Drugie życie

Jakby mało było codziennych kłopotów, ludzie zafundowali sobie w internecie alternatywny świat, w którym szarpią się o pieniądze, żenią, kochają, umierają. Ten wirtualny padół łez bije rekordy popularności.

Drugie życie
Źródło zdjęć: © Second Life

Philip Rosedale każe Philipowi Lindenowi latać. Kilka sekund później Linden ląduje na zatłoczonym placu. Rosedale jest blondynem o niebieskich oczach. Linden to szatyn z dziwną kozią bródką. Rosedale pracuje w San Francisco. Linden wraz z 300 tysiącami innych rezydentów zamieszkuje wirtualny świat, który nazywa się Second Life (Drugie Życie). I pozostanie tam tak długo, jak będzie tego chciał Philip Rosedale.

W biurze Linden Lab w San Francisco Rosedale, założyciel i dyrektor generalny firmy, która zarządza Second Life, wyjaśnia, że jako dziecko miał obsesję na punkcie tworzenia przestrzeni wirtualnych. Cztery lata temu, kiedy założył swoją firmę, jego marzenie stało się rzeczywistością. I chociaż SL, jak nazywają Second Life klienci, należy do kategorii gier internetowych, to opiera się ona na całkowicie innej filozofii niż znane dochczas. W tak zwanych grach MMORPG (ang. Massively-Multiplayer Online Role Playing Games – duża liczba graczy spotyka się z sobą w wirtualnym świecie – przyp. FORUM), takich jak popularna World of Warcraft, użytkownicy stają się na przykład postaciami z „Władcy pierścieni” (orkami, elfami czy trollami). Second Life nie tworzy innego życia, lecz przenosi w inny wymiar to, które mamy. Świat ten istnieje tylko w sieci, ale rządzi się takimi samymi prawami jak rzeczywisty.

Awatar znaczy sobowtór

Rok temu Second Life liczył 17 tysięcy mieszkańców; teraz – ponad 289 tysięcy. Przeważająca ich część (około 75 proc.) to obywatele USA. Przeciętny użytkownik jest mężczyzną (57 proc.), ma średnio 32 lata i spędza w SL cztery godziny dziennie. – SL to kraj – wyjaśnia Rosedale – miejsce w cyfrowym świecie, gdzie można doświadczyć czegoś niemożliwego w świecie rzeczywistym i kontrolować swoją przyszłość.

– To pierwszy wirtualny świat, który stał się zjawiskiem masowym – dodaje Giulio Prisco, magister fizyki teoretycznej i komputerowej, zarejestrowany w SL jako Giulio Perhaps.

Aby żyć w Second Life, wystarczy odwiedzić stronę internetową www.secondlife.com, ściągnąć na swój komputer program i podać dane karty kredytowej. Usługa SL jest darmowa, a kartę wykorzystuje się do dwóch celów: aby uniemożliwić rejestrację nieletnim i rozpoznać użytkowników w przypadku, gdyby w swoim nowym cyfrowym życiu ulegli pokusie popełnienia przestępstwa.

Najpierw należy stworzyć swój awatar, czyli cyfrowego „sobowtóra” – postać, która reprezentuje użytkownika w świecie wirtualnym. Wybór imienia i wyglądu swojego nowego alter ego zajmuje mieszkańcom średnio cztery godziny. Pierwsze wrażenie jest niemal tak samo ważne lub nawet ważniejsze niż w świecie rzeczywistym, ponieważ awatary nie posiadają określonej osobowości. Nikt ich nie zna; nie mają pracy ani studiów, przyjaciół czy rodzinnych korzeni. Ich jedyną wizytówką jest wygląd i od niego zależą możliwości tworzenia nowych relacji. W tym wirtualnym świecie rozmiaru Bostonu znajduje się dosłownie wszystko, co tylko można sobie wyobrazić: domy, samochody, kasyna, plaże, rzeki, Nowy Orlean, muzyka na żywo, Amsterdam, parki atrakcji, średniowieczne miasta, prostytucja, sekty, małżeństwa, muzea, lody, ciąże, święta czy Partenon. Ze znajomością projektowania graficznego można stworzyć wszystko, a nawet z tego żyć.

To właśnie robi Juan Maestre. Ten 24-letni madrytczyk, student telekomunikacji, uwielbia projektować trójwymiarowe przedmioty, więc jego awatar, Sarg Bjornson, ma sklep, w którym sprzedaje mieszkańcom atrakcje do ich ogrodów. Należą do nich na przykład kolejki górskie czy lodowiska. Poza tym Sarg zarabia około 200 euro miesięcznie, sprzedając wirtualną rozrywkę.

Świat cyfrowy, podobnie jak rzeczywisty, opiera się na pieniądzach.

A ściślej biorąc, na własności. Rosedale mówi, że jakiś czas temu przeczytał książkę „Tajemnica kapitału”, która wywarła na niego duży wpływ. Peruwiański ekonomista Hernando de Soto zapewnia w niej, że triumf gospodarki kapitalistycznej opiera się na własności ziemi. Tę właś­nie ideę podtrzymuje SL. Spacery po tym świecie są darmowe, podobnie jak rozmowy z jego mieszkańcami. Ale chcąc założyć tam interes, trzeba wydzierżawić lub kupić ziemię albo dom. Walutą kraju jest dolar Linden, wart około 300 prawdziwych dolarów amerykańskich. Poza domem mieszkańcy SL kupują wszelkiego rodzaju produkty, aby zaspokoić swoje drugie ja: żywność, napoje, ubrania, meble, biżuterię itp. Tylko w styczniu br. mieszkańcy SL wydali pięć milionów dolarów, zawierając 42 miliony transakcji. Przedmioty są wirtualne, ale pieniądze aż nadto prawdziwe.

