Ludzie przestali się zajmować politykami, bo ci przestali się im wciskać drzwiami, oknami i telewizorami do domów. Nie ma nieustających kłótni i sporów politycznych. Koalicja została zawiązana w parę dni, a przecież poprzednia rodziła się przez parę miesięcy. Ile talk-shows o tym powstało, ile gorących newsów. Ile było spekulacji czy to już. Ile diagnoz mogli postawić komentatorzy. Każdy nowy dzień przynosił kolejne rewelacje. A jedyny problem wydawców serwisów informacyjnych polegał na tym co dać jako pierwszą, najważniejszą wiadomość. Wybrać jedną jedyną wiadomość z trzech megasensacji każdego dnia, to nie była kaszka z mlekiem, tylko ciężka myślowa harówa.
Od końca października wydawcy też muszą się nagłowić. Tylko teraz gorączkowo szukają czegokolwiek, co można w serwisie pokazać. Oglądalność programów publicystycznych i informacyjnych „nie osiąga już zadowalających wyników”. Tak oględnie jest nazywane w komunikatach prasowych przygotowanych przez dział public relations, zdjęcie punku z ramówki albo przesunięcie na gorszą godzinę. W normalnym języku znaczy to tyle co totalna klapa.
Tymczasem w narodzie optymizm kwitnie. Nastroje konsumenckie osiągają stan graniczący z euforią. Tylko dziennikarze jacyś tacy markotni snują się po kątach i myślą „czy ja zrobiłem coś złego, za co mnie to spotkało”. Powoli pada na nich blady strach - „co my będziemy robić”. Nie będzie już łatwych, szybkich i spektakularnych karier komentatorów politycznych. Widmo bezrobocia zagląda w oczy. Dzieci głodne, zaciągnięte kredyty niespłacone.
Przecież jeszcze całkiem niedawno tematy rodziły się na kamieniu. Co bardziej zdesperowani zaczynają przebąkiwać, że wcześniej było lepiej. Jeszcze miesiąc i ci najbardziej załamani z braku zajęcia i perspektyw zaczną brutalnie zwalczać rząd Donalda Tuska i nawoływać do powrotu poprzedniej koalicji. Powoli staje się jasne, że w jak najlepszym interesie rządu powinny leżeć kłótnie polityków. W ostateczności rzecznik rządu powinien urządzić jakąś konferencję z gadżetami.
Jednak nie wszystko jeszcze stracone. Pojawiło się światełko w tunelu. Na całe szczęście dla dziennikarzy - a także rządu premiera Tuska - okazało się, że PiS całkiem nie przepadł. Najpierw cały miesiąc zabrało czołowym politykom ustalenie w medialnym spektaklu, czy ktoś może coś powiedzieć na kongresie, czy też nie może zabrać głosu. Cały miesiąc trzymali 40 milionów Polaków w napięciu. Uśmiech powoli zaczął wracać na twarze reporterów. Na kongresie się jednak nie skończyło. Jakby tego przedstawicielom PiS było mało, to po swoim szczycie dalej jeszcze musieli się spotykać, żeby w końcu coś ustalić. Cały gabinet Tuska nie wydał tylu oświadczeń, co kilku polityków PiS, w tym dwóch obecnie już - byłych. W tej sytuacji chyba tylko ktoś bardzo złośliwy mógłby zarzucić mediom publicznym, że znów faworyzują PiS i tej partii poświęcają więcej miejsca.
Jeśli rząd Donalda Tuska nie chce otwartego konfliktu z mediami na własne życzenie, to w swoich strategicznych celach obok EURO 2012 powinien zapisać dbanie o polityków PiS. Oni po prostu muszą przetrwać. Show must go on…
Marek Dziewięcki, Wirtualna Polska