Czyste sumienie
Błąd w sztuce lekarskiej, a w konsekwencji spowodowanie trwałego kalectwa zarzuca okulistom z Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Toruniu matka 5-letniego Michała Jóźwika. Nie mieści się jej w głowie, że przez trzy dni lekarze nie zorientowali się, iż w oku jej dziecka tkwi prawie półtoracentymetrowy kawałek metalu. Dziś chłopiec nie widzi na prawe oko, sprawą zajęła się toruńska Prokuratura Rejonowa, a rodzina zapowiada, że na drodze sądowej będzie domagać się odszkodowania.
01.09.2003 | aktual.: 25.05.2018 15:03
- Lekarz postawił błędną diagnozę, to prawda - przyznaje doktor Lech Bieganowski, ordynator oddziału okulistycznego toruńskiego szpitala wojewódzkiego. - Nie można jednak mówić o jakimś zaniedbaniu, czy zlekceważeniu obowiązków.
Takie tłumaczenie absolutnie jednak nie przekonuje najbliższych Michała. Twierdzą, że do końca życia toruński szpital wojewódzki będą omijać szerokim łukiem, gdyż stracili zaufanie do tutejszych lekarzy. Następnym razem pomocy od razu będą szukać w Bydgoszczy.
Tylko niewielki ślad
Wypadek, który wydarzył się w niedzielę, 3 sierpnia w pobliżu letniskowego domu Jóźwików na Mazurach, na pierwszy rzut oka nie wyglądał groźnie. Michał bawił się w płytkiej wodzie jeziora. Tam właśnie znalazł żyłkę wędkarską, którą najprawdopodobniej pozostawili kłusownicy. Chłopiec próbował ją wydostać, ale gdy mocno pociągnął, pękła, uderzając go w prawe oko. Małgorzata Jóźwik, matka chłopca, zapewnia, że stała obok.
- Od razu obejrzałam oko - wspomina Małgorzata Jóźwik.. - Widać było tylko niewielki ślad. Zasłoniłam lewe oko i sprawdziłam, czy syn widzi na prawe. Widział, więc pomyślałam, że nic poważnego się nie stało. Później Michał pospał trochę i wróciliśmy do Torunia, tak jak wcześniej planowaliśmy. Już na miejscu, późnym wieczorem, tak na wszelki wypadek, podjechaliśmy do szpitala na Bielanach, by Michała obejrzał lekarz. Akurat dyżurował doktor Krzysztof Maciejewski. Po badaniu dowiedziałam się, że dziecko musi być natychmiast operowane. Okazało się, że trzeba zszyć rozciętą rogówkę.
Doktor Maciejewski ściągnął anestezjologa i instrumentariuszkę i przeprowadził zabieg. Wydawało się, że nie powinno już być większych problemów. Niestety, stało się inaczej. Następnego dnia Michał nie chciał jeść ani pić, skarżył się na ból głowy, a na dodatek zaczął mocno gorączkować. Później zaczęło mu puchnąć nie tylko prawe oko, ale i część twarzy. We wtorek zaś - jak ocenili lekarze - dziecko było już podsypiające i odwodnione. Wiadomo było, że nie jest dobrze, bo do oka wdał się stan zapalny. Rodzina coraz bardziej się denerwowała. Okuliści podawali leki, poprosili o konsultację pediatrę, ale stan chłopca pogarszał się. W nocy z wtorku na środę czuwała przy nim babcia, Anna Jóźwik.
Ratujcie to dziecko!
- Zobaczyłam, że chłopak marnieje z godziny na godzinę i opuchniętą ma już całą twarz - mówi Anna Jóźwik. - Rano od razu pobiegłam do ordynatora i krzyknęłam "ratujcie to dziecko!". Wtedy usłyszałam, że stan Michała jest bardzo ciężki i nie wiadomo, czy uda się uratować. Ordynator nie powiedział, czy chodzi o oko, czy o życie wnuka. Niemniej nogi od razu mi się ugięły. Zaczęłam mówić, że trzeba coś robić, że może przewieźć dzieciaczka do jakiejś specjalistycznej kliniki, że możemy zapłacić. Usłyszałam, że trzeba jeszcze czekać. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że ci lekarze nam nie pomogą, bo zamiast działać, czekają, sami nie wiedząc na co. A chodziło już o życie dziecka.
