PolskaEfekt Stokłosy

Efekt Stokłosy

13.05.2004 06:00, aktual.: 13.05.2004 08:10

Przewodząca w sondażach Platforma Obywatelska po wygranych wyborach chce nam zafundować jednomandatowe okręgi wyborcze. Czym to może się skończyć, pokazuje przykład pilskiego senatora Henryka Stokłosy - pisze "Trybuna".

Cała Polska oburzyła się w ubiegłym tygodniu na Stokłosę. Jego ludzie zatrzymali ekipę TVP w Zakładach Mięsnych Farmutil w Śmiłowie. Dziennikarze pojechali tam, by zrobić materiał na temat protestów okolicznych mieszkańców przeciwko zakładowi, który zatruwa im życie. Policjanci zamiast egzekwować prawo, przez 13 godzin tolerowali przetrzymywanie dziennikarzy. Najwyraźniej bardziej niż żurnalistów bali się miejscowego notabla. Senator bronił się, że ekipa weszła tam bezprawnie i nie chciała dostosować się do wymogów sanitarnych obowiązujących w przedsiębiorstwie - podaje dziennik.

Protesty lokalnej społeczności przeciwko kolejnym inwestycjom senatora nie należą do rzadkości. Miały miejsce także daleko od jego rodzinnych stron. W małopolskim Osieku, w Dworowie niedaleko Oświęcimia. Mimo to Stokłosa zasiada w Senacie nieprzerwanie od 15 lat. Zasłynął, gdy w wyborach czerwcowych 1989 r. pokonał "drużynę Lecha Wałęsy". "Solidarność" wprowadziła wówczas do Senatu 99 przedstawicieli. Nie udało im się pokonać tylko jednego człowieka - właśnie Stokłosy - informuje gazeta.

Stokłosa nigdy nie kandydował do Sejmu. Zawsze wybierał Senat. Może wykorzystać większościową ordynację obowiązującą w wyborach do izby wyższej. W wyborach do Sejmu musiałby się podpiąć pod jedną z partii i liczyć na dobre miejsce na liście wyborczej. "Przy jednomandatowych okręgach tacy ludzie będą przede wszystkim wygrywać wybory" - uważa dr Bartłomiej Nowotarski, konstytucjonalista i politolog. Jego zdaniem, w obecnej sytuacji w jednomandatowych okręgach liczących 50-60 tys. mieszkańców duże szanse będą mieli przedstawiciele różnych lokalnych układów, niewykluczone, że też o charakterze przestępczym - zaznacza "Trybuna".

"Oczywiście, nie można mówić o jakimś generalnym zagrożeniu dla całego kraju, ale na pewno mielibyśmy różne kwiatki. Dochodzi bowiem wówczas do totalnego "wyścigu zbrojeń". Kandydat bierze w takiej sytuacji każde pieniądze, szuka wszelkiego poparcia. To są bardzo polaryzujące, konfrontacyjne wybory oznaczające walkę na śmierć i życie, w której wygrywa tylko jeden" - tłumaczy dr Nowotarski. Tak jak było w pierwszych dekadach ubiegłego wieku w USA, gdzie o składzie Izby Reprezentantów decydowali w dużej mierze lokalni bossowie - pisze gazeta. (PAP)

Źródło artykułu:PAP
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także