskie pod dowództwem Garibaldiego, udzielił tradycyjnego błogosławieństwa "urbi et orbi" (miastu i światu). Przestał też, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, uważać się "za więźnia Watykanu", a opuszczając jego mury odwiedził nie tylko szpital, ale i więzienie przeznaczone dla groźnych przestępców. Pociągiem, czym też wywołał sensację, pojechał do sanktuariów w Loreto i Asyżu. Miał przy tym niekonwencyjny, pełen empatii i humoru, styl życia. Od razu też otrzymał miano "proboszcza świata" i "uśmiechniętego papieża".

Przełomowy sobór

Jednak jego największym osiągnięciem była nie zmiana stylu sprawowania władzy, ale decyzja o zwołaniu Soboru Watykańskiego II. Ogłosił ją 25 stycznia 1959 r., na zakończenia tygodnia modlitw o jedność chrześcijan, podkreślając w ten sposób, że jednym z głównych zagadnień w czasie obrad będzie ekumenizm. Sama decyzja była szokiem, bo nikt tego po "przejściowym papieżu" się nie spodziewał. Konsternacja zapanowała zwłaszcza w kurii rzymskiej, zawsze nieskorej do zmian, a niektórzy jej członkowie zaczęli się nawet modlić o szybką śmierć papieża. Na szczęście Pan Bóg modlitw tych nie wysłuchał.

Jan XXIII w swym postanowieniu był nieustępliwy i przygotowania ruszyły pełną parą. Zasadniczy wątek zmian określało użyte przez papieża słowo "aggiornamento", co w języku włoskim oznacza aktualizację. Mówiąc szerzej, dostosowanie do dnia współczesnego. Papież mówił także obrazowo o "otwarciu okna" i "przewietrzeniu". Początkowo chodziło o odnowę prawa kanonicznego. Szybko jednak to pojęcie przeniesiono na inne dziedziny Kościoła, w tym zwłaszcza na duszpasterstwo, gdyż świat gwałtownie się zmienił i potrzeba było nowych form działania.

Pierwsze sesja soboru została otwarta 11 października 1962 r. W tej sesji, jak i w następnych udział wzięło ponad 3 tys. ojców soborowych, a tym kilku polskich biskupów. Wśród nich arcybiskup Karol Wojtyła, który był bardzo aktywny, czym zwrócił na siebie uwagę innych. W obradach uczestniczyli też obserwatorzy z innych wspólnot chrześcijańskich.

W międzyczasie Jan XXIII przygotował szereg encyklik, w tym słynną encyklikę "Pacem in terris" (Pokój na ziemi), którą wydał tuż przed śmiercią, a która była oparta na jego wojennych doświadczeniach. Z kolei w czasie tzw. kryzysu kubańskiego w 1961 r. apelował o pokój do przywódców USA i ZSRR, czym zyskał sobie sympatie obu stron. Prowadził przy tym głębokie życie religijne, a o jego świętości świadczy pisany przez niego "Dziennik duszy".

Jan XXIII zmarł 3 czerwca 1963 r. Zgodnie z prawem sobór powinien być zamknięty, ale jego nowy papież, wspomniany Giovanni Montini, który przyjął imię Pawła VI, postanowił wznowić obrady. W ten sposób dzieło "uśmiechniętego papieża" zostało dokończone. Do działalności obu soborowych papieży nawiązali kolejni ich następcy, przyjmując imiona Jana Pawła I i Jana Pawła II. Drugi z nich, znając osobiście "uśmiechniętego papieża", 11 czerwca 2000, w czasie obchodów Roku Milenijnym, ogłosił go błogosławionym. Z kolei obecny papież, Franciszek, bardzo przypominający swego poprzednika, w najbliższą niedzielę, i to w obecności emerytowanego papieża Benedykta XVI, dokona jego kanonizacji, czym w symboliczny sposób zamknie dziejową klamrę. Będzie to też wydarzenie bez precedensu, bo po raz pierwszy w historii dwaj papieże (Argentyńczyk i Niemiec) wyniosą na ołtarze dwóch innych papieży (Włocha i Polaka). Koniec świata? Nie, to początek nowego rozdziału w historii Kościoła, który znów zaskoczył swoją żywotnością.

Postać Jana XXIII ma też wielu przeciwników. Jedni zarzucają mu, że w ramach odnowy odszedł od tradycji, w tym zwłaszcza od liturgii w języku łacińskim. Z tego powodu posłuszeństwo Watykanowi wypowiedział m.in. arcybiskup Marcel Lefebvre z Dakaru. Drudzy z kolei zarzucają, że papież w reformie nie poszedł dalej. No cóż, jak mówi stare powiedzenie: "Jeszcze się taki nie rodził, co by wszystkim dogodził." Większość jednak wiernych nie ma wątpliwości, co do świętości papieża, który tak wiele zmienił w Kościele. Nie mają też wątpliwości, że bez Jana XXIII nie byłoby ani Jana Pawła II, ani papieża Franciszka.

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)