PublicystykaIan Buruma: bitwa o burkini

Ian Buruma: bitwa o burkini

Nie wystarczy, że obywatele Fatima czy Mohammed ciągle słyszą, że są Francuzami, i muszą podporządkować się normom wymyślonym przez Sarkozy’ego i Vallsa, podczas kiedy obywatele Nicolas i Marianne nie traktują ich jak równych sobie. Noszenie chusty, brody czy kostiumu kąpielowego może być skromnym sposobem na obronę swojej urażonej dumy. Jeśli ludziom tę dumę odbierzemy, ich obecna postawa obronna może przybrać znacznie mniej pokojowe oblicze - pisze Ian Buruma. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach w ramach współpracy z Project Syndicate.

Ian Buruma: bitwa o burkini
Źródło zdjęć: © Fotolia | Mila Supynska

09.09.2016 | aktual.: 21.09.2016 17:03

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W ostatnim czasie zrobiło się głośno o kilku kobietach, które kąpały się na francuskiej plaży w specjalnym stroju. Ubiór ten, znany jako burkini, zakrywa głowę i większość ciała, ale nie zasłania twarzy. Został zaprojektowany przez australijsko-libańską projektantkę Ahedę Zanetti po to, aby ortodoksyjne muzułmanki mogły się kąpać i uprawiać sporty także w przestrzeni publicznej. Zanetti zapewne nie miała pojęcia, jakie kontrowersje wzbudzi jej projekt.

Całe zamieszanie zaczęło się, kiedy burmistrzowie kilku miast na południu Francji wprowadzili zakaz burkini na plażach miejskich. Wkrótce potem w sieci pojawiło się groteskowe zdjęcie przedstawiające trzech uzbrojonych policjantów, którzy zmuszają kobietę do zdjęcia ubrania. Chociaż zakaz został potem unieważniony przez francuski sąd najwyższy, prawo to nadal obowiązuje w kilku nadmorskich miastach.

Tymczasem kontrowersje wcale nie wygasły. Były prezydent Francji Nicolas Sarkozy, który obecnie ubiega się o reelekcję na kolejną kadencję, niedawno nazwał burkini "prowokacją". Lionnel Luca, burmistrz Villeneuve-Loubet mówił wręcz o „szalejącej islamizacji”. A oburzony sprawą premier Manuel Valls powiedział, że symbolem republikańskiej wolności są we Francji nagie piersi. "Czyż Marianne, kobiecy symbol republiki, nie jest przeważnie przedstawiana z nagim biustem?" - dodał.

Nie ulega wątpliwości, że sprzeciw Sarkozy’ego wobec burkini to czysty oportunizm. To kolejna okazja do budowania uprzedzeń wobec niepopularnej mniejszości muzułmańskiej w nadziei na odebranie części głosów skrajnie prawicowej kandydatce Frontu Narodowego Marine le Pen w wyborach 2017 roku. Wypowiedzi byłego prezydenta wpisują się w starą misjonarską tradycję, wedle której oportunizm maskowany jest argumentami z porządku moralnego: "Nie godzimy się na więzienie kobiet za chustą".

Sarkozy próbuje nas przekonać, że zakaz burkini ma na celu wyzwolenie kobiet z prymitywnych ograniczeń, narzucanych im przez autorytarnych muzułmańskich mężczyzn - podobnie jak brytyjscy zarządcy kolonialni, którzy swego czasu zakazali palenia hinduskich wdów żywcem razem z ciałem zmarłego męża. Ta argumentacja odzwierciedla szerszy trend, który obserwujemy od kilku dekad: antyislamskie komunikaty ubierane są w język praw człowieka. Zupełnie tak, jakby równe prawa dla kobiet czy mniejszości seksualnych należały do pradawnej spuścizny Zachodu, której teraz trzeba bronić przed obcym fanatyzmem religijnym.

W wersji historii prezentowanej przez Vallsa nagość w sferze publicznej jest ważnym elementem francuskiej tradycji i oznaką wolności. Aby być prawdziwymi Francuzkami, kobiety muszą - jak Marianne - odkrywać piersi.

W dziewiętnastym wieku, kiedy Marianne stała się symbolem Republiki Francuskiej, nagość była akceptowana jedynie w formie wyidealizowanej, w malarstwie lub rzeźbach greckich bogiń i mitologicznych bohaterek. Można było oglądać nagie piersi Marianne czy Wenus, podczas gdy kobiety z krwi i kości nie mogły odsłonić nawet kostki, żeby nie zostało to uznane za nieprzyzwoitość.