Anna Jóźwik zarzeka się, że to z inicjatywy rodziny i w znacznej części poprzez prywatny telefon komórkowy nastąpiła cała seria konsultacji ze specjalistami z klinik okulistycznych z Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi i Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. Michałowi podano kolejne leki, szukano też możliwości przewiezienia go do większego ośrodka, wykorzystując również prywatne kontakty.
W środę po południu ordynator Bieganowski doszedł do wniosku, że trzeba wykonać badanie radiologiczne oka. Dziś nie ukrywa, że wyniki tomografii komputerowej wręcz go zmroziły. Okazało się, że w gałce ocznej chłopca znajduje się metalowy przedmiot o długości ok. półtora centymetra. Wstępnie sądzono, że może to być wędkarski haczyk. Później, że to raczej łopatka z trzonem, czyli część haczyka, do której przywiązuje się żyłkę.
Bydgoszcz pomoże
- Właśnie to ciało obce sprawiało, że mimo naszej terapii, stan oka dziecka nie poprawiał się - wyjaśnia doktor Lech Bieganowski. - Uznaliśmy, że usunięcie tego przedmiotu z oka przekracza możliwości naszego oddziału. Dlatego sam, z własnej inicjatywy zadzwoniłem do kliniki chorób oczu Akademii Medycznej w Bydgoszczy i uzgodniłem, że właśnie tam dziecko zostanie przewiezione.
Michała operowano już w czwartek. Prowadząca operację doktor Grażyna Malukiewicz-Wiśniewska podkreśla, że był to bardzo ciężki przypadek. Niemniej metalowy przedmiot udało się usunąć. Już następnego dnia chłopiec zaczął wracać do sił. Jego matka może jedynie cieszyć się, że udało się uratować gałkę oczną, niezbędną do prawidłowego rozwoju twarzy syna. Szanse, by Michał widział kiedyś na prawe oko są dziś bowiem minimalne.
Dlatego Małgorzata Jóźwik wciąż zadaje sobie pytanie, dlaczego doktor Krzysztof Maciejewski nie wykonał badania radiologicznego przed nocną operacją. Matka Michała jest przekonana, że to właśnie był błąd w sztuce lekarskiej. Zdaje sobie bowiem sprawę, że wcale nie była konieczna tomografia komputerowa. Wystarczyłoby zwykłe prześwietlenie rentgenowskie, z którym chyba w żadnym szpitalu nie ma problemu. Na zdjęciu metalowy przedmiot byłby widoczny jak na dłoni. Jeszcze w poniedziałek można by Michała przewieźć do kliniki okulistycznej. Dziecku na pewno oszczędzono by wielu cierpień, a może udałoby się uratować także wzrok?
Źle się stało
Ordynator Bieganowski przyznaje, że na poniedziałkowej odprawie lekarzy od razu zapytał, jaki jest wynik prześwietlenia radiologicznego. Od lat szkoli młodych lekarzy i zawsze tłumaczy im, że w takich przypadkach, by mieć absolutną pewność, należy wykonać prześwietlenie. Doktor Maciejewski do grupy początkujących lekarzy z całą pewnością nie należy, a jednak takiego badania nie zlecił.
- Gdyby to była kwestia zaniechania, to moja ocena byłaby jednoznacznie negatywna - zaznacza doktor Lech Bieganowski. - Ale rzecz dotyczy doświadczonego lekarza z wieloletnim stażem, mojego zastępcy, który tłumaczył, że podjął przemyślaną decyzję i w sposób przekonujący potrafił ją uzasadnić. Niestety, dziś nie ma wątpliwości, że stało się źle, że ta decyzja była błędna. Mam świadomość, że na moim oddziale nie został wystarczająco szybko wykryty przypadek ciała obcego w oku, ale z drugiej strony to również dramat tego lekarza.
