Trwa ładowanie...
Igor Mołodan, były ukraiński żołnierz, obecnie ekspert ds. bezpieczeństwa, przyjechał do Bachmutu ze szkoleniem nt. min (Fot. Maciej Stanik/Patryk Michalski/Wirtualna Polska)
Igor Mołodan, były ukraiński żołnierz, obecnie ekspert ds. bezpieczeństwa, przyjechał do Bachmutu ze szkoleniem nt. min (Fot. Maciej Stanik/Patryk Michalski/Wirtualna Polska)

"Jak nie wdepnąć na minę" – lekcje przetrwania ukraińskich dzieci

Najpierw wojna na śnieżki, potem lekcje o zagrożeniu minami. Dzieci w Bachmucie muszą to wiedzieć, bo Donbas uznawany jest przez ONZ za jeden z najbardziej zaminowanych obszarów na świecie. - Wciąż są ludzie, którzy próbują rozbrajać je patykiem – mówi Igor Mołodan, były żołnierz i ekspert ds. bezpieczeństwa.

W Wirtualnej Polsce publikujemy korespondencję naszych wysłanników do Donbasu, którzy relacjonują życie na wschodzie Ukrainy w obliczu zagrożenia rosyjską inwazją.

Bachmut, wcześniej Artiomowsk, obwód doniecki. Niespełna 30 kilometrów od terenów zajętych przez separatystów wspieranych przez Rosjan.

Nauczycielki Irina i Marina w lokalnym centrum kultury dla dzieci, gdzie na co dzień odbywają się zajęcia pozalekcyjne, zorganizowały kurs dla koleżanek i kolegów z pobliskich szkół. Do miasta przyjechało 21 pedagogów, również z miejscowości, których mieszkańcy separatystów mają niemal za miedzą.

d479064

Temat: "Jak nie wdepnąć na minę i co zrobić, kiedy ją zobaczymy".

Bachmut w obwodzie donieckim. Normalność w cieniu zagrożenia wojną

Zlokalizuj, wycofaj się, ostrzegaj

Igor Mołodan, były ukraiński żołnierz, obecnie ekspert ds. bezpieczeństwa, jechał tu z Kijowa blisko 12 godzin. - Chcę zmieniać świadomość, bo wciąż są ludzie, którzy próbują rozbrajać miny patykami, rzucają w nie kamieniami albo chcą zabierać je do domu. Moim zadaniem jest uświadamianie – mówi.

Podstawowa zasada: nie panikować.

- Kiedy widzisz minę, zatrzymaj się. Rozejrzyj się wokół i oceń, jak wygląda teren. Jeśli nie widzisz innego zagrożenia, musisz zawrócić. Najlepiej po własnych śladach. Odejdź co najmniej 400 metrów – tłumaczy Mołodan.

- W żadnym wypadku nie można ani robić zdjęć z bliska, ani dzwonić do służb z prośbą o pomoc. Niektóre z min są tak skonstruowane, że do detonacji wystarczy zmiana pola elektromagnetycznego. Dopiero z bezpiecznej odległości sygnalizujemy niebezpieczeństwo. Chodzi o ustawienie butelki, patyka lub czegoś, co zwróci uwagę, by wiedzieć, że w pobliżu jest strefa zagrożenia - instruuje.

Igor ostrzega też przed porzuconymi pudełkami papierosów, portfelami, słodyczami, a nawet zabawkami. To mogą być miny-pułapki.

- W większości to stary radziecki sprzęt, ale zdarzają się też nowsze, już rosyjskie – opisuje żołnierz. – Wcześniej szkoliliśmy mieszkańców indywidualnie, ale było to nieefektywne. Każdy z nauczycieli będzie w stanie przekazać swoją wiedzę co najmniej kilkudziesięciu uczniom - tłumaczy.

Podstawowe zasady przekazane nauczycielom w najbliższych dniach trafią do setek uczniów. To może być jedna z najważniejszych lekcji ich życia.

Igor Mołodan, były ukraiński żołnierz, obecnie ekspert ds. bezpieczeństwa, prowadzi w Bachmucie szkolenie nt. min (Fot. Maciej Stanik/Wirtualna Polska)
Igor Mołodan, były ukraiński żołnierz, obecnie ekspert ds. bezpieczeństwa, prowadzi w Bachmucie szkolenie nt. min (Fot. Maciej Stanik/Wirtualna Polska)

Igor mówi, że rok wojny to 10 lat odminowywania: - Po ośmiu latach wojny pewne jest, że niebezpieczeństwo będzie dotyczyło co najmniej trzech albo i czterech kolejnych pokoleń.

d479064

"Czerwone ognie spadających pocisków"

W 2014 roku działania wojenne objęły również Bachmut. Nad budynkiem Rady Miasta powiewała wówczas rosyjska flaga. Mieszkańcy doskonale wiedzą, co znaczy wojna.

