Groźny rozłam w yakuzie. Dojdzie do wojny gangów?
W japońskiej yakuzie doszło do niebezpiecznego i pierwszego od prawie 30 lat rozdziału. Władze obawiają się krwawej wojny gangów, która może przenieść się na ulice i zwołują kryzysowe posiedzenia. Ale i tak nie wpłynie to na pozycję mafii w Japonii, cieszącej się szacunkiem społeczeństwa i przychylnością policji oraz polityków.
01.10.2015 | aktual.: 01.10.2015 17:39
W większości krajów działalność grup przestępczości zorganizowanej wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami i niepokojami - strachem przed policją, zagrożeniem ze strony konkurencyjnych gangów, czy wysiłkiem związanym z utrzymaniem swojej działalności i tożsamości z dala od publicznej wiedzy. Jest tak niemal wszędzie, ale nie w Japonii. Tam yakuza - japońska wersja mafii - od dekad działa oficjalnie, szefowie poszczególnych gangów są znanymi i szanowanymi postaciami publicznymi, a policja, choć zna dokładnie każdy gang i ich członków - przymyka na oko na przestępczy proceder, o ile nie wykracza on poza wytyczone granice. Ostatnie tygodnie przyniosły jednak znaczącą rysę na tej sielankowej - z punktu widzenia gangstera - egzystencji.
W łonie największej z przestępczych organizacji tworzących yakuzę, liczącej ponad 23 tysiące członków Yamaguchi-gumi - doszło do poważnego rozłamu. Szef gangu Shinobu Tsukasa wyrzucił z organizacji 13 liderów poszczególnych frakcji za nielojalność. "Nielojalni" krytykowali Tsukasę za faworyzowanie "swojego" klanu, Kodo-kai i ostre obchodzenie się z pozostałymi grupami. W rezultacie założyli swoją oddzielną organizację, Kobe Yamaguchi, używając do tego oficjalnego logo starego gangu.
- Do takich rozłamów dochodzi w yakuzie bardzo rzadko. Ostatni taki przypadek, prawie trzydzieści lat temu, doprowadził do długiej i wyniszczającej wojny gangów, która pochłonęła ponad 20 ofiar. Dla takiego spokojnego i bezpiecznego kraju jak Japonia to był szok - mówi WP Rafał Tomański, japonista i autor książek o Japonii.
Nic więc dziwnego, że najnowszy rozłam wzbudził w tym kraju poważne obawy o kolejny wybuch przemocy i wojnę przestępczych klanów. Tym bardziej, że porachunki te mogą odbywać się za pomocą najnowszej technologii: śmiercionośnych dronów czy broni drukowanej w drukarkach 3D. Obawy są na tyle poważne, że zmusiły policję z całej Japonii do zorganizowania nadzwyczajnego spotkania kryzysowego.
Nieoficjalnie wiadomo, że policja ma w konflikcie swojego faworyta: to "rebelianci". To oni stanowią bowiem ostoję "tradycyjnej" yakuzy, podczas gdy Kodo-kai - macierzysty klan Tsukasy - to najgroźniejsza i najmniej ortodoksyjna część japońskiego półświatka. O ile większość gangów stawia na współpracę z policją i politykami rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej (partia ta rządzi Japonią niemal bez przerwy od 60 lat), to Kodo-kai wyklucza kontakty z policją i ma antyrządowy charakter. Na dodatek, organizacja chętnie przyjmuje Koreańczyków, którzy nie cieszą się na ogół w Japonii dobrą opinią. Dlatego, jak donosi portal VICE, rebeliancka organizacja poinformowała policję o planowanym rozłamie, zaś stróże prawa zostali wysłani, aby strzec ich siedziby Kobe Yamaguchi przed zemstą największego gangu Japonii.
Na rolę policji otwarcie wskazuje jeden z członków nowego gangu, który na łamach tabloidu Nikkai Gendai uspokajał opinie publiczną, pisząc, że nie dojdzie do obfitego rozlewu krwi, bo policja sama zaatakuje, jednak nie za pomocą siły. Szefem nowego ugrupowania jest bowiem Tadashi Irie, który w Yamagochi-gumi odpowiadał za mafijne finanse. Ma on podzielić się z państwem swoją wiedzą i dokumentami na temat przestępstw podatkowych członków Kodo-kai. Jednak nawet jeśli do wojny gangów dojdzie, a ulice japońskich miast znów spłyną krwią, prawdopodobnie nie wpłynie to znacząco na pozycję yakuzy w Japonii. Zdaniem Tomańskiego, gangsterzy są zbyt głęboko zakorzenieni w systemie gospodarczym i politycznym, a nawet w japońskiej kulturze.
- Szefowie yakuzy są tu celebrytami i cieszą się dużym szacunkiem, a nawet podziwem. Dla wielu Japończyków uosabiają nowoczesne wcielenie samurajów. Powstają o nich komiksy, gry - mówi japonista. - Są też w pewnym sensie strażnikami tradycji, rytuałów i japońskości. Każdy szef mafii przysięga wierność nie tylko rodzinie mafijnej, ale i całej Japonii - dodaje.
Początek tak dużym wpływom yakuzy dały gangsterom czasy powojenne, kiedy organizacja - bazująca na przedwojennych rodach i przysięgach lojalności - była ośrodkiem stabilności w zrujnowanym kraju. Jak mówi Tomański, wpływy te jeszcze wzrosły w latach 50. i 60., kiedy yakuza pomogła partii rządzącej pacyfikować społeczne protesty. Wtedy narodziły się między dwoma obozami powiązania, które obowiązują do dziś. Także z policją łączy yakuzę coś w rodzaju symbiozy. Członków gangów obowiązuje bowiem kodeks honorowy, który nie pozwala im m.in. na drobną przestępczość wobec "zwykłych ludzi", dzięki czemu ulice japońskich miast są bezpieczne. Na dodatek, służby mają o yakuzie niemal pełną wiedzę i mogą liczyć na ich współpracę. Jeśli dochodzi na przykład do aktów przemocy, gangi same wydają policji swoich członków. W zamian za to, służby przymykają oko na przestępczy proceder. A jest on poważny - w grę wchodzi m.in. handel narkotykami i handel ludźmi. Gangi yakuzy uważane są za najbogatsze organizacje przestępcze na
świecie.
- Jakby zdelegalizować yakuzę, to ich miejsce zajęłyby bardziej "klasyczne" formy przestępczości, prowadzące interesy w ukryciu i pozostające poza kontrolą - zauważa Tomański. Ekspert uważa, że obecny kryzys w strukturach mafijnych nie ma szans, na zmianę jej pozycji. - Nawet jeśli ktoś chciałby "zrobić porządek" w yakuzie, to nie zostałby dobrze odebrany. Te powiązania rodzinne, biznesowe i polityczne są zbyt głębokie. Poza tym, koniec yakuzy pociągnąłby za sobą koniec karier wielu polityków i członków elit - mówi.