Ale doktor Krzysztof Maciejewski nie ma sobie absolutnie nic do zarzucenia. Mówi wprost, że badanie radiologiczne przed operacją nie było konieczne. Matka dziecka twierdziła bowiem jednoznacznie, że chłopiec został trafiony w oko żyłką wędkarską. I to idealnie pasowało do urazu oka, czyli poziomej rany rogówki z wypadniętą tęczówką. Z jakiej więc racji - zdaniem lekarza - w oku miałby się znaleźć metalowy przedmiot? Doktor uznał, że jego zadaniem jest zszycie rogówki, by dziecko zachowało wzrok. A że podczas zabiegu nic nie wskazywało, że coś jeszcze znajduje się wewnątrz oka, nie wykonano również badania radiologicznego po operacji.
Sprawa dla prokuratora
- Sumienie mam czyste - zarzeka się doktor Krzysztof Maciejewski. - Postępowałem zgodnie ze swoją wiedzą, doświadczeniem i najlepszą wolą. A mówienie, że mogłem spowodować u dziecka trwałe kalectwo jest kompletną bzdurą. Ten chłopiec nie miał szans na widzenie prawym okiem już w momencie przywiezienia do szpitala. Po prostu trafił do nas zbyt późno. Szansa byłaby, gdyby pomoc została udzielona natychmiast.
Dziś doktor Maciejewski jest głęboko przekonany, że rodzina dziecka wprowadziła go w błąd, z jakiegoś powodu zatajając prawdziwy przebieg zdarzenia. Bo jakim cudem metal mógł się w oku uwolnić od żyłki? Okulista zastanawia się nawet, czy nie powiadomić prokuratury, że to właśnie najbliżsi narazili życie dziecka, zarówno poprzez to zatajenie, jak i nieudzielenie dziecku pomocy przez co najmniej kilka godzin.
Na razie jednak toruńską prokuraturę zawiadomiła Małgorzata Jóźwik, która zapewnia, że nie odpuści. Chce, by doktor Maciejewski został ukarany, zapewnia też, że na drodze postępowania cywilnego będzie domagać się odszkodowania.
Czy fakt, że podczas zdarzenia nad jeziorem nikt nie widział na żyłce metalowego elementu i początkowo uraz został zbagatelizowany, rzeczywiście zwalnia lekarza od obowiązku kompleksowego zbadania uszkodzonego oka? Jaki sens miałoby ukrywanie prawdziwego przebiegu zdarzenia, jeśli chodziło o ratowanie wzroku dziecka? Czy ograniczenie się do zszycia uszkodzonej rogówki nie było przypadkiem działaniem zbyt rutynowym? Zapewne na niektóre z tych pytań będzie chciała znaleźć odpowiedź toruńska Prokuratura Rejonowa, która - jak zapewnia prokurator Artur Krause - zabezpieczyła odpowiednie dokumenty i prowadzi czynności sprawdzające. Na razie chodzi o ustalenie, czy istnieje podejrzenie popełnienia błędu w sztuce lekarskiej.
Mógłby widzieć?
Dr hab. Grażyna Malukiewicz-Wiśniewska z Kliniki Chorób Oczu Akademii Medycznej w Bydgoszczy:
- Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy chłopiec widziałby prawym okiem, gdyby ciało obce wykryto od razu i odpowiednio wcześniej przewieziono dziecko do naszej kliniki. To był bardzo rozległy uraz, w wyniku którego została przebita tylna ściana oka. Nie chcę komentować decyzji lekarza o zaniechaniu badania radiologicznego, gdyż nie wiem co było jej podstawą. Mogę tylko powiedzieć, że w naszej klinice przed operacją badanie radiologiczne na pewno zostałoby wykonane.
Grzegorz Kończewski