Zbicie fortuny jest jedną z motywacji mieszkańców, choć niewielu się do tego przyznaje. Świat SL powiększa się w rytmie 20 tysięcy nowych mieszkańców na miesiąc, częściowo dzięki historii Anshe Chung. Ta Chinka dwa miesiące temu znalazła się na okładce magazynu „Business Week”, ponieważ udało jej się zarobić 250 tysięcy dolarów na kupnie i sprzedaży ziemi w SL. To najsłynniejsza wirtualna spekulantka na świecie. Historia Chung przyciągnęła do SL wielu użytkowników. – Większość ludzi pyta o dwie rzeczy: jak zarobić pieniądze i gdzie jest seks – mówi Juan Maestre należący do grona wolontariuszy, którzy oprowadzają nowicjuszy po nowym świecie.

Chuligani wysiadka

Bo przecież w Second Life istnieje również seks. Jest pornografia, nudyzm i prostytucja. Kobiety oferują półgodzinne wirtualne stosunki płciowe za mniej więcej dwa euro. Są również tacy, którzy szukają poważnych związków – biorą w SL ślub, ich wirtualne żony zachodzą w ciążę i mają dzieci. Nanci Schenkein, Amerykanka w wieku około 50 lat, była organizatorką ślubów i kiedy odeszła z pracy, postanowiła być nią również w świecie wirtualnym. Jej awatar, wylewna Baccara Rhodes, zorganizowała ponad sto uroczystości ślubnych, które oczywiście wiążą się z ceremonią – religijną bądź nie, odprawianą przez wirtualnych księży lub sędziów pokoju – bankietem, weselem i albumem ze zdjęciami. A pytana o to, dlaczego udziela ślubu jednej grupie pikseli z drugą, Nanci odpowiada: Za każdą historią kryje się sto powodów. Niektórzy pragną szczęśliwego i pełnego związku, którego nie mają w rzeczywistym życiu. Inni chcą udowodnić reszcie społeczeństwa, że ich wirtualny partner należy – w pewnym sensie – do nich. Niektóre pary są
nimi również w rzeczywistym świecie; inni cyfrowi partnerzy nigdy się w realu nie poznali i nie poznają. To sposób ucieczki od rzeczywistości, przy czym nikt nikomu nie wyrządza krzywdy.

Jednak problemy w SL rosną w podobnym tempie jak jego popularność. Na początku administratorzy odmówili narzucenia reguł czy ograniczeń, ale w końcu wprowadzili „big six” – sześć norm, których wielokrotne naruszenie może zakończyć się wydaleniem mieszkańca. Karane są: nietolerancja, wszelkiego typu napastowanie, napaść, ujawnianie informacji na temat rzeczywistego życia innego mieszkańca, nieprzyzwoitość i zakłócanie spokoju. Linden Lab przyznaje, że wyrzucono już kilku mieszkańców. Do aktów wandalizmu, czyli „zakłócania spokoju” w SL, należy na przykład doszczętne zniszczenie swojego domu, aby potem móc kupić po dobrej cenie domy sąsiadów czy też organizowanie grup neonazistowskich i sekt.

SL jest jedynie transmutacją rzeczywistego świata zamieszkanego przez prawdziwych ludzi. Dlatego może się tam wydarzyć to, co najgorsze, ale również to, co najlepsze. Jednym z przykładów pozytywnego wykorzystania SL jest Brigadoon.

To prywatna wyspa stworzona przez Johna Lestera, byłego ordynatora oddziału neurologii szpitala w Massachusetts. Lester pracuje z cierpiącymi na zespół Aspergera, którzy mają trudności w nawiązywaniu relacji społecznych. Lekarz ten bada, czy życie w świecie wirtualnym, w którym chorzy mogą nawiązywać kontakty za pośrednictwem reprezentujących ich osób trzecich, może polepszyć ich relacje w świecie rzeczywistym.

Liczba mieszkańców SL rośnie każdego dnia, ale czego tak naprawdę szukają użytkownicy gry? – Rozrywki – mówi Rosedale i dodaje: Pragną ucieczki. Kieruje nimi chęć stania się kimś, kim chcą być, ale pewnie nie mogą. Najlepszym tego przykładem jest wygląd fizyczny. Program oferuje dwie podstawowe opcje: mężczynę i kobietę, młodych i dość podobnych. Potem można zmienić swój awatar na mnóstwo sposobów.

Po spędzeniu wielu godzin w SL człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że większość jego mieszkańców w świecie rzeczywistym byłaby topmodelami i topmodelkami. – To świat Barbie i Kenów żyjących w trzypiętrowych domach – twierdzi Juan Maestre. – Trzeba się dużo napracować nad swoim wirtualnym awatarem, aby był brzydki – potwierdza Giulio Prisco.

W biurze Linden Lab, podczas gdy Philip Linden wciąż lata w przestworzach SL, Philip Rosedale zastanawia się nad tym, czego nauczył się w ciągu tych czterech lat. – Najbardziej zaskoczył mnie sposób, w jaki ludzie zrekonstruowali rzeczywisty świat – mówi. Wyjaśnia, że na początku wiele osób myślało, iż SL będzie przypominać Matrix. Mieszkańcy mogli zmienić SL w jakikolwiek rzeczywisty lub wyimaginowany świat. A zrobili z niego Los Angeles. – Wymarzony dom zawsze wygląda tak samo: w stylu Franka Lloyda Wrighta, położony nad morzem – dodaje. – Samochody to ferrari. A ludzie są niewiarygodnie piękni i ubrani jak supermodele i supermodelki. Second Life przypomina Los Angeles, ponieważ właśnie o takim świecie wszyscy marzą.

Patricia Fernández De Lis

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)