Oczywiście w dzisiejszych czasach takie podejście jest rzadkością na Zachodzie. Mimo że wersja historii Vallsa jest całkowicie wypaczona, to jednak można uznać, że europejskie muzułmanki, które chcą, aby kobiety zakrywały całe ciało, nie przystają do współczesnych norm - zwłaszcza że same kobiety mają często niewiele do powiedzenia w tej materii.

To prawda, że w niektórych dzielnicach imigranckich muzułmanki czują presję, żeby zakrywać głowy, gdyż w przeciwnym razie mogą być postrzegane jako prostytutki, które można bezkarnie napastować. Ale nie jest to oczywiście norma. Wiele muzułmańskich kobiet podejmuje wybór, że chcą nosić hidżab, a także - choć rzadziej - burkini. W tym miejscu wypada zapytać, czy państwo powinno decydować, co mają nosić jego obywatele. W Republice Francuskiej odpowiedź brzmi: w domu obywatele mogą nosić, co im się podoba, ale w sferze publicznej obowiązują sekularne zasady.

W ostatnich latach te standardy stosowano wobec muzułmanów ze znacznie większą gorliwością niż wobec wyznawców innych religii. Nie słyszałem jakoś, żeby policjanci zmuszali ortodoksyjne Żydówki do rezygnacji z nakrycia głowy, zrywając im peruki.

Niektórzy na to odpowiedzą, że przecież ortodoksyjni Żydzi nie są odpowiedzialni za masakry w imię swojej religii. Jest to prawda. Natomiast co najmniej naciągane jest założenie, że kobiety w burkini są potencjalnymi terrorystkami. Jest mało prawdopodobne, aby kobieta odpoczywająca na plaży w stroju kąpielowym szczelnie zakrywającym ciało, zaczęła nagle strzelać albo zrzucać na kogoś bomby.

Rozważmy teraz argument o konieczności wyzwolenia kobiet spod władzy muzułmańskich mężczyzn, którzy zmuszają je do zakrywania głowy. Pytanie brzmi, czy takie działanie uzasadnia odebranie pozostałym kobietom wolności wyboru takiego stroju, w jakim czują się komfortowo w miejscach publicznych. Otóż sądzę, że nie uzasadnia. Najlepszy sposób na to, aby pomóc kobietom wyzwolić się z domowego autorytaryzmu, to zachęcić je do aktywnego uczestnictwa w życiu publicznym, chodzenia do szkoły, do biura, na plażę. Lepiej, żeby kobieta była wykształcona i nosiła chustę, niż żeby nie zdobyła wykształcenia.

W przypadku niektórych funkcji publicznych w pełni uzasadnione jest żądanie od pracowników, aby nie zakrywali twarzy. Przy niektórych stanowiskach wymagane jest noszenie określonego stroju służbowego, a prywatne firmy mogą same wprowadzać własne zasady. Nie ma potrzeby, żeby państwo wprowadzało w tym zakresie odrębne zasady prawne. Przesada w narzucaniu regulacji w tym zakresie może mieć skutek odwrotny do zamierzonego. Zmuszanie ludzi do przyjmowania wspólnej tożsamości w rzeczywistości tylko karmi postawę defensywną i uparte trwanie w odmienności.

Nie wystarczy, że obywatele Fatima czy Mohammed ciągle słyszą, że są Francuzami, i muszą podporządkować się normom wymyślonym przez Sarkozy’ego i Vallsa, podczas kiedy obywatele Nicolas i Marianne nie traktują ich jak równych sobie. Noszenie chusty, brody czy kostiumu kąpielowego może być skromnym sposobem na obronę swojej urażonej dumy. Jeśli ludziom tę dumę odbierzemy, ich obecna postawa obronna może przybrać znacznie mniej pokojowe oblicze.

Ian Buruma

Ian Buruma - holenderski historyk pracujący w USA, profesor w Bard College, zajmuje się demokracją, prawami człowieka i dziennikarstwem. Autor wielu książek, m.in. "Śmierć w Amsterdamie. Zabójstwo Theo van Gogha i granice tolerancji" i "Rok zerowy. Historia roku 1945".

Copyright: Project Syndicate, 2016

Źródło artykułu:Project Syndicate
Komentarze (0)