- Przecież nie wprowadzamy tej reformy na złość Polakom. Gdyby nie kryzys i demografia, która jest bezlitosna, to te decyzje nie byłby podejmowane ani w Polsce, ani w innych krajach - przekonuje Ewa Kopacz. - Dzisiejsza opozycja powinna być nam wdzięczna, że to my wyjęliśmy gorące kasztany z ognia. Szkoda tylko, że nie powiedziała, że PO zrobiła to, co konieczne - tłumaczy.
Kopacz zapewniła jednocześnie, że w związku z projektem ustawy o in vitro nie będzie wojny ideologicznej w PO. - W sprawach światopoglądowych nigdy nie było dyscypliny w naszym klubie. I uważam to za słuszne. Każdy pozostaje przy swoich przekonaniach. Przypuszczam, że wielu ludzi, którzy deklarują przynależność do Kościoła katolickiego, nie jest przeciw tej ustawie. Kiedyś Kościół był przeciwny przeszczepom, a teraz organizuje akcje na rzecz oddawania narządów. Wszystko się zmienia. Dlatego nie chcemy zakazywać tych zabiegów, tylko chcemy, by były bezpieczne i dostępne dla tych, których na to nie stać. In vitro to ma być możliwość, a nie konieczność - tłumaczy.
Ale pod wprowadzeniem klauzuli sumienia dla aptekarzy, żeby nie musieli sprzedawać środków antykoncepcyjnych, się nie podpisuje. - To może za chwilę wprowadzimy klauzulę sumienia dla pracowników stacji benzynowych, bo sprzedają prezerwatywy?! Klauzula sumienia jest dla lekarzy. To oni biorą pełną odpowiedzialność za zdrowie i życie ludzi, wypisując receptę. Aptekarz w ramach swoich obowiązków zawodowych sprawdza, czy recepta jest wystawiona poprawnie, i wydaje lek, ale nie ustala terapii, bo nie badał pacjenta - powiedziała Ewa Kopacz.