- W nocy budził nas huk helikopterów. Z balkonu było widać czerwone ognie spadających nieopodal pocisków. Pod domem stał spakowany samochód, nasza rodzina była gotowa w każdej chwili wyjechać z miasta - wspomina Irina.

- Najtrudniej było zdecydować, kto zostanie ewakuowany w pierwszej kolejności. Oprócz córki, męża, moich rodziców i teściów, było też moje rodzeństwo i ich dzieci. W sumie kilkanaście osób. Nie było żadnych szans, żeby zmieścić się w jednym samochodzie. Ustaliliśmy, że najpierw wywozimy dzieci i seniorów – wspomina nauczycielka.

W podobnej sytuacji znalazła się Marina.

- Kiedy wybuchła wojna, mój ojciec był tak chory, że nie nadawał się do transportu. Błagałam męża, żeby wyjechał z córką, ale on nie chciał mnie zostawiać – opisuje Marina. I choć minęły lata, widać, że ten obraz nadal ją porusza. Wiele rodzin przeżyło podobny dramat.

- Takie doświadczenia sprawiają, że inaczej patrzysz na życie, a przeżycia mocno zbliżają. Musisz ustalić listę priorytetów. Cały majątek, a nawet mieszkanie, nie są nic warte, kiedy na szali znajduje się bezpieczeństwo własnej rodziny. Byliśmy gotowi porzucić wszystko, byle uratować bliskich – dodaje Irina.

Rada Miasta w Bachmucie w obwodzie donieckim. Niespełna 30 kilometrów od terenów zajętych przez separatystów (Fot. Maciej Stanik/Wirtualna Polska)
Rada Miasta w Bachmucie w obwodzie donieckim. Niespełna 30 kilometrów od terenów zajętych przez separatystów (Fot. Patryk Michalski/Wirtualna Polska)

Worek ze wspomnieniami

Okupant musiał się wycofać. Artiomowsk stał się Bachmutem. Miasto w 2016 roku w ramach dekomunizacji odzyskało historyczną nazwę. Władze zrezygnowały z sowieckiej, upamiętniającej Artioma, czyli Fiodora Siergiejewa, bolszewickiego rewolucjonistę. Kilkaset metrów za centrum kultury widać Radę Miasta. Na budynku powiewa dziś flaga Ukrainy.

Każde pytanie o zagrożenie kolejną rosyjską inwazją rozwiązuje u ludzi worek ze wspomnieniami. Na twarzach nie widać strachu.

d479064

- Będzie wojna czy nie - staramy się nie myśleć o najgorszym. To trwa już osiem lat, nie da się żyć w ciągłym napięciu – mówi Irina.

Przyznaje, że kiedy Rosja znowu zaczęła gromadzić wojsko przy granicy, jej rodzina nie rzuciła się, by w pośpiechu przygotować ekwipunek na wypadek ataku. Nie zrobiła tego, choć przygotowania doradzają mieszkańcom Ukrainy specjaliści do spraw bezpieczeństwa.

- Nie ma takiej potrzeby. Każdy z domowników doskonale wie, gdzie leżą najważniejsze rzeczy: dokumenty, gotówka, ciepłe ubrania – mówi nauczycielka.

Niedźwiedź jedzie do miasta

Życie w Bachmucie płynie powoli. Na chwilę przyspiesza tylko na bazarku. Trudno zdecydować, w którą stronę patrzeć. Wafle w kartonach stoją obok kalendarzy z Maryją. Noże, śrubki i nakrętki konkurują z foliowanym tatarem trzymanym w śniegu. Obok walonki leżą buty na front, ocieplane spodnie i kurtki moro. Ten ostatni asortyment cieszy się powodzeniem szczególnie u żołnierzy.

W zmarznięte ręce klientów bazarku jakiś mężczyzna wciska ulotki. Okazuje się, że reklamuje coś, o czym w mieście wszyscy już słyszeli, bo nie sposób nie zauważyć plakatów, którymi obwieszono słupy ogłoszeniowe.

Na słupach w Bachmucie wiszą ogłoszenie reklamujące przyjazd państwowego cyrku "Promyczek" (Fot. Maciej Stanik/Wirtualna Polska)
Na słupach w Bachmucie wiszą ogłoszenie reklamujące przyjazd państwowego cyrku "Promyczek" (Fot. Patryk Michalski/Wirtualna Polska)

W niedzielę do Bachmutu przyjeżdża państwowy cyrk "Promyczek". Na arenie pojawią się wielki niedźwiedź, akrobaci i klaun. To jeden z przejawów pozornej normalności.

Tak jak dzieci z rodzicami na sankach. Śnieg trzeszczy pod butami, kilka stopni na minusie. W prognozach nie widać odwilży. Pogoda idealna na wojnę na śnieżki.

Za kilka dni na lekcjach dzieci dowiedzą się, jak postępować z minami.

Z Bachmutu Patryk Michalski, Tatiana Kolesnychenko, Aleksander Biernacki, Maciej Stanik

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Więcej tematów