Donald Tusk nabruździł dziennikarzom
Szybko stało się jasne, że za kadencji tego rządu dziennikarze nie będą mieli lekkiego życia.
Nie jest im łatwo zapracować na swoje pensje, bo rządzący przestali już być wiecznie pulsującą lawiną tematów-samograjów. Po dojściu Donalda Tuska do władzy łatwiej znaleźć kogoś do pracy przy azbeście niż na stanowisko dziennikarza informacyjnego. Ci pierwsi mają lżejszą pracę.
Ludzie przestali się zajmować politykami, bo ci przestali się im wciskać drzwiami, oknami i telewizorami do domów. Nie ma nieustających kłótni i sporów politycznych. Koalicja została zawiązana w parę dni, a przecież poprzednia rodziła się przez parę miesięcy. Ile talk-shows o tym powstało, ile gorących newsów. Ile było spekulacji czy to już. Ile diagnoz mogli postawić komentatorzy. Każdy nowy dzień przynosił kolejne rewelacje. A jedyny problem wydawców serwisów informacyjnych polegał na tym co dać jako pierwszą, najważniejszą wiadomość. Wybrać jedną jedyną wiadomość z trzech megasensacji każdego dnia, to nie była kaszka z mlekiem, tylko ciężka myślowa harówa.
Od końca października wydawcy też muszą się nagłowić. Tylko teraz gorączkowo szukają czegokolwiek, co można w serwisie pokazać. Oglądalność programów publicystycznych i informacyjnych „nie osiąga już zadowalających wyników”. Tak oględnie jest nazywane w komunikatach prasowych przygotowanych przez dział public relations, zdjęcie punku z ramówki albo przesunięcie na gorszą godzinę. W normalnym języku znaczy to tyle co totalna klapa.
Tymczasem w narodzie optymizm kwitnie. Nastroje konsumenckie osiągają stan graniczący z euforią. Tylko dziennikarze jacyś tacy markotni snują się po kątach i myślą „czy ja zrobiłem coś złego, za co mnie to spotkało”. Powoli pada na nich blady strach - „co my będziemy robić”. Nie będzie już łatwych, szybkich i spektakularnych karier komentatorów politycznych. Widmo bezrobocia zagląda w oczy. Dzieci głodne, zaciągnięte kredyty niespłacone.
Przecież jeszcze całkiem niedawno tematy rodziły się na kamieniu. Co bardziej zdesperowani zaczynają przebąkiwać, że wcześniej było lepiej. Jeszcze miesiąc i ci najbardziej załamani z braku zajęcia i perspektyw zaczną brutalnie zwalczać rząd Donalda Tuska i nawoływać do powrotu poprzedniej koalicji. Powoli staje się jasne, że w jak najlepszym interesie rządu powinny leżeć kłótnie polityków. W ostateczności rzecznik rządu powinien urządzić jakąś konferencję z gadżetami.
Jednak nie wszystko jeszcze stracone. Pojawiło się światełko w tunelu. Na całe szczęście dla dziennikarzy - a także rządu premiera Tuska - okazało się, że PiS całkiem nie przepadł. Najpierw cały miesiąc zabrało czołowym politykom ustalenie w medialnym spektaklu, czy ktoś może coś powiedzieć na kongresie, czy też nie może zabrać głosu. Cały miesiąc trzymali 40 milionów Polaków w napięciu. Uśmiech powoli zaczął wracać na twarze reporterów. Na kongresie się jednak nie skończyło. Jakby tego przedstawicielom PiS było mało, to po swoim szczycie dalej jeszcze musieli się spotykać, żeby w końcu coś ustalić. Cały gabinet Tuska nie wydał tylu oświadczeń, co kilku polityków PiS, w tym dwóch obecnie już - byłych. W tej sytuacji chyba tylko ktoś bardzo złośliwy mógłby zarzucić mediom publicznym, że znów faworyzują PiS i tej partii poświęcają więcej miejsca.
Jeśli rząd Donalda Tuska nie chce otwartego konfliktu z mediami na własne życzenie, to w swoich strategicznych celach obok EURO 2012 powinien zapisać dbanie o polityków PiS. Oni po prostu muszą przetrwać. Show must go on…
Marek Dziewięcki, Wirtualna Polska